KategoriaRóżne

Teologia eksperymentalna

T

Teologia była zawsze nauką stricte teoretyczną. Teoretyczną a więc, co tu dużo mówić – nudną. To w końcu żadna frajda do końca życia pisać książki tylko na podstawie jednej księgi (choć oczywiście niebywale upraszcza to konstruowanie bibliografi) i nie móc (wzorem fizyków kwantowych) ogłaszać co i rusz swoich ekscytujących odkryć w ogólnoświatowych mediach. Władze jednego z uniwersytetów, chcąc w jakiś sposób uatrakcyjnić ten kierunek studiów uruchomiły niedawno katedrę Teologii Eksperymentalnej.

   Z dziekanem Teologii Eksperymentalnej, prof. zwycz. dr. hab. mgr. inż. lic. Tomaszem Retortą rozmawia nasz reporter:

R: Czy mógłby Pan opowiedzieć naszym czytelnikom czym zajmuje się Teologia Eksperymentalna?

T. Retorta: Oczywicie panie Redaktorze. Teologia Eksperymentalna, w odróżnieniu od Teologii Teoretycznej, zajmuje się badaniem istnienia i istoty Boga poprzez empiryczne eksperymenty. Postanowiliśmy potraktować klasyczną Teologię jako fundament teoretyczny i na jego podstawie nasi pracownicy naukowi opracowali szereg programów naukowych dzięki którym badać będziemy istnienie Boga oraz jego reakcję na bodźce.

R: Czy mógłby Pan podać jakiś przykład?

T. Retorta: Och nawet kilka! Na przykład Zespół Ofiar Całopalnych pod kierownictwem doktora Izaczyńskiego bada korelacje pomiędzy ilością, gatunkiem i palnością zwierzęcia a jego skutecznością w przebłagiwaniu za grzechy. Wybrany pracownik naukowy popełnia serię możliwie spektakularnych występków (na tyle spektakularnych aby pojawił się u niego mierzalny poziom wyrzutów sumienia) a potem reszta zespołu, paląc zwierzęta w różnych ilościach i obserwując spadki wyrzutów sumienia formułuje wnioski. Zespół ten może pochwalić już się kilkoma pracami naukowymi oraz jednym grantem z Unii Europejskiej (“Wykorzystanie odpadów z rzeźni do wstępnego rozgrzeszania ludności okolicznej jako rozwiązanie społecznych problemów powstających przy budowie spalarni śmieci”).  Pracujemy również nad teologicznym aspektem grilli ogródkowych.

R: Czyżby one również miały właściwości rozgrzeszające?

T. Retorta: Owszem ale w bardzo niewielkim stopniu. Zajmuje się tym u nas Zespół Mikrokonfesji. Z ich ostatnich badań wynika, że nawet dosyć duży grill na 10 osób jest w stanie rozgrzeszyć na maksymalnie 10-20 pikosodomów. Nie jest to dużo ale pracujemy nad projektem odpowiedniego wzmacniacza.

R: To bardzo ciekawe. A inne obszary badań?

T. Retorta: Bardzo spektakularne są prace prowadzone w Zespole Thorologicznym, zajmującym się wpływem popełnionych uczynków na prawdopodobieństwo trafienia piorunem.

R: Czy to nie ten zespół, w którym, jak informowała ostatnio prasa, doszło do pewnych nadużyć i naciągania wyników badań pod uprzednio sformułowane tezy?

T. Retorta: Niestety mieliśmy taki epizod. Doktorant Ignacy Przewodny osiągał niesamowicie dobre wyniki w ściąganiu piorunów już przy zupełnie niewielkich wykroczeniach przeciw publicznej moralności. Z jego prac wynikała prawie 80 procentowa korelacja pomiędzy uczynkiem a thorologiczną reakcją. Szykowała się naprawde duża publikacja w mediach, rozsyłaliśmy zaproszenia na konferencję prasową kiedy wyszło na jaw, że pan Przewodny w czasie badań nosił pod swetrem wypożyczoną z muzeum średniowieczną kolczugę połączoną izolowanym kablem z sandałami. To był dla nas i dla nauki ogromny cios.

R: Słyszałem, że mimo skandalu Ignacy Przewodny nie stracił pracy tylko został karnie przeniesiony do innego zespołu?

T. Retorta: Ciężko nam było tracić tak doświadczonego pracownika. Rynek pracy teologów eksperymentalnych jest niestety jeszcze bardzo płytki.  Dlatego przenieśliśmy Ignacego do Zespołu Eremitycznego. To taka grupa badająca efekty modlitw w środowisku izolowanym

R: Czyli pustelnicy?

T. Retorta: Owszem. Utworzyliśmy w górach specjalny ośrodek, żeby zapewnić im jak najlepszą izolację. W dzisiejszych czasach ciężko jest znaleźć dobre miejsce na pustelnię. Kilku naszych naukowców bada tam wpływ diety oraz długości brody na efektywność wysłuchiwania modłów. Niestety badania są bardzo kosztowne.

