KategoriaRóżne

Znane kobiety nago 2

Z

Wietrzę spisek. Jakiś dobry człowiek wrzucił gdzieś link do mojego bloga za co jestem mu niezmiernie wdzięczny. Jednakże, ponieważ każde radosne wydarzenie zdaje się mieć swoją ciemną stronę, link ów nosi tytuł: “Znane nago” co stawia mnie w swego rodzaju sytuacji przymusowej jako że ludziska tu teraz wchodzą i oczekują choć odrobiny znanej golizny.

Mus to mus. Niniejszy wpis będzie krótkim wykładem na temat: “Jak rozebrać znaną kobietę”.

Rozebranie znanej kobiety różni się nieco od rozbierania kobiety nieznanej. Kobietę nieznaną zazwyczaj wystarczy “zapoznać”, natomiast do rozebrania kobiety znanej potrzeba wiele sprytu lub/i kwalifikacji. Stosunkowo najłatwiej mają malarze (zwłaszcza francuscy) i znani fotograficy. Można powiedzieć, że w ich przypadku o wiele trudniej jest utrzymać kobietę w ubraniu niż ją rozebrać. Jest to stanowczo najszybszy sposób rozebrania znanej kobiety, znany jako sposób “na mansardę”.

Drugą grupą zawodową, której członkowie są uprzywilejowani pod tym względem są lekarze, ze szczególnym uwzględnieniem ginekologów i chirurgów plastycznych. Ale nawet cwany stomatolog da radę (tylko po co rozbierać Angelinę Jolie z zapaleniem okostnej?).

Pewne szanse mają również krawcy, zwłaszcza ci od bielizny. W ich przypadku jest to jednak bardzo niebezpieczne ze względu na trzymane w zaciśniętych ustach igły i wysokie prawdopodobieństwo zachłyśnięcia się w przypadku dopięcia celu i rozpięcia znanej kobiety. A potem to już wiadomo – perforacja układu trawiennego i ogólne nieprzyjemności a przecież nie o nieprzyjemności w tym wszystkim chodzi.

Kolejny sposób to być bodyguardem znanej kobiety. Jak sama nazwa wskazuje, stanowisko owo zakłada “strzeżenie ciała” pracodawczyni. Dzięki tej lingwistycznej wiedzy (którą powziąć da się z każdego słownika angielsko-polskiego dostępnego w sklepach) możemy w różnych stosownych dla nas momentach dokonywać obchodu strzeżonego terenu i zaglądać w różne zakamarki przyświecając sobie latarką. Wszyscy strażnicy tak robią.

Jest jeszcze jeden, niezawodny sposób na rozebranie znanej kobiety: trzeba być wirusem grypy. Wirus grypy potrafi rozebrać każdego bez względu na popularność, płeć, zamożność czy kontakty w showbusinessie. I gwarantuje spędzenie ze swoją wybranką co najmniej kilku gorących i bezsennych nocy.

Czego wszystkim życzę.

Znane kobiety nago

Z

W moich Internetowych podróżach co i raz natykam się na mniej lub bardziej profesjonalne strony zajmujące się pokazywaniem znanych osób nago (lub półnago lub z wystającym tym i owym). Zjawisko to jest dość nowe w historii ludzkości (a przynajmniej mnie na historii o nim nie uczono) warto więc myślę – przyjrzeć mu się bliżej.

Zaobserwowałem, że publikowane w ten sposób zdjęcia dzielą się na trzy kategorie: profesjonalne sesje zdjęciowe, przypadkowe (lub nie) obnażenia przy okazji nazbyt luźnej konfekcji oraz zdjęcia różnego rodzaju paparazzich. Pierwsze dwie kategorie prezentują nam gwiazdy w pełnej kosmetyczno-photoshopowej krasie. Trzecia natomiast pokazuje je rozmemłane.

