KategoriaLiryka

Znikopojawianie

Z

Jak prąd w tranzystorze, jak napięcie na stykach
jak księżyc kiedy czesze go zimny cień Ziemi
jak młody meksykanin gdy uprawia przemyt
pojawiasz się i znikasz, pojawiasz i znikasz

Jak lizak policjanta, jak ślad który zostawia
na skórze opuszek palca, jak suma na koncie,
rumieniec w sytuacji która każe “płoń się!”
znikasz i się pojawiasz, znikasz i pojawiasz.

Jak podczas transplantacji czyjaś lewa nerka,
cień spóźnionego przechodnia na chropawej ścianie,
drżenie rąk podczas trudnej sytuacji w bierkach

albo nogi kochanków na głebokim sianie
bawisz się ze mną w rodzaj znikanego berka,
w znikanie-pojawianie, znikopojawianie

La Venda

L

Fiolet-flażolet fioletowy wieczór gdy Ona idzie poprzez wrzosowisko
Pod czerwosłońcem i w czerwonych ustach opuszkiem palca dotykając czubków
Zupełnie dzisiaj zaskoczonych krzaków sprężonych w światło i zwiniętych w ukłon
La Venda kroczy dzisiaj do mnie. Blisko

A ja tu czekam pod poddasznym drzewem w koszuli białej z rozpiętym guzikiem
I niecierpliwie wypytuję wiatru o jej aromat jedyny na świecie
Fiolet-flażolet. W takim flażolecie
Ona mi będzie mrukiem i okrzykiem

Kiedy już wicher rozwieje jej szal
I kiedy z drzewa spadnie żółty liść
Ona – sam zapach, Ja – stopiona stal

Póki nie powie że musi już iść
Póki jej znowu nie przytuli dal
Fiolet-flażolet hejże hop hop dziś

Kolęda 2014

K

Z białym fartuchem, z kredą za uchem
Z okiem przeżartym blaskiem gwiazd
Sunąc po galaktycznych mapach
swym przeciwstawnym, brudnym kciukiem
Znajdziemy was

Myśmy potopo- są -odporni
A nasze mury zbrojne w stal
Chociaż nas toczy grzyb i robak
Pójdziemy po was tak czy owak
W najdalszą dal

Niesiemy w palcach ostre jak lancet
Na gruzach Babel przekute słowa
Nie zasypiajcie dzisiaj na warcie
Anieli pańscy
Idziemy po was

Już policzona trajektoria
Skreślony przyspieszony ruch
Kiedy już wasze dni przeminą
Wspomnimy o was pod pierzyną
Anieli pańscy
Rozbici w puch

Dziwaczne kulinarne sny

D

Miałem dziś dziwacznie kulinarne sny
w jakiejś ogromnej kuchni, pustej i wysokiej
z nocą powstrzymywaną przez ciemne przestrzenie okien
i dębowymi stołami. I byłaś tam Ty

ale jeszcze lekko bezcielesna, bardziej pomysł, idea nie człowiek
gdy kroiłem cebulę na paski, wydzierałem serca paprykom
zaczynały błądzić moje myśli, jakby znikąd
ktoś malował mi obrazy pod ciemnymi zasłonami powiek.

Przyrządzanie stało się żądzą i niestałe
stały się smaki i barwy z nieodkrytych zakamarków świata
a nóż brzęczał hipnotycznym chorałem

a świt szary zaczął chodzić po dachach.
To w jego bladym świetle podświadomie szukałem
śladów Twoich paznokci na rozległych dębowych blatach.

Teoria strun

T

Spoglądając z tarasu na morze stary Rigoberto
znajduje imię Lukrecji. Jej imię to Fala
imię co się wypiętrza na obcasach wiatru
tylko po to by upaść w szmaragdową otchłań
jedynie z tego powodu żeby po ławicach
wspinać się dumnie do słońca z uniesioną głową.

Szczęśliwy Rigoberto zlizuje słonawe
krople kudłatej nadchodzącej burzy
palcem na balustradzie zapisuje wzory
na głos Lukrecji, drżenie lutowym wieczorem
rytm chrapliwych oddechów i na zamaszyste
amplitudy orgazmu, na trzepoty powiek
na falowanie bioder gdy idzie ulicą
z koronkowym wachlarzem
z małym wiatrem w dłoni

I teraz myśli sobie – Lukrecja to bozon
kiedy idzie przez miasto jest jak zakłócenie
codziennego porządku – krawcy się kaleczą
trzymaną w ręku igłą, piekarze ssą palce
a młot kowala chybia dłoni o milimetr
gdy Lukrecja opędza się od natrętnego
powietrza co ośmiela się stawiać jej opór.

Wreszcie wie czemu czasem w czerwonawym świetle
wieczoru przypomina mu rzeźbioną harfę
o równo ułożonych wystrojonych nutach
błyszczących o zachodzie jak kolekcja noży.