R: Wydawac by się mogło, że pustelnicy są dosyć tani w utrzymaniu?

T. Retorta: To popularny ale zupełnie nieprawdziwy pogląd. Już sam import suszonej szarańczy kosztuje nas krocie. Miód ostatnio również podrożał. No a dzierżawa tej olbrzymiej działki w górach po prostu nas wykańcza. Gdyby nie dofinansowanie z Unii musielibyśmy rozwiązać ten zespół. A byłoby szkoda bo ostatnio zaczął osiągać zupełnie niezłe rezultaty. Nie wiemy jeszcze czy to efekt diety czy tego że brody przekroczyły wartość krytyczną ale żona jednego z pustelników podobno wygrała ostatnio na loterii sportowy samochód. Mówi sie też, że widziano ją w nowym futrze. To już jest coś.

R: Jakie jeszcze badania prowadzone są na pana wydziale?

T. Retorta: Długo by mówić. Pracujemy równocześnie na wielu frontach. Mamy zespół zajmujący się problematyką rozmnażania żywności, współpracujemy w dużymi koncernami farmaceutycznymi w dziedzinie cudownych uzdrowień (są bardzo zainteresowani sprzedażą uzdrawiającej wody) a niedawno powołaliśmy eksperymentalny zespół do spraw wskrzeszeń i wniebowstąpień (niestety jeszcze nie przyniósł żadnych znaczących wyników. Póki co czekamy i co tydzień sprawdzamy trumny). To bardzo rozwojowa dziedzina nauki.

R: Pozostaje mi więc życzyć Państwu powodzenia. Dziękuję bardzo za wywiad. Mam nadzieję że niebawem usłyszymy o jakichś spektakularnych sukcesach.

T. Retorta: Powiem panu w sekrecie, że pracujemy nad wykorzystaniem Armageddonu jako alternatywnego, taniego i ekologicznego źródła energii ale chyba nie będziemy gotowi do 2012 roku. W każdym razie ja również dziękuję za okazane zainteresowanie.

Darmowe minuty

D

Obserwowanie zachowania przedstawicieli gatunku Homo Sapiens w sytuacjach ekstremalnych jest jednym z moich hobby. Lubię przyglądać się metamorfozie osób siadających za kierownicą samochodu, śledzić zachowania kolejkowe, towarzyszyć matce z dzieckiem kiedy życie konfrontuje ją z inną matką z dzieckiem i tym podobne. Nic jednak nie da się porównać z tym co dzieje się z człowiekiem kiedy tylko uda mu się zająć miejsce naprzeciw konsultanta w Salonie Operatora Telefonii Komórkowej.

Oto mężczyzna w sile wieku, prawdopodobnie ojciec rodziny (niewykluczone że wielodzietnej), który co piątek zasila razem ze szwagrem krajowy monopol spirytusowy solidną i stałą kwotą, popada w duchową rozterkę czy wybrać abonament droższy o pięć złotych żeby móc za to  bez ograniczeń rozmawiać z sąsiadką czy też raczej zachować te pięć złotych dla siebie bo w sumie sąsiadka ma skłonności do monologowania i to nie na temat. Po czym tkwi w niej (w rozterce a nie w sąsiadce) przez następne dziesięć minut aż do chwili kiedy konsultant wybije go z dylematu i wtrąci w czarną rozpacz proponując kilka dodatkowych opcji.

Mężczyzna rwie z głowy posiwiałe przedwcześnie włosy, konsultant tłumaczy korzyści i koszty, toczy się wewnętrzna, odwieczna walka między skąpstwem (zwanym w kręgach biznesowych gospodarnością) a epikureizmem. Skaczą cyfry, mnożą się możliwości, synapsy (ile ich tam kto ma) jarzą się od wysiłku. Mijają kolejne daremne minuty. Gęstniejąca za plecami kolejka oczekujących wzbiera niemym protestem…

A oto przy innym stanowisku zasiadła matka z nastoletnią córką. Matka, z wyglądu i deklaracji (“będzie na firmę”) bizneswoman. Córka – skrywająca włosy blond pod modną w tym sezonie czapką stylizowaną na krasnoludka Gapcia z disneyowskiej wersji Królewny Śnieżki. Konsultant już wie, że nie będzie łatwo. Przeczuwa to również czekająca za plecami obu pań kolejka (niektórzy nawet poddają się i wychodzą w gęstniejący za oknem salonu mrok). Rozpoczyna się walka.

