KategoriaLiryka

Najszybszy pianista świata

N

Motto:
“Najszybszy pianista świata powraca do Katowic. Lubomyr Melnyk w NOSPR”

Gdy z prędkością dzwonka w telefonie załomocze w drzwi “Appassionata”,
Trzeci koncert S. Rachmaninowa brzmi jak koncert numer 0,5
i gdy nerw słuchowy ci się grzeje setką audiofonicznych spięć
wiedz że przybył do twojego miasta on – najszybszy keyboardzista świata

Zawsze w kasku i nagolennikach, biel klawiszy gładzi rękawicą
nim się światło zielone zapali i wystrzeli mu spod palców Bach
aby potem ciąć fugi, preludia, w lekkim dymie i jaskrawych skrach
(jak tak kiedyś koncertował w La Scali – pięciu gości czuwało z gaśnicą).

Kiedyś grywał w stajni Bechsteina lecz obecnie ma już kontrakt z Ferrari
Mechanicy zmieniają mu struny gdy sekundę ma przerwy w sonatach
potem znów do pasaży i toccat i znów c sześciokreślne się pali

znów młoteczki wibrują w panice – w końcu meta i chorągiew w kratę
w końcu wstaje i zwalniają palce, krótki ukłon i już znika w oddali
bezlitosny morderca fermat – on – najszybszy keyboardzista świata.

Jak tylko się obronię

J

Z defykacją dla wszystkich przed obroną jakiejkolwiek pracy/dyplomu

Będę na błoniach Borneo polować na białe słonie
w dłonie po nieboskłonie łapiąc lecące gołębie
ale dopiero potem. Bo jeszcze się przeziębię
więc może odłożę to trochę. Jak tylko się obronię

będę carycą Antarktyd lecącą w jedwabnym balonie
w dystyngowanym gronie lub na tapczanie w Poczdamie
albo w Tulonie hurysą. Lecz jeszcze coś sobie złamię
więc może dopiero za tydzień. Jak tylko już się obronię

będę w sezonie z flakonu wonie siać gdzieś na bankiecie
albo na bandeonie wyłaniać dzikie harmonie
lub galeonem pirackim hiszpanów ścierać na przecier

by zaraz potem z łoskotem zaatakować Japonię.
Póki co jednak brewerie trzymam na parapecie
Na wszystko kiedyś czas znajdę. Jak tylko się trochę obronię.

Amontillado

A

Koniecznie wytrawne. Takie które patrzy
Orzechowymi oczami kiedy pośród wiosny
Stoi się na cmentarzu. Które wrzący olej
Wlewa prosto do gardła. Takie które parzy

Po którym się obudzisz krzesząc iskry z oczu
I układając z dymu blade aureole
A gdy się śni przez miasto wszędzie tli się ogień
Jasnopomarańczowy. Taki właśnie. Owszem.

I trwa to godzinami póki nie przyjadą
Strażacy codzienności póki nie przeważy
Szali kolejna minuta. Jakaś szarość, bladość

Aż do wieczornych fuksji kiedy się zamarzy.
W tęczach małego kieliszka drży amontillado
Najzupełniej wytrawne. Takie które parzy.

Helweci

H

Ponoć przeciętny Helweta
Gdy ser już je – to nie feta
Lecz wsuwa Helweta nasz dziarski
Możliwie dziurawy – szwajcarski
O którym wiadomo jest wszak
Tym lepszy im bardziej go brak.
Stąd wniosek iż każdy Helweta
Tęsknoty to apologeta.

Rouge

R

Nad brzegami płytkich mórz
Możesz ją spotkać. Jeszcze z piany
Daj jej skosztować krwi lub wina
Pół demonica pół dziewczyna
Rouge

Cierpliwa pożeraczka dusz
Z kroplą co po flaminga szyi
Spływa na niespokojne palce
Na zaciśnięte nagle garście
Rouge

Ona oplecie cię jak bluszcz
Różowym liściem ciemnym okiem
Szczerozłotego bazyliszka
I skończysz na dnie jej kieliszka
Rouge

Pustelnik

P

Weź brodatego I wyślij go w podróż
W świetle ledowej mroźnej aureoli
Przez świat tak gęsto najeżony ludźmi
Że puste miejsce znajdzie tylko w środku

Jak kożuch który gdy nadejdzie lato
Nosi się zawsze włosami na zewnątrz

Będzie tam siedział zwrócony ku sobie
Ku temu miejscu gdzie teraz cię nie ma
A jego ciemny zgaszony telefon
Odbije tylko szaleńca I starca

Tęsknie do ciebie I głowa mnie boli
W świetle ledowej mroźnej aureoli.