O ile mogę zrozumieć motywy kierujace popularnością kategorii trzeciej (to przecież krzepiące wiedzieć że Britney jest pasztet i tylko dobrze wychodzi na zdjęciach a jakaś rodzima gwiazdka roztyła się ostatnio ponad miarę dzięki czemu sprawiedliwości społecznej stało się zadość. A Clooney w gaciach i z brzuszkiem nareszcie wygląda jak Stefan czy Włodzimierz) i drugiej (wszak podglądactwo to popularne hobby) o tyle popularność kategorii pierwszej jest dla mnie nieco bardziej zagadkowa.

No bo tak: wiemy, że to co widać na zdjęciach jest owocem wytężonej pracy fotografa, kosmetyczki, fryzjerki, oświetleniowca no i last but not least – kolesia z Photoshopem. I w sumie kiedy przyjrzymy się dokładniej to i tak widać że to nie pomaga. A jednak ktoś kupuje te Playboye, w których kolejna Marysia czy Zosia z mydlanej opery pokazuje swoje niepublikowane w serialu wdzięki a mniej lub bardziej znana piosenkarka objawia światu naocznie dlaczego śpiewając ma tak krótki oddech. Czemu? Nie wiem. Tym bardziej że o kilka stron dalej figurują zdjęcia kobiet ładniejszych acz mniej znanych z twarzy.

Jednym słowem jeśli ktoś pokaże się w telewizji choćby w prognozie pogody – ludzie chcieliby go zobaczyć gołego. Lub choćby w gaciach. Czy zatem utrzymywana z publicznych pieniędzy telewizja nie powinna poszerzyć swojej misji i dopasować jej do upodobań widowni? Jeśli już musi być nudna to niech przynajmniej przy okazji będzie nudystyczna. Dość tego nabijania kiesy polskojęzycznym Playboyom i Hustlerom! Polacy nie gęsi żeby się mieli wstydzić swych telewizyjnych gąsek! A przy okazji zaoszczędzi się na konfekcji i zawód prezentera stanie się bardziej dostępny dla osób uboższych,których nie stać na garnitur od Hugo Bossa czy sukienkę od Diora.

Myślę że trzeba zebrać wymaganą ilość podpisów i pójść z tym do sejmu.

Czeluście damskiej torebki

C

Jestem osobą ciekawą świata i jako taki odkryłem niedawno, że twierdzenie iżby wszystko na tej planecie zostało już odkryte jest tylko czczą przechwałką kartografów i globtroterów. Istnieje bowiem całkiem spora (jeśli ją zsumować) nieodkryta, nieopisana i nieobecna na mapach przestrzeń – wnętrze damskiej torebki. Nie znamy nawet dokładnego rozmiaru tego uniwersum. Mam poważne podejrzenia, że różni się on znacznie od rozmiaru jaki mogliby podać nam światowi producenci torebek (gdyby oczywiście istniało forum wymiany takich informacji w stylu “Handbag World Federation”).

Podejrzenia moje opieram na obserwacji. Oto na przykład jadę sobie pociągiem PKP (bo jako osoba ciekawa świata nie unikam ryzyka w czasie podróży) a naprzeciw siedzi kobieta w wieku dojrzałym. Obok kobiety siedzi jej torebka. I nagle rozlega się dzwonek telefonu komórkowego brzmiący jakby ktoś zadzwonił do proroka Jonasza uwięzionego w brzuchu wieloryba. Kobieta nerwowo otwiera torebkę i zanurza w niej rękę aż po łokieć poszukując telefonu. Szuka przez kilka sekund (głos dzwonka w miarę jej ruchów to przybliża się, to oddala) i w końcu decyduje się na krok desperacki – wysypuje zawartość torebki na siedzenie.

I tu właśnie dopada mnie właściwe wszystkim początkującym filozofom zdziwienie – porównując na oko rozmiar sterty wysypanych rzeczy z rozmiarem torebki zmuszony jestem skonstatować, że torebka, zupełnie niezgodnie z męską logiką i geometrią, jest większa w środku niż na zewnątrz. A skoro tak, to należy przyjąć że owe gapiące się teraz na mnie, rozwarte wrota są jednocześnie wejściem do innego wymiaru.