I znowu skaczą liczby, marszczą się czoła, czółka i noski. Ogrzane od wysiłku powietrze unosi czapkę krasnoludka Gapcia na zasadzie balonu zwanego montgolfierą. Matka próbuje ogarnąć rzecz biznesowo ale wysiłek to daremny bo ilość opcji zdaje się przekraczać jej możliwości obliczeniowe. Mijają minuty. Noski i czółka są już pomarszczone tak, że wizyta w SPA zdaje się nieuchronna. Czapkę trzeba przytrzymywać żeby nie uleciała. Czy wziąć ten abonament z SMSami bo w sumie to córka dużo pisze czy taki elastyczny bo również dużo gada albo może wziąć ten z minutami i jakiś pakiet dokupić bo to na to samo wyjdzie tylko że jak przekroczy to wtedy będą dodatkowe koszty a tych kosztów to rozumie pan chcielibyśmy uniknąć więc jakby na przykład to połączyć i dodać taki jeszcze jeden pakiet ale to tylko na sześć miesięcy a potem trzeba będzie płacić więcej o trzy złote i żeby było wie pan na firmę to wtedy się VAT odliczy więc może jednak to nie będzie takie drogie a tak właściwie to jakie państwo macie telefony?

Wzmianka o telefonach gasi ostatnie płomyki nadziei tlące się jeszcze w ludziach czekających na swoją kolej. Bo oto konsultant zaczyna model po modelu wyjmować telefony z pudełek i prezentować obu paniom. I wie pan, żeby był taki mały, zgrabny ale miał pełną klawiaturę i aparat żeby miał taki z pięć megapikseli, o ten jest ładny ale nie ma pan w innym kolorze bo ten czarny to taki smutny i żeby nie był Ericcsson bo moja ciotka miała i jej się popsuł a ten po ile? A za złotówkę państwo takich nie macie? Straszna drożyzna, popatrz Jola a ten to taki jak miał ten, no, w tym serialu, straszny buc, nie tego nie weźmiemy to już raczej może ten poprzedni, może go pan jeszcze raz pokazać? No ale ten ma tylko 3 megapiksele, to nie, to może jednak lepiej ta Nokia, no już sama nie wiem, nie ma pan jeszcze jakichś innych? Ale żeby były za złotówkę!

W oczach osób stojących w rzednącej kolejce maluje się wtedy rozmarzenie. Wszyscy jak jeden mąż myślą – oooo niech no ja tylko dojdę do tej lady, niech no się rozsiądę, niech czapkę zdejmę i szalik rozchełstam, zobaczycie wszyscy. Zobaczycie!

Szalenie lubię gatunek Homo Sapiens. Mam jednak obawę, że konsultanci Salonów Operatorów Telefonii Komórkowej nie podzielają tej mojej sympatii. Nie mylę się prawda?

Shakespeare była kobietą!

S

Julie Taymor, którą uwielbiałem za jej ekranizację “Tytusa Andronikusa” Shakespear’a, przenosi ponoć (lub już przeniosła) na ekran shakespear’owską “Burzę”. Wiadomość ta ucieszyła mnie zrazu ogromnie (bo “Burzę” lubię szczególnie) ale radość moją przyćmiła dołączona do wiadomości informacja, że w ramach (jak rozumiem) parytetu, reżyserka postanowiła zmienić płeć Prospera i uczyniła z niego Prosperę.

Pospiesznie sprawdziłem czy w obsadzie występują również Kalibana i Ariela ale na szczęście tym razem udało im się zachować oryginalną płeć. Obawiam się jednak czy w związku z nadmierną ilością kobiet, które chciałyby zostać aktorkami (zwłaszcza w Hollywood) i pewnym niedoborem zdolnych mężczyzn w tym zawodzie (nie wiem jak Wy ale ja wszędzie widzę tylko Szyca, mlodego Stuhra i Więckiewicza. No i Adamczyka) trend zapoczątkowany przez Julie Taymor nie stanie się obowiązujący.

W związku z feminizacją dziesiątej muzy, przyjdzie nam zatem doświadczać wielu jeszcze adaptacji literatury klasycznej, w których ten i ów okaże się być tą i ową. Aby być na tę zmianę przygotowanym postanowiłem opracować kilka szkiców możliwych genderowych remake’ów:

Siedem wspaniałych – Siedem finalistek konkursu “Miss America”, w swoim tournee odwiedza niewielkie miasteczko na zachodzie Stanów Zjednoczonych. Mieszkanki miasteczka, podczas ploteczek wyznają im, że żyją w ciągłym strachu przed bandą bezlitosnej Calvery, która co jakiś czas najeżdża miasto i zabiera im jedwabne pończochy. Wstrząśnięte okrucieństwem Calvery, finalistki przygotowują się do obrony miasta, przygotowując m.in. pończochy-pułapki…

