KategoriaLiryka

Rozanielenie

R

Poobrywać aniołkom skrzydełka
poprzygaszać im nieco aureolki
niech przestaną wyglądać jak reklama mydełka
zamiast walca niech ruszą do polki

Ponadbrudzić im nieco schludne szatki
i sznureczki rozchełstać musowo
po aniołkach też przecież różne chodzą wypadki
więc niech latać przestaną nad głową

Więc niech latać przestaną nad nami
pruć nad czołem tkaninę bezruchu
niechaj ziemi nabiorą obydwiema burtami
i przestaną nam latać przy uchu

Ty aniołku – pamiętaj od dzisiaj
by się w stos nie pakować kłopotów
leć ty sobie do Zdzisia albo lepiej do Krzysia
ja ogłaszam – paszoł! Zakaz lotów!

Droga umorów

D

Strach żyje w naszych piórach co nie dotkną ziemi
Strach mieszka jak pasożyt w wietrze pod skrzydłami
nosimy go jak biały, blady opatrunek
ten strach który pozwala nie spotykać ludzi

pomiędzy ziemią a niebem
nie ma właściwie miejsca

Strach tam jest tylko i droga brukowana gwiazdami
po której nawet nie dudnią nieobecne kopyta
my pracujemy w ciszy wyszywanej strachem
z duszami na ramionach i ze szklanym okiem

pomiędzy niebem a ziemią
jesteśmy my, śmierć i życie

I tylko czasem wznosimy głowy z osiwiałą dumą
na pozszywany wszechświat i pod bladym strachem
rodzi się w nas potrzeba przegryzania nici
ogarnia nas tęsknota do matki nicości

Wirus

W

Motto: “Nie ma żadnej odtrutki, pożera wszystko na twardym”
(o jednym z wirusów komputerowych. Autor nieznany.)

Był sobie raz wirus malutki
nie było na niego odtrutki
poza tym na tyle był hardy
że zżerał wszyściutko na twardym.

Prosili rodzice: “Maleńki,
weź zjedz coś raz chociaż na miękkim!
No chodź, zrób przyjemność mamusi”
A on, że na twardym jeść musi.

Prosiła go babcia staruszka:
“Wnuczusiu nie wstawaj dziś z łóżka
Czy będzie olbrzymia to strata
gdy zeżresz coś raz na piernatach?”

Lecz wirus z widelcem i nożem
wciąż tylko na twarde podłoże
i cały słoiczek musztardy
obalił równiutko na twardym.

Pociecha niestety jest kusa
z takiego wrednego wirusa.

Vilanella z akcentem

V

Jest nas niewiele. I tylko są dłonie
niepokojące uchwytnością ruchu
kiedy we dwoje na pustym peronie

z ust megafonu obwieszczany koniec
jak ciepły szalik tulimy przy uchu
Prawie nas nie ma. I tylko są dłonie

niepewne siebie. I krzyki gawronie
milkną w objęciach srebrzystego puchu
co rośnie zimą na pustym peronie

I jest nieważne że w ubrania schronie
w szczelnie zapiętym podróżnym kożuchu
jest nas niewiele. Wciąż jeszcze są dłonie

zdolne rozproszyć świata katatonię
jak stara aria nucona ze słuchu.
Lecz to już pora. Na pustym peronie

ta chwila ciszy. Pocałunek w skronie
wpycha krajobraz w dziedzinę bezruchu
kiedy we dwoje na pustym peronie
Jest nas niewiele. I tylko są dłonie

Chruśniak zimowy

C

W malinowym chruśniaku przed ciekawych wzrokiem
nic się dzisiaj nie kryje. Tylko białym śniegiem
obsypane są liście. Wyostrzonym ściegiem
obrębiono gałęzie malin nad potokiem.

Tak jak wtedy przyjazny – teraz najeżony
głuchą wspomnień ostrością, obrazem okolic,
tą kłótnią przy kolacji, mozaiką półkoli
malowaną na twarzach przez żółte lampiony.

