KategoriaSonet

Sierpniowe usta

S

Dopiero pola zżęte. W skorupie orzecha
miąższ dopiero się myśli. Gdzieś na polnej ścieżce
gdzie trawa nadal pachnie jakimś letnim deszczem
ona się zatrzymała. Ona się uśmiecha.

Nosi na głowie niebo a na ustach kasztan
co łączy lato z jesienią wyuzdaną kładką
dotknięty tą sierpniową, słoneczną pomadką
nieomal niewidoczną, lekką jak apaszka.

A jest to proszę państwa uśmiech który bada
czy policzek gdy długo go uciskać ścierpnie
To uśmiech na granicy, który moze lada

moment wybuchnąć śmiechem. Ale popatrz – pięknie
jak to wieczorne słońce do snu się układa
na doskonałych ustach co nadal brzmią sierpniem

Dziewczyna z językiem

D

Ona ma dar języka i słowa się do niej garną
elektryzują powietrze skacząc dokoła jak iskry
albo strzelają do góry z fajerwerkowym poświstem
względnie malują po ścianach na biało, czerwono i czarno.

I każde z nich jest kobietą.  Przed szafą pełną znaczeń
staje co rano niepewne co dzisiaj na siebie włoży
czy będzie ostre jak oset czy trawą się będzie płożyć
i żadne z nich, nawet w zdaniu, nie jest ci dane na zawsze.

Ona ma dar języka. Potrafi go owinąć
w mgłę miękką o poranku. Potrafi nim zespolić
wieczór, papieros i wino

Język. W ust aureoli
jest serpentyną.
Poliż.

Dzieci Barona Munchausena

D

Mimo zamkniętych oczu nie potrafią niestety
unieść siebie z podłogi. Choć stają na palcach
i zaciskają myśli – to im nie wystarcza
Ona nie ma mężczyzny. On nie ma kobiety.

On buduje ją w sobie jak mydlaną bańkę
o wyuzdanych kształtach i kolorach tęczy
co pęka niespodzianie na frotowy ręcznik
Ona czuje pod sobą tylko twardy parkiet.

Mimo zamkniętych oczu nie potrafią niestety
unieść siebie wysoko aż po ból i skowyt
Ona nie ma mężczyzny. On nie ma kobiety.

Ona go sobie wymyśla, on ją sobie robi
żeby ponad pościelą, żeby znad parkietu
unieść siebie nawzajem, za włosy, za głowy

Bezkresna biel

B

Dzień dobry. Otwórz oczy. Jak Ci się dzisiaj spało?
Wdycham Twój nocny zapach, wszystko co pośród nocy
wyśniłaś: ciemne zaułki, brzeg morza, równiny Rosji,
deszcz ciepły i demony. Świt dzisiaj zawiało na biało.

Jesteśmy białoskórzy. W bieli wśród białych podwórek
leżymy niedobudzeni, aż do białości blisko
a ja leniwym opuszkiem, gładkim jak lodowisko
przemierzam śnieżne pustynie albinotycznej skóry.

Dzień dobry. Dziś tylko na zewnątrz temperatura nam spadła
poniżej zera o cztery, trzy albo nawet dwie kreski.
Wewnątrz dyszymy z gorąca w duecie na dwa suche gardła

rysując na sobie białe, pięciopalczaste ścieżki
aby na końcu tych ścieżek, na białym tle prześcieradła
odnaleźć białka Twych oczu – wilgotne z rozkoszy śnieżki.

Sylwestrowo (sonet angielski)

S

Długi akapit roku, Czas – wytrawny zecer,
złamie bezduszną środą i nikt nie da rady
niczego już w nim zmienić. A tak wiele przecież
było słów zbyt spłoszonych i gestów zbyt bladych
tyle było zaniechań, ucieczek i smutków,
nocy nie dość gwiaździstych, nie skończonych wątków.
Gdyby móc ten akapit przejrzeć po malutku
można by w jego treści poszukać porządku:
poprawić interpunkcję, zadbać o rytmikę
o płynność przechodzenia z nocy w jasne ranki
można by go uczynić zgrabnym prezencikiem
złożonym w dzień Sylwestra u kostek Wybranki.
Lecz Czas – surowy zecer – choć chęci masz spore
by dokonać korekty – nie uznaje korekt.

Droga powrotna

D

Droga powrotna jest dłuższa. Ta którą się odchodzi
jest szeroka i zdobna w strzeliste cyprysy
pokazujące miasta, z których każde błyszczy
złotymi cyferblatami samych szczęśliwych godzin.