Rambo – Jennifer Rambo, po rozwodzie ze skąpym i niewiernym Ricardo, udaje się w długą podróż po krajach dalekiego wschodu. Kiedy powraca do rodzinnej Wirginii, nie potrafi na powrót przystosować  się do małomiasteczkowych realiów. Otwiera w mieście salon wietnamskiego masażu ale skorumpowana szeryfa żąda od niej haraczu. W rezultacie Jennifer wstępuje na wojenną ścieżkę i podstępnie podmienia szeryfie lakier do włosów na gumę arabską. Oskarżona o sprzyjanie islamskim terrorystom Jennifer ucieka z miasta i obmyśla zemstę…

Władczyni Pierścienia – młoda hobbitka Froda, udaje się z kilkoma koleżankami oraz wiedźmą Gandalfą, w najeżoną niebezpieczeństwami podróż mającą na celu zniszczenie magicznego pierścionka z błekitnym oczkiem. Pierścionek ten był kiedyś własnością okrutnej matrony Saurony, która teraz pragnie go za wszelką cenę odzyskać jako że był to prezent zaręczynowy od pięknego księcia, który teraz ma jej za złe fakt, że go zgubiła i uzywa tego argumentu do przesuwania daty ślubu. W drodze nasze bohaterki spotykają wysportowaną Aragornę, która pokazuje im kilka skutecznych ćwiczeń na zgrabne uda. Spędzają również noc w zamku królowej elfów, gdzie zaopatrują się w nowe, podróżne suknie. Nie wiedzą, że ich tropem podąża złowieszcza Golluma, pożądająca pierścionka jako ostatniej szansy na zamążpójście. Czy uda im się pokonać wrodzoną skłonność do biżuterii i zniszczyć pierścionek?

Quo vadis? – młoda rzymianka Winnie ma problem z mężem Neronem, który zaczął wychodzić wieczorami i nie chce jej powiedzieć dokąd własciwie chodzi. Konflikt w małżeństwie narasta i znajduje apogeum kiedy Winnie pewnego wieczora przypala pieczeń po rzymsku. Wściekły Neron opuszcza dom i znajduje pracę w cyrku jako treser dzikich zwierząt. Winnie próbuje popełnić samobójstwo ale zamiast odkręcić kurki z gazem, odkęca omyłkowo kurki z wodą i tylko zalewa sąsiadów. Sytuację ratuje doświadczony hydraulik Piotr.

SPA

S

Wpadła mi w rękę ulotka pewnego SPA i zauroczyłem się. Pierwsza z brzegu AYURVEDA ABHYANGA jest masażem wykonywanym z wykorzystaniem gorących olejków eterycznych i obejmuje całe ciało, łącznie z głową, twarzą, dłońmi i stopami (które jak wiadomo zazwyczaj nie zaliczają się do “całego ciała”). Opóźnia również proces starzenia na tej samej zasadzie na której mauzera z wojny trzyma się zazwyczaj w oleju.

Ale to zaledwie początek. Starzejący się bloger może dajmy na to zafundować sobie PANTAI LUAR – masaż gorącymi, aromatycznymi stemplami (polecane szczególnie dla osób związanych z szeroko pojętą biuralistyką) lub firmowy masaż Thalgo, relaksująco wyszczuplajaący, który po chwili relaksu wyszczupla każdy portfel o 120 złotych polskich. W ofercie jest takoż MASAŻ SHIATSU (sądząc po nazwie jest to masaż takim chińskim psem. Pies, jak zapewniają masażyści, jest szczepiony).

To jednak nie wszystko. Dla osób preferujących rozrywki ekstremalne, SPA proponuje masaż gorącą bańką chińską oraz masaż limfaryczny (drenaż). Osoby niewypłacalne mogą liczyć na bezpłatny masaż twarzy połączony z masażem pleców. W szczególnych przypadkach wykonywany jest masaż klasyczny calościowy.

Jest to jednak niczym wobec OCEAN MEMORY TREATMENT, który wbrew nazwie nie koncentruje się na uwrażliwianiu masowanego na problemy ekologii oceanicznej, takie jak nielegalne wielorybnictwo, migracje Humbaków czy wymieranie populacji fok. Zabieg, jak podaje ulotka, powoduje powrót do źródeł (lokalizacja źródeł oceanów nie jest podana) i zawiera “rewitalizującą kąpiel oceaniczną z hydromasażem Pierwotna Kolebka, peeling całego ciała, relaksujący masaż całego ciała wykonany za pomocą dłoni i stempli (ech, przypominają się “Pociągi pod specjalnym nadzorem”), algową maskę nawilżająco-demineralizującą “Ocean memory” a na deser nawilżenie ciała kremem”. Kiedy wykolebiemy się w pierwotnej kolebce, zedrą z nas skórę (400 pln), opieczętują, wytarzają w algach a potem posmarują kremem, czujemy się młodzi i rześcy (choć opis kuracji niepokojąco przypomina tą przeprowadzaną w wiekach średnich przy pomocy smoły i pierza).