Zamrożone uśmiechy, oszronione usta
krew na dłoniach zakrzepła i liści seledyn
trwają tu od pokoleń, od zawsze, od wtedy
gdyśmy karmin i zieleń zaplatali w bóstwa.

Teraz tylko biel z czernią. Wielokropki kruków
dają wiotką nadzieję w kolorze rozpaczy
na chruśniak, który może nam się rozchruśniaczy
jeszcze jakiegoś lata, wśród tęczowych łuków.

Okolony bezliściem, w zbitym lustrze rzeki
które w setki okruchów rozbijało głowy
wygląda naszych śladów zmrużywszy powieki
czeka na nas cierpliwie chruśniak malinowy

Ratujcie księżniczki

R

Tak! Tak! – krzyczycie – Trzeba ratować!
Na baszty szczycie tkwi białogłowa,
trawnik przed basztą łzami zasila
Trzeba ratować! To przecież chwila!

Lecz ja wam powiem sforo rycerzy –
Hola! Zostawcie! Niech sobie leży,
siedzi lub chodzi po baszty blankach.
Baszty – przeżytek. Nasza wybranka
nie wbita w wieżę ani w mastabę –
dziś się zakuwa księżniczki w babę.

Stokroć to gorsza dla niej pokuta
gdy miast w kajdany w babę zakuta,
gdy zamiast smoka lub krokodyla
strzeże ją ciężka skóra babsztyla,
gdy musi ćwiczyć porę obiadów
zamiast osunięć, omdleń i padów.

Lecz my rycerze, my w dobrej wierze,
tę babską wieżę wkrótce obierzem
z całej babskości ostrym sztyletem,
albo bagnetem, albo sonetem.
Będziem wytrwali i nie ustaniem
w naszej obróbce baby skrawaniem,
pot usuwając z pomocą sączka
póki spod łapska nie wyjrzy rączka,
póki spod giry nie wyjrzy nóżka
a spod palucha – obraz paluszka.

A gdy zdobędziem śliczną dziewczynkę
zrobimy konkurs na najdłuższą
królewską
obie
rzyn

Bajka o królu Minosie

B

Bajka o królu Minosie który miał pryszcza na nosie
tudzież o Tezeuszu który nie mył był uszu
i o królewnie Ariadnie co pachniała nieładnie

… ale tak naprawdę to będzie opowieść o jednym bandycie, oszuście
matrymonialnym podobno – niejakim zbóju Prokruście
co mieszkał gdzieś koło Aten w terenie nieuzbrojonym
(przynajmniej gdy chodzi o media) i poszukiwał był żony
w sposób nad wyraz aktywny. Niestety źródłem kompleksów
był dla Prokrusta zbójnika świat erotyki i seksu.
O ile w świecie realnym znajdował się raczej bez trudu
o tyle zmysłowe podróże kończyły się zawsze – łubudu!
I było to dla Prokrusta zarzewiem chronicznych zgryzot
i gryzł się tym tak jak zbójcy gryźć się potrafią gdy gryzą.
A chłop był rosły, przystojny, oczko miał żywe i uszko
i manualnie tak sprawny, że sam zmajstrował raz łóżko
i przez to łóżko nieszczęsne morze wychłeptał był wódki
bo damy mu dokuczały: “Tyś na to łóżko za krótki!”
zanosząc się (jak to damy) wrednym post factum chichotem
czym pogłębiały Prokrusta kompleksy już chwilę potem.
I błąkał się smutny nasz zbójca wybrzeżem (w hiszpańskim: la costa)
z poczuciem, że łóżka wymiarom wymiarem swym własnym nie sprosta.

CHÓR (grecki):

O losie! Historio fałszywa jak wódka tuż po śniadaniu!
Tam nigdy nie było wszak mowy o jakimkolwiek skracaniu.

Kategorie

Instagram