AutorRafał Fagas

Werona

W

Pamiętasz? Wtedy miałem cynobrowe szelki
kiedy szedłem do ciebie pod tą włoską noca
co nie daje osłony która czyni nagim
A w przejściu na podwórze zawsze przystawałem
przegladając codzienny świeży import uczuć
niezmiennie zadziwiony pod jak różnym kątem
pada na zakochanych zimny blask księżyca

I oto już podwórze where we lay our scene
niepokojący dowód na kłamstwa pisarzy
i ten mały balkonik – miejsce chybotliwe
z którego łatwiej runąć niż skraść pocałunek

Ale ja wtedy miałem cynobrowe szelki
na których krwi nie widać póki nie zastygnie
i niestraszne mi były straże i patrole
nawet ta pod stopami czarnooka przepaść
chodziłem rozżarzony jak drucik w żarówce

a gdy żar przeszłej nocy stawał się popiołem
wracałem wąską ścieżką przy rzymskiej arenie
strzelając z pestek wiśni do szarych skowronków

Stękanie starego kochanka

S

Pamiętasz jeszcze kochana jak pod Twym oknem, na lirze
grałem… nie nie tak mocno i jeśli możesz – wyżej
piazzolle i barkarolle, bramsy i jeszcze petrarkę..
a teraz jeszcze drobinkę
a teraz jeszcze nad barkiem

Oooo kiedyś to były barki. Piło się w takim barku
i dłonią niby niechcąco muskało się Ciebie po karku
i by się tak chciało od razu, gdziekolwiek Ciebie kłaść
chociażby za cenę urazu…
to teraz jeszcze tę maść

Tak. Maści to miałaś piękne. Zmieniałaś umaszczenie
swobodnie i tak naturalnie jak aktor się zmienia na scenie
zostając jednakże sobą. A we mnie ruszały kłusem
dźgnięte ostrogą tej zmiany…
i teraz spirytusem

Spirytus movens. Kochana – byłaś i jesteś sprężyną,
spiralą mojego werku i termoforem. Pierzyną
i praprzyczyną całego wielkiego porządku wszechrzeczy..
A teraz nad wyraz ostrożnie
przewrócę się na plecy
Uuuuch

(Nie wychodź)

(

(Tłumaczenie z Josifa Brodskiego)

Nie wychodź dzisiaj z pokoju. To błąd – tak mówią teraz.
Po co ci jasne słońce gdy w palcach tani papieros?
Za drzwiami czai się pustka i nie ma szczęścia za płotem
więc tylko do ubikacji a potem szybko z powrotem.

Tak, zostań dzisiaj w pokoju. I taksówkarzom daj spokój.
Załóż że przestrzeń się kończy tam gdzie się kończy przedpokój
nie dalej niż za licznikiem. A kiedy wkroczy raźno
twa ukochana nad ranem – wyrzuć nierozebraną.

Nie wychodź dzisiaj z pokoju. Powiedz, że gdzieś cię przewiało.
Masz przecież wszystko na świecie – ten stół i ścianę białą.
Po co wychodzić? Wiesz dobrze – i tak tu wrócisz wieczorem
pozornie jaki wyszedłeś lecz z każdym dniem bardziej chory.

Tak, zostań dzisiaj w pokoju. Tańcz. Naucz się bossanovy
w palcie na nagim ciele, w papuciach na bose nogi.
Przedsionek cuchnie kapustą i smarem do nart warstwą grubą.
Już tyle słów napisałeś. Niedobrze napisać za dużo.

Nie wychodź dzisiaj z pokoju. Niech tylko pokój zapyta
o twój poranny wygląd. Bądź taki incognito
ergo sum, więc nieważne co w środku tłucze się w piersiach.
Na zewnątrz – nic specjalnego – raczej wersalka niż Wersal.

Nie bądź głupcem! Bądź inny! Żyj i umrzyj szczęśliwie
nie wychodząc. Oddając meblom swą inicjatywę,
bądź wzorem na tapecie. I odgrodź się kredensem
przed chronosem, kosmosem, wirusem, erosem i sensem.

Kuchenni Kolumbowie

K

Gdy czasem myją statki ręcznikiem lekko wilgotnym
bierze ich nieposkromiona chętka by może coś odkryć
by stanąć przy mostku piecyka na rozstawionych nogach
i krzyczeć że “ognia!”, że “biada!” lub nawet że “olaboga!”
że “gotuj się kurwo gotuj!” – i pędzić na świata skraj
do obiecanej ziemi – omletu z pietruszką z trzech jaj.

Lub może walcząc z murzynkiem lub może nawet z piernikiem
odkryć, że nowy piekarnik jest otwierany dotykiem
lub nocą z rozpaczy czarną dłonie oparłszy na biodrze
domyśleć się wreszcie co znaczy “mieszać aż będzie dobrze”.