Niekwestionowanym hitem jest jednak INDOCEANE TREATMENT – “niezwykła podróż w krainy piękna i relaksu, podczas której poznasz filozofię Chin, Egiptu, Indii i basenu Morza Śródziemnego”. Za głupie 350 pln i 120 minut można potem cytować z pamięci Tacyta, Ramzesa, Buddę i Mao. Ludzie tracą na to pół życia a wystarczy wykąpać się w oślim mleku i nałożyć na twarz maskę Sublime Body Wrap (nie pytajcie co to).

Idę po ręcznik.

Niepowtarzalny zapach glinianych tabliczek

N

“… i dlatego uważam, że papirusy to tylko przelotna, techniczna nowinka, która się nie przyjmie. Pomijam już fakt, że są nietrwałe oraz drogie i kłopotliwe w produkcji ale nic nie będzie w stanie zastąpić prawdziwemu bibliofilowi niepowtarzalnego zapachu glinianej tabliczki, zapachu który przypomina każdemu z nas, z czego go ulepiono. Nic też nie zastąpi tego głębokiego brzęku jaki wydają tabliczki gdy odkładamy je po przeczytaniu, brzęku w którym słychać jeszcze płomienie utrwalające na wieki wieków zapisane, człowiecze myśli.

I jakże po tym papirusie pisać? Jakie nakłady należy ponieść na zaopatrzenie się w odpowiedni sprzęt? Czy ci, którzy proponują nam ów technologiczny przełom zastanowili się choć przez chwilę że orły i kałamarnice nie leżą na ulicach i że nie każdego (zwłaszcza na terenach pustynnych) będzie stać na zakup piór i atramentu? A teraz wystarczy tylko podnieść z ziemi byle jaki patyk i już można napisać książkę!

A jak będą wyglądały nasze biblioteki kiedy zamiast porządnych, grubych tabliczek będziemy w nich przechowywać cienkie papirusowe kartki? Jak będzie się czuł bibliofil, kiedy zamiast czternastu szaf będzie mógł zmieścić całą książkę na połowie jednej półki?

To się nie uda panowie! Owszem, techniczne usprawnienia są mile widziane ale czy nie lepiej byłoby się skupić na technikach melioracyjnych zamiast podnosić świętokradczą rękę na ostoję kultury i wiedzy jaką stanowi gliniana tabliczka? Czy tego właśnie najbardziej potrzeba teraz światu?

A ponad wszystko: ile stron papirusu będziecie musieli podłożyć pod stołową nogę żeby się nie kiwała, hę? …”

Ocalałe fragmenty glinianej tabliczki znalezionej w dorzeczu Nilu przez ekspedycję prof. Stephena Lopata. Datowane na około 3000 lat p.n.e.

Chowańszczyzna

C

Podobno po jednym z wielu pogrzebów Michaela Jacksona, na cmentarzu, na którym został pogrzebany, w górę poszybowały ceny tzw. kwater. Tym samym zjawisko celebrytyzmu przeniosło się również w życie (poza)grobowe i tylko patrzeć jak pojawi się nowy rodzaj tabloidów, tzw. deadloid – opisujący przygody, kłopoty i romanse znanych ludzi po tamtej stronie wieka.

Widzicie już te tytuły? “Freddie Mercury przewrócił się w grobie! – nowa płyta Mandaryny”. Albo “Dla kogo Madonna straciła głowę tym razem? Poszukiwania czaszki trwają”. Względnie “Jestem w proszku. Krzysztof Ibisz opowiada o swojej kremacji”. No i wreszcie paparazzi będą mogli poprawnie ustawić ostrość zdjęć, bez obaw że obiekt im ucieknie…

Rychło też świeżą (no, powiedzmy) krew zwęszą agencje marketingowe i zwrócą się do rodzin osób pochowanych w pobliży celebrytów z propozycjami wykorzystania powierzchni reklamowych na nagrobkach. Na górze “Ignacy Dreptak 1905-1978  Niech spoczywa w pokoju” a poniżej, kontekstowo: “Pokoje do wynajęcia. Tanio.” lub “Komplet wypoczynkowy LENIWIEC polecają Zakłady Meblarskie w Raciążu”. A zamiast ławeczek – mały zgrabny billboard.

Michael Jackson rozpoczął również inny trend – tzw. turystykę funeralną (wcześniej uprawianą z mniejszym rozmachem przez naszego rodaka – generała Sikorskiego). W związku z jego licznymi pochówkami na całym świecie oraz z faktem iż rzesza jego fanów nieubłaganie również przenosić się będzie w miejsca poniżej poziomu morza, rozpętać się może histeria ekshumacyjna, mająca na celu (wzorem gruppies) leżenie zawsze możliwie najbliżej ukochanego wokalisty (lub innego celebryty). Myślę, że da to implus do tworzenia wielu nowych miejsc pracy dla osób niewykwalifikowanych (łopata) oraz dla managementu (zarządzanie kopaniem i zasypywaniem) i przyczyni się do wzrostu gospodarczego w krajach o dogodnej strukturze gleby.