Co na to profesor Hawking? Co na to fizycy kwantowi i niekwantowi? Co filozofowie Kantowi i nie-Kantowi? Czy nie jest to trop, który prowadzić może do rozwiązania zagadki brakującej we wszechświecie materii? A może nawet więcej, może zagadka Trójkąta Bermudzkiego i tajemniczych zniknięć osób na całym świecie również może zostać w ten sposób wyjaśniona?

Ja w każdym razie nie nachylam się nad damskimi torebkami a jeśli muszę włożyć do nich rękę i czegoś poszukać (co i tak jest z definicji czynnością skazaną na niepowodzenie) trzymam się zawsze framugi albo kaloryfera. Nie ma głupich.

Liczę jednak, że znajdą się śmiałkowie i rasa ludzka podejmie się kiedyś eksploracji tej przestrzeni czy to na skutek przeludnienia czy wyczerpania się naturalnych zasobów naszej planety (a zapewniam wszystkich, że jeśli opracowana zostanie technologia przeróbki szminki i pudru na coś jadalnego, problem głodu zniknie na zawsze). Ja póki co wykonałem na własną rękę kilka próbnych ekspedycji wzorowanych na pierwszych wyprawach w kosmos – z podróży szczęśliwie powrócił chomik a kot wrócił żywy tylko poczochrany, wściekły i lekko różowy z boku. Dowodzi to, że wewnątrz torebki istnieje atmosfera w jakiej przeżyć mogą organizmy żywe i że jest szansa na kolonizację.

Panowie – nowy nieznany świat czeka na swoich Kolumbów i Vasco da Gamów. Te białe plamy to nie z pudru – to są białe plamy na mapie naszego wszechświata. Znowu będzie można podróżować, podbijać, kolonizować i strzelać z sześciostrzałowych koltów. Czas na nas.

Lataj bezpiecznie

L

W naszym studiu gościmy dziś prezesa towarzystwa lotniczego TPSA (Terrorist Proof Secure Airlines), które jako pierwsze wprowadziło w życie najnowsze zalecenia dotyczące bezpieczeństwa lotów, zaostrzone jak państwo pewnie pamiętają po atakach terrorystycznych z 1 kwietnia 2027 roku kiedy to omal nie doprowadzono do śmierci kilku pilotów podtykając im pod nos nieświeże skarpetki w paski. Czy nie obawia się Pan, że najnowsze środki bezpieczeństwa mogą być dla pasażerów nieco uciążliwe?

Staraliśmy się możliwie zminimalizować te uciążliwości i myślę, że nasi klienci zrozumieją, że czasem warto ponieść pewne koszty aby uniknąć zagrożenia życia.

No tak, ale czy wymóg rozebrania się do naga to nie jest jednak trochę przesada?

Niestety nie panie redaktorze. Jak dowiodły tego okoliczności ostatniego zamachu, w rękach zdesperowanego terrorysty właściwie każda część odzieży może stać się śmiercionośną bronią i zagrozić życiu załogi. Kiedy nasi specjaliści od bezpieczeństwa przyjrzeli się bliżej elementom odzieży noszonej w dzisiejszych czasach, uznali je za skrajnie niebezpieczne. I nie mówię tu o damskich szpilkach czy męskich krawatach – w naszym laboratorium udowodniono, że nawet bezrękawnik z włóczki może być groźny. Zresztą dzięki zakazowi wnoszenia odzieży uzyskaliśmy (oprócz poczucia bezpieczeństwa) zmniejszenie masy samolotu a co za tym idzie nasze samoloty spalają teraz mniej paliwa co z kolei przekłada się na mniejszą emisję spalin. Widział pan naszą reklamówkę?

Tę z nagą kobietą i niedźwiadkiem panda?

Tak. Tę właśnie. Dzięki takim posunięciom chronimy przyrodę i przyczyniamy się do zachowania ginących gatunków.

A czy łańcuchy, którymi przypinacie Państwo obecnie pasażerów, nie powodują z kolei zwiększenia masy samolotu?

