KategoriaLiryka

Bezkresna biel

B

Dzień dobry. Otwórz oczy. Jak Ci się dzisiaj spało?
Wdycham Twój nocny zapach, wszystko co pośród nocy
wyśniłaś: ciemne zaułki, brzeg morza, równiny Rosji,
deszcz ciepły i demony. Świt dzisiaj zawiało na biało.

Jesteśmy białoskórzy. W bieli wśród białych podwórek
leżymy niedobudzeni, aż do białości blisko
a ja leniwym opuszkiem, gładkim jak lodowisko
przemierzam śnieżne pustynie albinotycznej skóry.

Dzień dobry. Dziś tylko na zewnątrz temperatura nam spadła
poniżej zera o cztery, trzy albo nawet dwie kreski.
Wewnątrz dyszymy z gorąca w duecie na dwa suche gardła

rysując na sobie białe, pięciopalczaste ścieżki
aby na końcu tych ścieżek, na białym tle prześcieradła
odnaleźć białka Twych oczu – wilgotne z rozkoszy śnieżki.

O kurdyjskim szczerbatym maharadży

O

Gdzie morgi kardamonu,
gdzie zadziorne piargi
bronią wrogom ubrdanym
wedrzeć się przez progi
żył maharadża Roman
(grube jego wargi
skrywały nieprzebrany
skarb stomatologii)

Rzekł raz magnat-chryzostom:
“Furda narodowa
tradycja! Furda pardon!
Furda protokoły!
Grunt to gry i podróże!
Serce z ożebrowań
rwie się (jak rzecze żargon)
poza ostrokoły!”

Rozkazał więc rydwany,
dywan, artefakty,
oraz inne drobiazgi
zabrać swym gwardzistom
i w te dyrdy wyruszył
poprzez katarakty
na nord-west, krzesząc drzazgi
(i drąc się nieczysto)

Kiedy bramy Kordoby
rozkrwawiał poranek
Roman wrąbał po drodze
paczkę wiśni “Cherry”,
grudę chałwy, burgunda,
grog  i obwarzanek
po czym zagrzmiał “trzy słodzę!
albo lepiej cztery!”

Nagle ryk gromowładny –
graf Roman z karety
swą żuchwę dzierżąc w grabach
wypada na trawnik
i rzęzi w paroksyzmach
(Co rzęzi? Niestety
przy szkrabach tudzież babach
zabronił mi prawnik)

To rejwach! To tragedia!
Zaraz sprowadzono
draba drwala, doktora,
padre karmelitę
by grafa górną trójkę
pro publico bono
wyrwać bo dziura spora
(i nie zatkasz kitem)

Roman po tym rodeo
zarżał czując szczerbę
radośnie jak źrebaczek
i drąc się “Wystarczy!”
drużynę swych wybawców
obdarował herbem,
dał order, szal “Versace”
i kupon do karczmy.

Od tej pory trybunał,
hardość halabardy,
pogrom i groza ostrzy
trwoży kraj ten wdzięczny
Nie sypia Roman z ręką
w nocniku musztardy
bo wie Roman – najsroższy
bywa wróg wewnętrzny.

Sylwestrowo (sonet angielski)

S

Długi akapit roku, Czas – wytrawny zecer,
złamie bezduszną środą i nikt nie da rady
niczego już w nim zmienić. A tak wiele przecież
było słów zbyt spłoszonych i gestów zbyt bladych
tyle było zaniechań, ucieczek i smutków,
nocy nie dość gwiaździstych, nie skończonych wątków.
Gdyby móc ten akapit przejrzeć po malutku
można by w jego treści poszukać porządku:
poprawić interpunkcję, zadbać o rytmikę
o płynność przechodzenia z nocy w jasne ranki
można by go uczynić zgrabnym prezencikiem
złożonym w dzień Sylwestra u kostek Wybranki.
Lecz Czas – surowy zecer – choć chęci masz spore
by dokonać korekty – nie uznaje korekt.

Droga powrotna

D

Droga powrotna jest dłuższa. Ta którą się odchodzi
jest szeroka i zdobna w strzeliste cyprysy
pokazujące miasta, z których każde błyszczy
złotymi cyferblatami samych szczęśliwych godzin.

Droga powrotna jest dłuższa. Zwłaszcza że wraca się boso
przez dżdże i dnie przykrótkie i przygruntowe przymrozki
dźwigając na chudych plecach jedynie bagaż troski
że tak naprawdę się nie wie skąd jest ten powrót i dokąd.