Niecywilizowana kolęda

N

Zapalmy sobie żyrafę niech błyszczy w cichą noc
Połóżmy pod nią prezenty, owińmy się ciasno w koc
A zamiast bombek (bo drogie) przystrójmy zwierzęcia łaty
W o wiele poręczniejsze i tańsze zaczepne granaty

Płoń nam żyrafo przez święta
Hej luli luli kolęda
Niech ciepło co bije z twych szuflad
Ogrzewa komory serc
Hej luli luli
Bęc

Siądźmy wokóło żyrafy strzelają jasne skry
Już dziadek co przysnął zbyt blisko się nostalgicznie tli
I mruczac pod nosem kolędy płynie przez wspomnień dymy
Gdy w naszyjnikach z czaszek wesoło wokóło tańczymy

Płoń nam żyrafo przez święta
Hej luli luli kolęda
Niech ciepło co bije z twych szuflad
Ogrzewa komory serc
Hej luli luli
Bęc

Zapalmy sobie żyrafę niech płonie całą noc
Ustawmy pod nią stajenkę, niechaj nasz czuły nos
Raduje się oczekując – taki jest świąt tych sens
Na ten świeżutki pachnący jakże świąteczny kęs mięs

Żyrafaros

Ż

Istnienie każdej żyrafy ma początek i koniec podobne
Dni na sawannie się dłużą i nawet dawanie w szyję
Z pewnym znajomym szympansem nie daje poczucia że żyjesz
Trzeba się w życiu czymś zająć. To ja zajęłam się ogniem.

Tak hobbistycznie po pracy ale płomień wtedy strzela z szuflad
A dym mój leci wysoko. I kiedy z hipopotamem
Siedzimy przy wódeczce to zdarza się nieraz nad ranem
Że nagle się czuję spełniona – nie tak jak zwykle – pusta.

Niczym latarnia morska pośród bezkresu łąk
Unoszę nad niskie drzewa dymiącą kosmatą głowę
I widzę rzeczy piękniejsze niżli w istocie są

I zagubionym na stepie wielbłądom wskazuję drogę:
Masz szyję – wyciągaj ją w górę, nie żyj przy ziemi – to błąd
Unikaj straży pożarnej. Płoń kiedy możesz. To zdrowe.

Biuro jest puste

B

Biuro jest puste. Cicho. Kolega gdzieś sobie poszedł.
Z daleka głos jakiś dobiega. Taką godziną wczesną
najlepiej słychać wysokie oczekiwania co pełzną
w dół nieuchronnie, powoli, zupełnie jak oczko w pończosze

W takie styczniowe poranki sekundy wloką się sennie
i ciut za dużo się myśli i ciut za dużo się wie
i może się jeszcze nie jest na takim zupełnym dnie
ale choć trochę na szczycie pobyć by było przyjemnie

A tutaj kawa z dzbanka i zamiast aktów – akta
i dojmujący brak listów podanych na srebrnej tacy
nikt nie strzela z brauninga, nie wikła się z diabłem w pakta

stateczny tankowiec życia na jotę nie zbacza z trasy.
Więc cóż? Jedynym ratunkiem, nim żałość nam gardło zatka –
obciągnąć sukienkę, westchnąć i zabrać się znowu do pracy.

Słabość

S

W takich chwilach jak ta
mojej ręki
nie stać na najlżejszy gest
kiedy nie ma Twej dłoni miękkiej
a puste miejsce
jest

i wszystko właściwie wiadomo
lecz z rzetelności dziennikarskiej
dodam że ręka leży poziomo
i śni
Twoje białe nadgarstki

I kiedy myślę o wszystkich twych cudach
zawsze ktoś dzwoni, do drzwi się kolebię
okiem ciekawym spoglądam przez judasz
To przyszła Słabość
moja słabość do Ciebie

W takich chwilach jak ta
mój policzek
poległ zupełnie bez tchu
bez tych twoich niedługich spódniczek
i nóg do samych
stóp

I właściwie wszystko wiadomo
lecz w poczuciu społecznej troski
wiedz że policzek leży poziomo
i śni
Twoje smukłe kostki

Więcej

W

“Czy ma pan tego więcej?” – Nie
ale będę miał jutro, będę miał za chwilę
gdy tylko ulicą przejedzie następny czerwony samochód
albo pod oknem przejdzie łysy w okularach.
Bo póki mnie nie zabije kolejna mocna herbata
pita porankiem na czczo, więcej jest na pustych
rewersach stron co płyną z podajnika drukarki
na starych wyblakłych rachunkach po dawno zjedzonych rzeczach
więcej jest, więcej będzie, więcej zaraz wracam
wpatrzone w brudną kałużę, szczerzące się do śmietników
odgadujące zdania spisane sieciami drutów
ponad wąwozem ulicy. Więcej się zagoi
zrośnie się, samonaprawi, więc proszę nie regulować
więc proszę cię bądź ze mną, więcej jest w rozkładzie
i chociaż opóźnienie może ulec zmianie
nie ulegaj wrażeniu że nie ma już więcej.

Noc. Uchyliłem okno. Uchyliłem wyroki
i wpadło mi do pokoju, pod stopy, trzepoczące
trzymam je teraz w czapce i poję herbatą
po mnie ma profil nosa a oczy po tobie.

Kategorie

Instagram