Ależ skąd! Te łańcuchy wykonane są z ultralekkich stopów metali. To technologia ery kosmicznej proszę pana. Niestety łańcuchy okazały się niezbędne aby uzyskać od IATA certyfikat wysokiego bezpieczeństwa. Zresztą klienci sobie nawet chwalą. Mówią że delikatne pobrzękiwanie ich uspokaja.

No a co z bagażem podręcznym?

Niestety musieliśmy zlikwidować to pojęcie. Bagaż podręczny okazał się zbyt niebezpieczny. Damska torebka, jak wynika z naszych testów, potrafi nieźle posiniaczyć. A użyta przez osobę szkoloną w sztukach walki staje się groźniejsza od kija baseballowego. Zresztą po wprowadzeniu łańcuchów bagaż podręczny i tak stracił swoją rację bytu.

Czy na czas posiłku będą państwo odkuwać pasażerów?

Niestety nie możemy tego zrobić. Ale w sytuacji w której nie ma się na sobie drogiego garnituru albo eleganckiej sukni, groźba ubrudzenia się nie jest taka straszna prawda? A jak wykazały nasze badania wielu pasażerów lubi nawet nieco się pobabrać podczas jedzenia bez użycia rąk. To pewnie jakaś atawistyczna cecha. W każdym razie klienci to docenili a jako dodatkową usługę oferujemy wszystkim darmowy prysznic w porcie docelowym. Klasa Business i First mogą nawet skorzystać z ciepłej wody.

O właśnie. Słyszałem że klasie First zaproponują państwo specjalne wygody?

Tak. To oczko w głowie naszej oferty jeśli mogę się tak wyrazić. Przebudowaliśmy zupełnie przedziały klasy First. Wyłożyliśmy ich ściany wysokogatunkowym drewnem, ławki są profilowane, przedziały przestronniejsze a na dodatek proponujemy naszym drogim gościom bieliznę z miękkiego i trwałego papieru. Chcemy w ten sposób wyróżnić ich z tłumu pasażerów niższych klas. Za dopłatą można kod paskowy swojego biletu umieścić właśnie na tej bieliźnie razem z ręcznie kaligrafowanymi inicjałami właściciela. To buduje prestiż.

A co z biletami w klasach niższych?

W zależności od taryfy wypalamy kody paskowe na przedramieniu lub tatuujemy. To drugie rozwiązanie jest lepsze dla uczestników naszego programu lojalnościowego. Zyskują wtedy cenne minuty przy odprawie i mogą skorzystać z ekspresowej ścieżki kontroli bezpieczeństwa.

To wszystko brzmi bardzo nowocześnie i budzi zaufanie. Wygląda na to, że tym razem pomyśleliście Państwo o wszystkim. Na zakończenie więc jedno tylko, nurtujące mnie pytanie. Co w przypadku sytuacji awaryjnej? Czy wtedy odkuwacie Państwo klientów?

Nie możemy niestety. Ale w sytuacji awaryjnej wszyscy na pokładzie muszą współpracować. Łańcuchy w tym pomagają. Po pierwsze pozwalają opanować zrozumiałą w takich wypadkach panikę a po drugie jednak wzmacniają nieco uchwyt przy wiosłowaniu.

Wiosłowaniu?

Tak. W sytuacji awaryjnej trzeba naprawdę szybko wiosłować. Inaczej straci się siłę nośną i tragedia gotowa.

Dziękuję panu bardzo za wizytę w naszym studio. Jak Państwo widzą, wolny świat, świat w którym szanuje się takie fundamentalne wartości jak prawa człowieka, wolność słowa i demokracja, raz jeszcze zwyciężył terrorystyczne imperium zła. Zapraszam Państwa jutro o tej samej porze. Naszym gościem będzie ekspert związany z przemysłem motoryzacyjnym, który wyjaśni Państwu czemu kneblowanie osób jadących na tylnym siedzeniu zwiększa bezpieczeństwo podróży. Do zobaczenia!