Droga powrotna jest dłuższa. Zwłaszcza że wraca się boso
przez dżdże i dnie przykrótkie i przygruntowe przymrozki
dźwigając na chudych plecach jedynie bagaż troski
że tak naprawdę się nie wie skąd jest ten powrót i dokąd.

Ale potem widzi sie dom, pełgający na wzgórzu jak ognik,
słyszy wrzawę, którą ślą na spotkanie merdające podwórzowe burki
i pomimo że czuje się w stopach ciężar nocy, lat, dni i tygodni

to uskrzydla żwirowa ścieżka zbiegająca zawadiacko z górki
i ta ulga którą odczuwasz, gdy wyjmujesz z kieszeni spodni
Klucz. Nadal pasujący do skrzypiącej ogrodowej furtki.

Kompletnie

K

Poskładany na powrót, staję przed ściennym lustrem
i przyglądam się sobie. Nie bój się. Nie będzie powtórki
z wiersza o panu Cogito. Bo choć, jak mówią: “już z górki”
to poskładany na powrót mam wszystko. Nawet trzustkę.

Lecz kontemplując przed lustrem swoje części przednie i zadnie
zdarza mi się przymierzyć na przykład Twoją głowę
te oczy orzechowe i kości policzkowe
chociaż nie, na mnie chyba nie wyglądałyby ładnie.

Więc zdejmuję je z żalem (a jest to ten rodzaj żalu
że w garniturze z Vistuli nie przypominam Brosnana).
Na Tobie wyglądają pięknie, od części lepsza jest całość,

a mnie ciężko by było przekonać do sukienek po same kolana.
Bardzo ładnie mnie dzisiaj skręciłaś. W każdym calu.
Zrewanżuję się gdy będziesz ciut obluzowana.

Na wieszającą pranie

N

Gdy je zostawia same – one płaczą
wisząc bezradnie na sznurkach. Będą teraz
usychać z białej tęsknoty, będą powoli zamierać
w głuchej, gorącej ciszy niewysokiego poddasza.

A przecież jeszcze przed chwilą zrywała je do lotu
jakby płoszyła nad stawem gromadę białych łabędzi.
Sadzała miękko na sznurach jak na wysokich gałęziach
pośród rozwianych rękawów, pośród mokrego furkotu.

A teraz nagle cisza. A teraz nagle poszła
w dół po drewnianych schodach, z pustym pod pachą koszem
jak gdyby chciała zasuszyć te prawie już niewidoczne

ślady palców i potu, roztargnień i rozkoszy
na coraz bardziej wyniosłych i coraz bardziej oschłych
synogarlicach staników i białych bocianach koszul.

Ogień

O

Popatrz: płonę. Zaplatam w koński ogon
setki małych płomieni. Jak biała kometa
obracam twarz ku słońcu ale włosy skręcam
w cieniste i purpurą podszywane złoto.

W piwnicach miast niewidzialnych ktoś lakieruje kamienne
posadzki, ktoś lukruje tysiącletnie skały
nie wiemy po co. Pewnie po to żeby ciut osłabić
wszystko co w nas skaliste i pierwotne. Ciemne.

Widać to z okien taksówki: na wilgotnym bruku
ślizga się światło neonów wielobarwnym błyskiem
zaciekawione zagląda w ślady moich butów

i tonie w kroplach deszczu lub gromadzi wszystkie
właściwe sobie tysiące delikatnych ukłuć
w spadającym na czoło wąskim snopie iskier.

Szósta

S

Gdy biuro pustoszeje i cichnie, kiedy dzbanek
do kawy milknie z ostatnią kroplą – Ona jeszcze
siedzi przez dłuższą chwilę w jednym z biurowych pomieszczeń.
Ona nieruchomieje przed zgaszonym ekranem.

I choć powinna wybiec chwytając w biegu torebkę
zostaje jeszcze na moment – kobieca jak nigdy przedtem,
nagle wyprostowana. I mówi do siebie szeptem.
Wtedy przez jedną minutę czuje jak bardzo lekkie

ma wciąż biodra, jak jasne oczy i błyszczące usta
i gładką świetlistą skórę. Jak nieznane
dreszcze pną się po plecach… Boże to już szósta

a ona jest tam jeszcze w bieliźnie nieoglądanej,
dotyka dłonią szyi i patrzy w dzbanek pusty
siedząc przez chwilę jeszcze przed zgaszonym ekranem.

Kategorie

Instagram