Na sile może również przybrać zjawisko, którego przedsmak mieliśmy z okazji pogrzebu ks. Twardowskiego, kiedy to szanownego zmarłego przeznaczono zawczasu (choć zarazem i poniewczasie) do pełnienia roli atrakcji turystycznej w budowanej właśnie świątyni Opatrzności Bożej. Oczami wyobraźni widzę parki rozrywki, aquaparki i inne tego rodzaju instytucje walczące zajadle w przetargach o prawo pogrzebania u siebie, na czas określony, kogoś znanego.

Przez myśl przebiegła mi również możliwość wskrzeszenia (cóż za niestosowne słowo) instytucji relikwii. Ale przecież pośmiertni managerowie gwiazd (tzw. afterliferzy) nie dopuściliby do tak haniebnego rozproszenia kapitału.

Nadchodzi nowa epoka moi drodzy. Dbajcie o zęby.

Światowy spisek blacharzy

Ś

Mówi się o różnych spiskach: o rządzie światowym, o mędrcach Syjonu, o korporacjach czy firmach farmaceutycznych, ale najpotężniejszy i najbardziej tajemny ze wszystkich jest spisek blacharzy i lakierników. Nikt o nim nie mówi. Największe media tego świata milczą strachliwie. Nawet prawicowe portale, tak wprawne w znajdywaniu spisków – o spisku blacharzy i lakierników ani się zająkną.

A owa zmowa jest przecież oczywista! Zmowa polegająca na tym, że wbrew zdrowemu rozsądkowi, urządzenia tak podatne na uszkodzenia i zadrapania jak samochody, na całym świecie robi się z cieniutkiej blachy pokrytej na domiar złego wiotką warstwą łatwego do naruszenia lakieru. Ba! Ów spisek nie tylko istnieje ale nawet, w swojej pazerności zaanektował w ostatnich latach terytorium tak pozornie dla niego nieosiągalne jak zderzaki! Lakierowane zderzaki! Czy myślicie, że ktoś z własnej woli polakierowałby metalikiem kowadło?  W życiu.

Tak moi drodzy. Oplata nas szara (no w tym przypadku to kolorowa akurat) sieć, ciemnych (choć czasem i jaskrawych) interesów blacharzy i lakierników. Tajna organizacja, przed którą, w strachu przed wyklepaniem maski lub zamalowaniem w mordę, nawet najmożniejsi tego świata, pochylają głowy. Skazani jesteśmy na codzienne, nerwowe oglądanie naszego samochodu i beznadziejne liczenie kolejnych pojawiających się rys i zadrapań. Jeździmy w ciągłym strachu przed dotknięciem karoserią czegokolwiek. Woskujemy, pucujemy i nakładamy pokrowce. Ale próżne są nasze wysiłki a przeznaczenie – nieubłagane. Dziś, jutro albo najdalej pojutrze i tak wpadniemy w łapy owej pstrokatej sitwy, która skasuje nas na pięć stów za zamalowanie odpowiednim kolorem małej plamki. Nasza Nemezis ma w jednym ręku łom a w drugim spryskiwacz.

No. Ujawniłem światu prawdę. Jeśli zniknę teraz to będziecie wiedzieli kto za tym stoi.

Zjawiska paranojonormalne

Z

Podobno kosmici od wielu lat kontaktują się potajemnie z rządem USA, który oczywiście trzyma te kontakty w głębokiej, supertopsecretowej tajemnicy. Najwidoczniej obcy nie mają już za złe włodarzom Stanów Zjednoczonych, tego nieporozumienia z Roswell, kiedy to anglosasi rozebrali na części jeden z kosmicznych statków a załogę poddali autopsji. W końcu to tyle lat. Okres błędów i wypaczeń w przyjacielskich kontaktach amerykańsko-pozaziemskich można powiedzieć.

Rewelacje te przekazał opinii publicznej jeden z astronautów, który był na księżycu więc swoje wie. Chociaż oczywiście nie był na księżycu bo rząd USA całą misję księżycową sfingował i nagrał w studio w Hollywood. Rząd ten stosuje tak szatańską politykę dezinformacji jeśli idzie o kontakty z UFO, że nie dość iż całą misję księżycową zrealizował u Stanleya Kubricka to jeszcze na zdjęciach z tejże misji, sam sfilmował po czym skrupulatnie sam wyretuszował bazy obcych na naszym naturalnym satellicie. A potem nakazał jeszcze pod groźbą śmierci (do trzeciego pokolenia włącznie), żeby Ci którzy retuszowali te zdjęcia, nikomu o tych hollywoodzkich bazach nie mówili.