Stowarzyszenie miłośników

S

Człowiek jest istotą społeczną i romantyczną. Bo o ile utworzenie wspólnoty w celu dajmy na to dogonienia i zjedzenia mamuta możemy uznać za przejaw pragmatyzmu o tyle utworzenie Stowarzyszenia Miłośników, połączenie grupy ludzi wspólnym uczuciem do czegoś niejadalnego a czasem i niematerialnego jest przejawem uczuć wyższych, wyrafinowanej duchowości i nieokiełznanej fantazji. Na skutek pewnego przypadku wpisałem w Googlu frazę “stowarzyszenie miłośników” i oto co pojawiło się przed moimi błyszczącymi z radości oczami.

Oto istnieje na przykład Stowarzyszenie Miłośników Latarń Morskich, którego członkowie przemierzają wybrzeże nocami i wchodzą na wszystko co się świeci. Jest Stowarzyszenie Miłośników Żubrów, czułym okiem spoglądające na te monumentalne zwierzęta, którym zawdzięczamy żubrówkę. Jest Stowarzyszenie Miłosnikow Haftu (a któż tego nie lubi). Stronę poniżej pyszni się Stowarzyszenie Miłosników Archeologii Militarnej, zajmujące się jak mniemam między innymi dociekaniem gdzie dziadek zadołował granaty. Jest uroczo dwuznaczne w nazwie Stowarzyszenie Miłośników Wsi Rogi. Tuż obok Stowarzyszenie Miłośników Telewizji Satelitarnej rywalizujące z pewnością na wielu polach ze Stowarzyszeniem Miłośników Telewizji Kablowej (jakże lekkie muszą być tworzone tam satyry wychwalające odbiór z nieba i drwiące z tych co odbierają za czyimś przewodem). Poniżej Stowarzyszenie Miłośników Dawnej Broni i Barwy, którego członkowie na spotkaniach wzdychają tęsknie do Broni i do jej niegdysiejszych kras. Opodal w nimbie abstrakcji błyszczy Stowarzyszenie Miłośników Krewetek (a wierzcie mi – pokochać żyjącą krewetkę nie jest łatwo), któremu nieznacznie tylko w oryginalności ustępuje Krajowe Stowarzyszenie Miłośników Gry w Kaszubską Baśkę.

Długo by wyliczać. Stowarzyszeń Miłośników znaleźć można wiele i każdy ma szansę nagle odnaleźć w sobie jakąś ukrytą pasję. Czy będzie to skłonność do wielocypedów realizowana w Chojnickim Stowarzyszeniu Miłośników Roweru „Cyklista” czy też inklinacja do omszałych okularów z rurką rozwijana w Stowarzyszeniu Miłośników Historii Nurkowania. Ci, którzy wzorem inż. Mamonia lubią sprawdzony repertuar zapewne ucieszy fakt istnienia Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Miłośników Hejnałów Miejskich a osoby cierpiące na nadmiar uczuć opiekuńczych zapewne zrealizują się w Stowarzyszeniu Miłośników Drobnego Inwentarza przy KWK “Knurów”.

Na deser zostawiłem Stowarzyszenie, które jak sądzę wyprzedza swoją epokę – Stowarzyszenie Miłośników Urli. Patrząc na to jak estetyczne potrafią być URL-e w Internecie, jak nieraz zaskakują pięknem i harmonią, jak cieszą duszę swoją wewnętrzną złożonością przeczuwałem, że ktoś się wreszcie w jakimś URLu zakocha na tyle żeby założyć Stowarzyszenie Miłośników.

Pruderyjna

P

Obserwując statystyki tego bloga zauważyłem ciekawe zjawisko: wiele wejść pochodzi z Googla, z wyszukiwania słowa “pruderyjna”. Akurat tak się składa, że jeden z limeryków opowiada o jednej “pruderyjnej pełnoletniej z Poznania” i jak się okazuje – ten właśnie limeryk jest najczęściej w Googlu znajdowany.