Gdy czasem myją statki ręcznikiem, z kropelką płynu
rwą się do bohaterskich i romantycznych czynów
aż w końcu gdy po raz kolejny coś im tam wklęśnie lub spuchnie
lądują bezbrzeżnie smutni
na wyspie pośrodku kuchni.

Diana

D

Czasem ranię się celowo lancetowym liściem
staję na palcach i wkręcam żarówkę księżyca
jestem Diana – moja dżungla, moja trawa niska
kiedy noc zapada – błyszczę

Nie dotykaj mnie teraz. Teraz srebrną warstwą
kładzie się na mej skórze ten księżycowy światłocień
Ja teraz właśnie się mienię i oczy mam całe w złocie
kiedy owijam lianę wokół smukłego nadgarstka

Jestem związana lasem. Zatrzymana w pędzie.

Dlatego mam złote oczy. Dlatego ten cały blask.
Ubrana w z liści i pędów powyplatane uprzęże

Czekam by księżyc nad głową wypalił się i zgasł
by czuć jak znowu w pędzie chłoszczą mnie ostre gałęzie
kiedy naga kłusuję na danielu przez las

Planetarium

P

Można nawet pomyśleć, że ci się zbudziłam
ale nie – śpisz mnie dalej kiedy nocą zimną
rzucam na prześcieradło gwiazdy jak okruszki
i rogate księżyce. Możesz się owinąć
szczelnie kołdrą spiąć w embrion i wtulić w poduszki
ale będzie cię drażnić niczym ziarno piasku
Luna kłująca w łydkę i w plecy Antares.

Wiesz ja od dziecka chciałem zostać kosmonautą
gonić asteroidy i polarne gwiazdy. Zagryzać kometami.

Więc śpij mnie głęboko. Będę ci pokazywać moje
gwiazdo zbiory moje gwiazdo kolekcje na kopule kołdry
będę światłem odbitym puszczać ci zajączki
i chichotać pod nosem jak je będziesz gonić

Kiedy będę w podróży do pępka wszechświata
zostawię czas za sobą nie będę się starzeć

Rigoberto obserwuje Ocean

R

Ocean jest dziś niespokojna
wierci się i buczy
drapiąc drzemiący kontynent
po silnych skalistych plecach

Obudź się obudź – marudzi – chodź i zanurz we mnie
twoje marmury i kwarce dajże pocałować
twoje spękane klify posłuchaj jak bije
fala wyższa za wyższą jak się wznosi biel

Rigoberto zupełnie nie rozumie brzegów
tkwiących w tępej erozji czochra mokry piasek
rysuje na nim linie jej dalekich ud

Ocean zazdrośnica łasi się do stóp

Rigoberto liczy jaszczurki

R

my jesteśmy zwinki trzy
zwinki trzy
zwinki trzy –
Rigoberto pijany gubi się w rachunkach
idąc piaszczystą ścieżką w stronę Oceanu
krzesząc małe jaszczurki spod stóp

jest jak tramwaj
gdy czasem na zakrętach łapie się powietrza
albo jak sztuczny ogień
patrz tylko Lukrecjo –
one są niczym chwile

z tych co gdy liczone
to człowiek nie zasypia
z tych co gdy je liczyć
nie sposób potem zasnąć

Wreszcie ma Ocean. I nie da się pójść dalej.
Chichocze po chwili
potrzymaj moje Porto
kup dużo cebuli

 

 

Rigoberto prasuje koszule

R

I nienawidzi tego. Czuje się jak zbrodniarz
zacierający ślady brudny barbarzyńca
który białym żelazem pali biblioteki
i równa z horyzontem wszelkie opowieści
o przytuleniu, jej dłoni, zmarszczce co powstała
kiedy szeptał na ucho rozkiełznane głupstwa
o tym jak się składała utkana bawełna
w origami pochyleń w setne nieba-piekła
pocałunków tak wszystko to przysparza zmarszczek
ale ścieżka żelazka jest nazbyt jak cisza
po wykasowaniu po stracie po czymś bardzo ważnym

Więc nienawidzi tego bo kiedyś oślepnie
bo kiedyś mógłby wodzić po tej pogniecionej
przesiąkniętej zapachem bawełnianej szmatce
czytając z niej opuszkiem niczym ostrzem igły
te chwile zapisane
te zmarszczone chwile

Rigoberto z powagą wyłącza żelazko
i chcichocze do siebie
tabula koszula

Facet ze Skarżyska

F

Pewien facet ze Skarżyska
odaliskę miał w walizkach
za nadbagaż płacił przeto
lecz jak rozstać się z kobietą
która była mu tak bliską?

Kategorie

Instagram