Rząd USA ma w ogóle z tymi kosmitami okropnie dużo roboty i zastanawiam się czy warta jest skórka za wyprawkę. Bo albo trzeba postraszyć swoich własnych astronautów, którzy widzieli UFO na księżycu (a to nie UFO było tylko statyści do filmu sci-fi co go kręcili w hangarze obok księżyca), albo zamknąć usta wszystkim niezależnym astronomom, którzy oczywiście od dawna już widzą zbliżającą się do matki Ziemi, złowieszczą planetę Nibiru ale nic nie mówią bo się boją o życie swoich bliskich (w kontekście planety Nibiru – krótkie życie. No ale lepsze krótkie niż żadne). W wolnych chwilach, rząd USA zamyka również usta wszystkim, którzy wiedzą że atak na WTC był tylko rodzajem atrakcyjnego medialnie wyburzenia nieruchomości, a popołudniami zajmuje się straszeniem tych nielicznych, którzy wiedzą, że w górnych warstwach atmosfery szybują istoty żywe a wokół nas jest pełno niezbadanych stworzeń, których nie widzimy bo za szybko sie ruszają.

Wychodzi zatem, że już na tłumienie pogłosek o wszechogarniającym spisku żydowskim oraz tajnym rządzie światowym zostają tylko godziny wieczorne. A tu jeszcze trzeba ukryć przed opinią publiczną, że Ziemia jest płaska, Jezus przyszedł po raz drugi ale przechwyciło go CIA, Elvis żyje, Marylin Monroe strzelała do Kennedyego a Sumerowie (Inkowie, Egipcjanie, Majowie, Dogonowie niepotrzebne skreślić) byli w posiadaniu technologii wielokrotnie lepszej od obecnej. Ręcę sobie można przy tym urobić po łokcie.

Acha, no i jak się dowiedziałem, resztę nocy tajne agencje rządu amerykańskiego spędzają na likwidowaniu w zarodku wszystkich wzmianek o tym, że to one same wymyślają te teorie spiskowe dla zmylenia przeciwnika i tylko udają, że je potem zwalczają a potem udają, że wcale o nich nie wiedzą i ośmieszają je w mediach. Oczywiście mowa tu o tych agencjach, które aktywnie dementują jakikolwiek fakt swojego istnienia.

W pewien sposób tłumaczy to kiepski stan amerykańskiej gospodarki. A tu jeszcze trzeba ukryć to Perpetuum Mobile a samego wynalazcę aresztować i trzymać w bunkrze atomowym pod Roswell, i pacyfikować telepatów, i sprowadzać na ziemię tych co potrafią lewitować i siać, siać, siać…

Godzina dla Ziemi. Tej Ziemi.

G

W zeszłą sobotę, WWF zorganizowało akcję gaszenia światła, które to gaszenie ma podobno pomóc staruszce Ziemi. Nad wyraz chytrze akcję zaplanowano na godzinę w której na dworze (lub na polu, w zależności od zaboru) jest już ciemno, dzięki czemu akcja zdecydowanie zyskała na spektakularności.

Traf chciał, że byłem akurat wtedy w galerii (bo lubię światowe życie) handlowej, która ochoczo dołączając się do akcji WWF również postanowiła na godzinę światło przygasić. Niestety galeria nie poszła na całość i światło, jako się rzekło, tylko nieco przyćmiła zamiast zgasić je zupełnie, dostarczając w ten sposób wszystkim obecnym pretekstu do pysznej i nieskrępowanej obecnością kamer przemysłowych zabawy. Ale błąkając się z koszykiem po pogrążonych w półmroku meandrach marketu, otoczony przez fantastyczne, niewyraźne kształty chrupek z promocji, posępne sześciopaki piwa i wyszczerzone kubki z kefirem, miałem czas aby pomyśleć o tym jak bardzo potrzebna i pożyteczna może być taka akcja. Niekoniecznie dla Matki Ziemi (którą to wydarzenie, w odróżnieniu od Fileasa Fogga bynajmniej nie obeszło) ale np. dla ojców ziemian.

   Także Ty możesz wziąć udział w globalnym wydarzeniu. Wystarczy, że gdziekolwiek będziesz – zgasisz światło!  – krzyczy do nas strona internetowa WWF. W odpowiedzi na ten apel, starszy księgowy Dreptak Stanisław, zgasił światło i pod osłoną ciemności przeprowadził bilans młodszej referentki Miziakównej, zakończony dokładnym, komisyjnym (z kolegą) audytem. W innym punkcie miasta, lekko tylko nietrzeźwy motorniczy Korben Waldemar, otwierając kolejne piwo o szafkę z bezpiecznikami, wywołał zwarcie które mimowolnie dołączyło do akcji WWF całą komunikację tramwajową. A aktywista “zielonych”, Karmin Edward, przyłączając się do protestu, wyłączył na godzinę agregaty chłodzące reaktor atomowy w Rębieszewie.