Zjawisko jest dziwne boć przecież “pruderia” oznacza “przesadna i udawana wstydliwość, zwłaszcza gorszenie się sprawami seksu” (za Słownikiem języka polskiego PWN). Czyżby więc wstydliwość stała się nagle towarem poszukiwanym? Czy jesteśmy świadkami rewolucji, która stopniowo zastępuje starych poczciwych, ślęczących po nocach erotomanów poszukiwaczami wstydliwości? Czy czeka nas wkrótce zalew portali, w których za niewielkie pieniądze będziemy mogli sycić oczy widokiem kobiet ubranych po samą szyję i w skromnych rękawiczkach? (że o woalce nie wspomnę)

Oczyma wyobraźni widzę ten spam nowej generacji. “Zobacz jak nic nie widać!”, “Siedem warstw spódnic, gumiaki i kapelusz!”, “Zdystansowana Alicja nie spełni żadnego z Twoich pragnień!”, “Mam zimne usta i w ogóle weź pan tę rękę!”. I tym podobne. Te nowe sekstelefony przez które za 9,90 na minutę plus VAT będzie można porozmawiać o Prouście, Joyce’ie czy Dostojewskim względnie w napadzie szaleńczej śmiałości wyrecytować coś z Puszkina. I nowe brukowce zajmujące się wyłącznie sprawami najwyższej wagi, filozofią względnie uprawą roślin doniczkowych (z wyjątkiem procesu zapylania).

Nadchodzi nowy świat, ubrany po samą szyję. Jedyne co go może zatrzymać to globalne ocieplenie klimatu.

Wieniczka

W

Od kilkunastu dni, z krótkimi tylko przerwami towarzyszy mi Wieniczka. Wieniczka Jerofiejew wydobyty z grobu przez Romana Wilhelmiego czytającego “Moskwę-Pietuszki”. “Talita kumi” mówi do niego Wilhelmi i oto Wienia wstaje, otrzepuje się, wypija setkę “Rosyjskiej” odrzucając głowę jak pianista i po raz tysięczny jedzie do Pietuszek, po raz tysięczny jedzie w otchłań i zatracenie.

Ten głos sączący się przez douszne słuchawki do samego mózgu, ten cichy głos, brzmi donośniej niż jazgot na ulicy, ten szept z łatwością pokrywa głośną muzykę i wyostrza zmysły. Chodzę wąskimi ulicami i uśmiecham się pod nosem na myśl o “indywidualnych harmonogramach” i rewolucji w Pietuszkach. Jadę pociągiem i popadam w melancholię kiedy za oknem zapada nieoczekiwana ciemność a kamerdyner Piotr bezdusznie komunikuje, że wszystko zostało wypite. I wierzę w Pietuszki gdzie nie przekwita jaśmin, gdzie nie miał miejsca grzech pierworodny, gdzie nie milkną ptaki.

Twoje zdrowie Wienia.

Piasek na zimnej podłodze

P

Wiktor obudził się tego dnia wyjątkowo wcześnie, w skołtunionej, wymiętej pościeli, skulony i niewyspany. Obudziła go cisza. Zza okna nie dochodziły wesołe i niefrasobliwe terkotania kubłów na śmieci ciągnionych po poniemieckim bruku podwórka. Przysiadł na krawędzi łóżka, przygarbiony i bezradny. W domu panowało milczenie. Tak. To już trzy dni odkąd odeszła pozostawiając za sobą coraz bardziej nieuchwytny zapach Channel 19, pozostawiając za sobą wszystkie świty i zmierzchy, kieliszki wina i wieczorne mycia zębów, wszystkie godziny spędzone przed lustrem w łazience i wszystkie zmarszczki na pościeli. Na tej pościeli, która nadal otulała łóżko Wiktora, na tej pościeli, w której przez trzy noce z rzędu wił sobie gniazdo z kołdrą narzuconą na głowę.

Lustro nie przyniosło otuchy a uśmiech który rzuciła mu poszarzała nieogolona twarz wydał się sztuczny. Nie było wody. Kran zacharczał tylko i umilkł. Znowu cisza.

Winda też nie działała ale do tego zdążył się już przyzwyczaić. Powlókł się schodami w dół a całe to schodzenie było jak animacja rysowana w dzieciństwie na kolejnych stronach notesu, stopień za stopniem, piętro za piętrem, dzień za dniem – wszystkie podobne i różniące się tylko nieistotnymi szczegółami.