Ale potem widzi sie dom, pełgający na wzgórzu jak ognik,
słyszy wrzawę, którą ślą na spotkanie merdające podwórzowe burki
i pomimo że czuje się w stopach ciężar nocy, lat, dni i tygodni

to uskrzydla żwirowa ścieżka zbiegająca zawadiacko z górki
i ta ulga którą odczuwasz, gdy wyjmujesz z kieszeni spodni
Klucz. Nadal pasujący do skrzypiącej ogrodowej furtki.

Eskalacja konfliktu

E

Niedziela, wcześnie rano:

Prezydent państwa co ciągle jest tylko państwem ościennym
wraz z drugim prezydentem puścili się traktem ciemnym
gdy nagle atmosferę bilateralnej przyjaźni
przerwał strzał. Całe szczęście był to tylko gaźnik.

Niedziela, południe, pierwsze informacje:

W strefie przygranicznej, w obecności dwóch prezydentów
doszło w godzinach porannych, jak mówią, do incydentu –
od strony zajętej przez rosjan padł (tak gadają) strzał
i ich prezydent się spietrał a nasz to nic się nie bał.

Niedziela, popołudniu, konferencja prasowa:

W strefie zajętej przez rosjan, tuż po wyjeździe z zakrętu
ostrzelano pojazdy co wiozły dwóch prezydentów
i mimo brzeczących w powietrzu stu ołowianych kul
to się prezydenci nie bali i czuli się bardzo cool.

Niedziela, wieczór, komunikat prasowy:

Przy posterunku granicznym na prezydentów uderzył
batalion ruskich przy wsparciu katiuszy oraz moździeży.
Każdy z dwóch prezydentów wybitnie odznaczył się walce:
ten zatkał katiusze czapką a tamten moździeż palcem.

Poniedziałek, rano, jeszcze jeden komunikat:

Tuż przy granicy z Osetią, z użyciem samych pięści
dwóch prezydentów przegnało rosyjską Gwiazdę Śmierci
(pięcioramienną rzecz jasna) a potem siłą wzroku
zmusili Lorda Vadera żeby ich błagał o pokój.
Podobno sam Luke Skywalker powiedział zeszłej niedzieli
że on by zrobić nie umiał tak właśnie jak oni umieli.

Oaza niespokojna (kasyda)

O

Gdzie stada trzody spędza się do wody,
tam pasterz młody skubał bokobrody.

Skubał zajadle bo bujnej urody
dziewczę podglądał. Panna – sama słodycz!

Właśnie zrzuciwszy ostatni krzyk mody
w stronę tej wody zwróciła stóp spody.

(dosyć liryki, zaczęły się schody
część opisowa – zwody i przygody)

Pasterz ślinienie ocierając z brody
nie wytrzymuje – będzie pisać ody:

“Piękna pasterko! Tyły Twe i przody
są tak jak słońca wschody i zachody!

Usta wydatne – jak najsłodsze miody,
piersi jak wielbłąd, nogi – jak przychody!”

(tu urwał pasterz. “Nogi jak przychody???”
Coś dziś upalnie. Pora pójść na lody)

“O cudna panno! Zębów Twych zagrody
błyszczą jak słońce w prognozie pogody!

A gdy coś powiesz swoim “language body”
wzrasta zużycie oczyszczonej sody!”

Tu pasterz zemdlał z wewnętrznej niezgody
na próżne gody i uczuć zawody.

(a my tymczasem ignorując kłody
zaczniem morały – słuchajcie narody!)

Może to brzydko podglądać jest młody
żeński materiał w okolicy wody.

Być może pasterz jest świnia, prowodyr,
źródło zepsucia i na zadku wrzody.

Lecz ryzykując na umyśle szkody
nie wszedł do wody tylko pisał ody

(a wszak nie spotkałby go akt niezgody
w okolicznościach tak pięknej przyrody.)