Deszcz w wesołym miasteczku

D

W dzień, gdy wychodziłem do pracy – wyglądało jak składnica złomu
z pajęczymi ramionami karuzel co czepiały się niskich chmur
i zastygłym w górze wagonikiem na wygiętym szkielecie kolejki
uśmiechniętym zupełnie jak szczur, który właśnie zagryzł dinozaura.

Gruby facet wbity w kombinezon bez pośpiechu oliwił wrota
Domu Strachów. Między ślepe stragany wpełzał szary poranny chłód
zatruwając tęsknotą za domem myśli wszystkich czarnoskórych sprzątaczy
wiosłujących miotłami jak gdyby pod stopami mieli długie łodzie.

W biurze zastał mnie wieczór i deszcz. I ulice niczym pokład okrętu
targanego przez burzę. Przede mną, niewątpliwie szalony latarnik
śnił otwarty, kolorowy lunapark. W strugach wody i porywistym wietrze.

Osłupiały i mokry stałem, nasłuchując śpiewu śliskich syren
ale tylko szumiał w uszach wicher, tylko wlewał się za kołnierz deszcz.
Dobrze zresztą, bo nie było nikogo by mnie ciasno przywiązać do masztu
pomyślałem sobie, już w hotelu, pod gorącym, deszczowym prysznicem.

Wieje

W

Jak w uszkodzonym projektorze tkwi w mojej głowie taki kadr:
jest jakaś łąka, kwiatek jakiś, być może pszczoła albo żuk –
ja i ty wiosną. Tak odmienni, że między nami wieje wiatr.

Myślę że ta różnica ciśnień to nasz ogromny w wiosnę wkład
cieszy mnie wiatr co czochra włosy, niedomkniętego okna stuk.
Jak w uszkodzonym projektorze tkwi w głowie taki właśnie kadr:

wiatr – bat na zimę, gwizdający na wszystko likwidator zadr
rozganiający cumulusy, to znów łaszący się do nóg –
czterech nóg wiosną. Tak odmiennych, że między nimi wieje wiatr.

I nawet gdyby przy okazji, dzban jakiś lub kieliszek spadł
przez wiatr co i stuletnie dęby wygina w naprężony łuk
cóż z tego kiedy w mojej głowie tkwi niewzruszenie taki kadr.

Machają mu na powitanie szal w kwiaty, macha rąbek szat
rozwiane są już wątpliwości, zwiała depresja (straszny mruk)
ja i ty wiosną. Tak odmienni, że między nami wieje wiatr.

Więc pora zmienić grata zimy na przedwiosenny chłodny grad
obciąć paznokcie i przed lustrem ułożyć usta w zgrabny ciup.
Jak w uszkodzonym projektorze tkwi w mojej głowie taki kadr:
ja i ty wiosną. Tak odmienni, że między nami wieje wiatr.

Wyjście na ląd

W

Daję się wiązać do masztów. Wieczorami
mimo ostrzeżeń odpowiednich władz
spaceruję po ostrych klifach
tam gdzie w morzu nigdy nie wysycha
Twoja scena. Twój płaski głaz

Ty wtedy śpiewasz tak
że z nieba spada ptak

Powinienem się rzucić w dół
zafurkotać i zniknąć w toni
całe życie za kobiety pół
całe życie za kobiety pół
jedna myśl mnie od tego chroni

Komu zaśpiewasz kiedy umrę
kiedy północną przerwiesz ciszę
i półkobieco skonstatujesz
że Cię nie słyszę

Kiedy za całą ci widownię będą dwa kraby
trzy ryjówki i jakiś na umyśle słaby
wieśniak co wraca z potańcówki

Doprawdy – lepiej moja Miła
byłoby zrezygnować z głębi
zewoluować ogon w nogi
i przyjść tu zanim się przeziębisz

A gdy za morzem żal zakwili
w jakiś poranek mgłą zasnuty
wiedz żeśmy tu już wymyślili
coś co pocieszy Cię po chwili:
buty

Popchnij mnie

P

Popchnij mnie. Zobaczymy co się nam rozwinie
gdy zamigają okna spadochron skrzydła nic
bo może tylko miasto będzie się w dole skrzyć
i dla tych co spadają mruczeć powolne hymny

Może sięgniemy dachu po drugiej stronie ulicy
wisząc na jednej ręce kołysał nas będzie wiatr
a my okażemy zwyczajny w tej sytuacji hart
nie reagując na słodki śpiew syren miejskiej policji

Spacerując krawędzią, która twardy konkret
i mgliste możliwości dzieli pół na pół
stopy stawiam ostrożnie. W dzieciństwie przesiąkłem

nadmierną asekuracją. Dożyłbym lat stu
siedząc na taborecie po tej stronie okna.
Popchnij mnie. Zobaczymy jak daleko w dół.

Kategorie

Instagram