Ale tym razem było inaczej. Sklep na rogu był zamknięty i opuszczony. Wiktor przysiągłby, że kupował tu jeszcze niedawno ale odkąd Ona odeszła nie miał głowy do zakupów. Śniadanie kupił w następnym sklepie – pustawym ale jeszcze czynnym. I jak co dzień, powlókł się długą, wąską ulicą prowadzącą do biura. Osiem godzin automatycznego podliczania słupków, przerywanych westchnieniami i patrzeniem w przybrudzone okno, za którym widać tylko puste, bezkresne dachy.

Następnego dnia woda nie pojawiła się w kranach i Wiktorowi wpadła do głowy zabawna myśl, że ona także go opuściła, że odpłynęła od niego razem z kabiną windy i sklepikarzem. Znalazł ją przecznicę niżej, w bulgoczącej brunatnym mułem dziurze w asfalcie. Przynajmniej woda nie odeszła daleko.

Przechodząc przez skrzyżowanie zauważył, że przystanek, na którym wsiadał do tramwaju jadącego do śródmieścia, zazwyczaj o tej porze pękający w szwach, dziś świeci pustkami. Pustkami i dużą kartką z niedbale namalowanymi mazakiem literami LIKWIDACJA PSZYSTANKU. Więc i przystanek również odszedł. Zabrał się razem z Nią, z windą i sklepikarzem. I ze światłami na skrzyżowaniu… – dodał zdziwiony patrząc w puste oczodoły które jeszcze wczoraj mrugały do niego zielonym i czerwonym światłem. Wyglądały na brutalnie wyłupione a wrażenie potęgowały sterczące ze środka przewody. Oślepiona ulica – pomyślał Wiktor – to nawet lepiej i tak nie ma na co patrzeć.

Wieczorem podszedł do okna i ze smutkiem ogarnął wzrokiem miasto. Przygarnął je do siebie, puste już o tej porze i jak mu się wydało, nie tak jaśniejące światłami jak wtedy kiedy oglądali je oboje, roześmiani, z kieliszkami białego wina w ciepłych dłoniach. W pobliskich ulicach świeciły tylko nieliczne latarnie i Wiktor pomyślał, że miasto uśmiecha się do niego krzywo, szczerbatym, robaczywym uśmiechem.

Następnego dnia obudziły go podniesione głosy za oknem. Kilku dość porządnie wyglądających złomiarzy kłóciło się o dziecięcy wózek na ogromniejącej z dnia na dzień stercie śmieci. Ale rychło doszli widać do porozumienia bo za chwilę do mieszkania Wiktora powróciła cisza. Tego dnia wyłączono prąd w całej dzielnicy i Wiktor zrozumiał że świat, że jego świat się kończy.

Cóż za parszywy koniec – pomyślał – jakaż skarlała Apokalipsa. Zamiast lecących z nieba gwiazd strącanych ogonem Lewiatana, zamiast ogłuszających anielskich trąb i zastępów anielskich przelatujących jak grom ponad domami grzeszników – zepsuta winda i opuszczone sklepy, sterty śmieci i oczodoły okien. Świat zamiast wybuchać rozłazi się w rękach jak mokry papier. Zamiast zginąć w boju – dogorywa we własnym łóżku.

Wieczorem poczuł pod stopami ziarenka piasku. To z wolna kruszyły się ściany. Za oknem wiał ciepły, spokojny wiatr a ginąca w mroku panorama miasta zdawała się rozpływać i oddalać. Wiktor siedział na taborecie w otwartych drzwiach balkonu i patrzył jak oddzielone na początku świata światło i ciemność zlewają się na powrót w szarą, bezkształtną masę. W wieczny i pusty przedświt.

Wchodzę na dach

W

Wchodzę na dach bo antena satelitarna znowu odmówiła posłuszeństwa. Robi to co jakiś czas i mam jej to za złe. Wejście na dach (a właściwie poddasze bo kamienica stara i dach spadzisty) zawsze jest wyprawą: trzeba znaleźć klucze nie używane od pół roku, przeżyć katorgę niepewności czy mieszkający opodal poddasza dziadek nie zmienił zamków (zmienia je czasem. Pewnie jest to jedyna rzecz w życiu jaką zmienia. No może jeszcze skarpetki.) i wreszcie jest się tam.