Epos z grzywką i pod skos

E

Drogą z Tuluzy do Awinionu
co się po ziemi ciągnie jak szal
wracali z wojen w zacisze domu
dwaj znamienici fryzjerzy:
znany wam Wojciech Obieżyn
i Henryk Dziki de Skalp

Jeszcze im w uszach jazgot bitewny
jeszcze na dłoniach odcisk od brzytew
i w głowie ciągle wibruje śpiewny
warkot maszynki gdy pod Madrytem
starli się z dziką rzeszą niewiernych
i ramię w ramię z głośnym “ha, ha, ha!!”
zgolili szorstkie jak papier ścierny
brody nieszczęsnym dzieciom Allacha

Jeszcze wracają wspomnienia czułe
chwili co dotąd zmysły im mąci
gdy w wielkiej bitwie koło Karlsruhe
poległ niejeden teutoński wąsik
O chwilo święta, radości wielka
gdy wśród rumieńców wstydu i pąsów
gubiąc z pośpiechu spodnie na szelkach
uciekał z pola tłum gołowąsów

Albo w Arabii, gdy pośród chwały
w nieprzyjacielskiej czarnej nawale
wycięli drogę poprzez oddziały
pejsy im strzygąc w zgrabne spirale
A każdy Arab w ten sposób pchnięty
na najczarniejszej rozpaczy kraniec
swe niedomyte pokazał pięty
i był zmuszony zmienić wyznanie.

Pełga na twarzach uśmiech złowieszczy
grzebień zaczepnie sterczy z kieszeni
pamięć podsuwa im twarze dziewczyn
które też strzygli rozanieleni.
Zmieniali dzieje całych narodów
karty historii pisząc na nowo
brzytwą, maszynką, szamponem z miodu
i gruszką z wodą toaletową.

Teraz wracają do swych zakładów
krętą ścieżyną francuskich Alp
doprowadziwszy świat już do ładu
dwaj nierozłączni fryzjerzy
zmęczony Wojciech Obieżyn
i Henryk Dziki de Skalp.

Pojedynek włoski

P

Za dwadzieścia pięć piąta rano
gdzieś na tle malowniczych Alp
przyszli bić się o swą ukochaną
dwaj wybitni fryzjerzy:
smukły Wojciech Obieżyn
i Sir Henryk Okrutny de Skalp

Jeszcze trawa pokryta jest rosą
ukochana odziana jest w szal
w dole kwiecie przez lud zwane “blossom”
na nim w pozie rycerzy
smukły Wojciech Obieżyn
i Sir Henryk Okrutny de Skalp

W silnych rękach nożyczki i brzytwy
i maszynki co golą na cal
Oj niepewny jest wynik tej bitwy
który będzie dziś nieżyw
smukły Wojciech Obieżyn
czy Sir Henryk Okrutny de Skalp?

Słońce krwawo błysnęło zza góry
i na głos sekundanta “cel, pal!”
wyskoczyły maszynki z kabury
przystępując do rzezi
rusza Wojciech Obieżyn
rusza Henryk Okrutny de Skalp

Ukochana zaś z krzykiem podbiega
jakże słodko dziś dzwięczy jej alt:
“Zaprzestańcie kochani w przedbiegach,
jutro pół mej plerezy
przejmie Wojciech Obieżyn
drugie pół dla Henryka de Skalp!”

Przejście na emeryturę

P

Na nową (choć już niedługą) drogę swojego życia
przyjmij nasz emerycie ten oto czek bez pokrycia.
Byś wiedział w dzień jesienny, nieco chłodnawy i mokry
że i nam (tak jak tobie) trudno jest już coś pokryć.

Chętnie byśmy Cię również, tak jak w Rzymie herosa
ubrali w wieniec laurowy ale cóż: on na włosach
(tak jest skonstruowany) powinien się opierać
a liczba ich na Tobie zdąża w kierunku zera.

Przyjmij od całej załogi ten symboliczny goździk
(nieco sfatygowany lecz przy transporcie go zmiął Zdzich)
Bądź szczęśliwy na rencie! Ze swoich osiągnięć dumny!
Przyjmij ten, jak to mówią: pierwszy goździk do trumny!

Kompletnie

K

Poskładany na powrót, staję przed ściennym lustrem
i przyglądam się sobie. Nie bój się. Nie będzie powtórki
z wiersza o panu Cogito. Bo choć, jak mówią: “już z górki”
to poskładany na powrót mam wszystko. Nawet trzustkę.

Lecz kontemplując przed lustrem swoje części przednie i zadnie
zdarza mi się przymierzyć na przykład Twoją głowę
te oczy orzechowe i kości policzkowe
chociaż nie, na mnie chyba nie wyglądałyby ładnie.

Więc zdejmuję je z żalem (a jest to ten rodzaj żalu
że w garniturze z Vistuli nie przypominam Brosnana).
Na Tobie wyglądają pięknie, od części lepsza jest całość,

a mnie ciężko by było przekonać do sukienek po same kolana.
Bardzo ładnie mnie dzisiaj skręciłaś. W każdym calu.
Zrewanżuję się gdy będziesz ciut obluzowana.

Kategorie

Instagram