Jednocześnie grupy ideowej młodzieży powykręcały wszystkie żarówki w windach i na klatkach schodowych, po czym złożyły uroczystą przysięgę że nigdy ale to nigdy nie będą piły alkoholu lampkami. Górnik Walczak Ignacy, wracając z szychty, zgasił jedną celną ripostą swojego teścia a w pobliskim szpitalu miejskim, staraniem personelu medycznego – zgasło kilku pacjentów.

   Wyłączenie świateł tego samego dnia o określonej porze przez ludzi na całym świecie prawdopodobnie okaże się najgłośniejszym jak dotąd komunikatem opinii publicznej w sprawie pilnej potrzeby podjęcia globalnych działań przeciwko nadmiernemu ocieplaniu się Ziemi. ? mówi Stępniewski. – czytamy na stronie WWF. Czytamy nie wiedząc kim jest Stępniewski ale zgadzając się z nim w całej rozciągłości bo wolelibyśmy aby Ziemia nie ocieplała się globalnie tylko lokalnie, u nas. Jednocześnie, obserwując reakcję teściowej, której zgasiliśmy o 20-tej światło w kiblu, nie wahamy się, wzorem Stępniewskiego, nazwać owego komunikatu – najgłośniejszym.

Drodzy moi, Ziemia czeka na takie akcje. Niniejszym ogłaszam zatem, że w najbliższy piątek, wszyscy którym droga jest ekologia, powinni od godziny 12 do 13-tej chodzić z rozwiązanymi sznurówkami. Rozwiązanie sznurówek przez wszystkich ludzi na świecie (tych co mają buty) stanie się jeszcze głośniejszym komunikatem opinii publicznej w sprawie rozwiązania palących problemów. Natomiast od 14-tej do 15-tej nie palimy papierosów, co stanie się komunikatem w sprawie rozwiązania problemów niepalących. W najbliższą sobotę, od 7 do 8 rano, nie pijemy piwka i pozwalamy żeby nas suszyło, dając tym samym wyraźny komunikat w sprawie pustynnienia kuli ziemskiej. Jeśli na skutek tej akcji ktoś popadnie w delirium połączone ze stanami lękowymi – tym lepiej. Będzie to głośny protest przeciwko niszczeniu stanowisk lęgowych ptaków. A propos ptaków – w niedziele, wszyscy panowie wiążą sobie na wyżej wspomnianych różowe kokardki w proteście przeciwko dyskryminacji płci i mówią przez cały dzień do swoich wybranek per “żabciu”, dając tym samym wyraz sprzeciwowi wobec nie zapewniania kanałów dla płazów pod autostradami i drogami szybkiego ruchu. A propos “szybkiego ruchu”… albo nie, ten protest może pominiemy…

Zaś organizatorom podobnych akcji proponujemy protest pod hasłem “Ziemia wszystko wyciągnie”. Zbiórka w poniedziałek rano, przynosimy sześciostrzałowe rewolwery z jedną kulą w bębenku. Ten protest w założeniu również będzie głośny.

Kładyzm

K

Usłyszałem w radiu, czy też zasłyszałem w jakimś Eurosporcie, że ostatnio spore sukcesy odnoszą na światowych arenach, stadionach, czy gdzie tam jeszcze – polscy kładyści. Ech – pomyślałem sobie – to jest sport dla mnie. Wszak w kładzeniu się jestem mistrzem nad mistrze. Kładę się gdzie popadnie, w każdych okolicznościach a do tego z niemałym wdziękiem. I równie dobry jestem w kładyźmie prostym jak i w wieloboju (lewy bok, na wznak, prawy bok). Daję sobie radę zarówno w kładyźmie długodystansowym jak i w szybkich drzemkach na czas. A jeśli uprzednio napiję się odpowiednio dużo alkoholu to i w sztafecie się sprawdzę.

Promujmy kładyzm wśród młodzieży. To dyscyplina tania, zdrowa i rozwijająca. Jednocześnie letnia i zimowa, halowa i terenowa, indywidualna i zbiorowa. Znajdą w niej coś zarówno samotnicy, z tych co to przemierzają samotnie oceany leżąc na tratwie, jak i osoby towarzyskie w ramach dwójki, trójki lub czwórki bez sternika.  Niech rząd i gminy wspomogą budowę publicznie dostępnych ośrodków kładystycznych! Niech powstanie Polski Związek Leżących Na Płask – pierwszy związek sportowy, którego prezesi będą uprawiać reprezentowaną przez siebie dyscyplinę (nierzadko leżąc na płask na brzuchu z rękami na głowie). Niech kibice krzyczą z trybun: “Leż Adam! Leż!”. Niech wreszcie to pospolite leżenie ugruntuje nasze geopolityczne położenie!

Kładyzm kładką do lepszego jutra! Chodzi o to byśmy mogli na sobie polegać!

Kategorie

Instagram