Kiedy się budzę, siedzi na wezgłowiu łóżka
i wygląda jak plama na kremowych zasłonach
raczej cienka herbata niż dojrzałe wino
wielkopiątkowy rosół a nie czekolada.
Cały dzień spędzam z Szarem. Kiedy mu się sprzykrzy
dławienie snopu światła z nabiurkowej lampki
siada mi na powiekach jak nazbyt przezorny
turysta co właśnie rusza dookoła świata.
Życie z Szarem rzecz jasna ma też dobre strony:
brak niebezpiecznych olśnień, przebłysków i cienia
którym pod słońcem Afryki tak łatwo zaczepić
o strzelisty minaret, o napięty żagiel
o czubek porzuconej w polu piramidy.