Poddasze jest wielkie, drewniane i skrzypiące. Stąpając po podłodze ma się wrażenie że za chwilę zarwie się pod stopami, stąpa się więc tam lekko co jeszcze bardziej potęguje ciszę. Na poddaszu panuje nastrój sanktuarium – cisza i błękit nieba za małymi oknami a w powietrzu wirujące złote w zachodzącym słońcu drobiny kurzu.

A na wszystkich oknach, na załomach dachu, wszędzie – rozsiadły się anteny, swoim białym “O” wyrażając zdziwienie wobec bezmiaru widzianego z poddasza świata. Białe litery “O” gapią się w kosmos i wystawiają swoje gardziele na wszystko co z kosmosu spadnie. Ja też mam tam swoją gardziel. Dużą. 90 centymetrową. Oto i ona.

Wszystko co pragnę naprawić lub chociażby rozkręcić ma w sobie jedną szczególną śrubkę. Czasem wydaje mi się że to emanacja tej samej śrubki, że w jakiś sposób jest to jedna śrubka pod wieloma postaciami. To ta której nie da się odkręcić. To ta, bez odkręcenia której nic się nie da zrobić.

Moja antena ma taką jedną śrubkę. Śrubę właściwie – z mutrą 10 mm. Idąc na górę zabrałem ze sobą cały komplet kluczy z wyjątkiem klucza 10 mm, który zapodział mi się kiedyś. Ale śrubka a właściwie ŚRUBKA ma dokładnie 10 mm i niczym innym nie da się jej odkręcić. Więc po przeszukaniu całego mieszkania i szczęśliwym odnalezieniu zagubionego klucza wracam do niej i patrzę jak na zwyciężoną.

Prędkie zwycięstwa jednak są krótkotrwałe. ŚRUBKA nie ustępuje. Kręci się tylko wokół drwiąco wskazując na fakt, że potrzebowałbym dwóch kluczy 10 mm żeby móc się z nią zmierzyć – jednego do mutry a jednego do śruby. Ale na szczęście w tym momencie nastaje pora zwana przez fotografów “złotą godziną” – zachodzące słońce wyciska ze wszystkiego najpiękniejsze barwy a na wierzch pamięci wypływają ciepłe i piękne wspomnienia.

Klucz francuski. Mam jeszcze klucz francuski. Co prawda rozmiarów wystarczających do odkręcenia opony TIRa ale może uda się nim chwycić mutrę. Wychylony do połowy przez ciasne okienko usiłuję jedną ręką przytrzymać mutrę a drugą odkręcić śrubę. ŚRUBA walczy, rzuca do ataku swoje przerdzewienie, prowadzi natarcie poprzez własne zatarcie, pocę się i modlę by nie wypadł mi z ręki klucz i w końcu – udaje się. Zgrzyt za zgrzytem ŚRUBA poddaje się. Do następnego razu.

Potem wszystko idzie już gładko. I znowu z kosmosu sączy mi się do pokoju program dwóch tysięcy programów. I tak ich nie oglądam.

Śmietnik

Ś

Przedmioty leżące na śmietniku. Ta nagłość ich występowania, ten śmietnikowy chaos – serie nieustannych zaskoczeń, pozornie abstrakcyjne zestawienia i szokujące metafory. Bo z leżącego na boku buta wydaje się wystawać jeszcze noga w brudnej skarpetce, porzucone drzwi jakby dopiero co zadrżały pod wściekłym trzaśnięciem nastolatki a za rozbitym telewizorem snują się jeszcze duchy ostatnich telewidzów – Oglądającego Mecz i Chcącej Przełączyć na Inny Kanał.

Ich nogi, ręce i usta trzepoczą mgliście nad tym plastikowym chaosem. Ich palce miażdżą kubki i butelki, ich języki niedolizują resztek kefiru.

Śmietnik jest ciągle jeszcze ciepły.

Kategorie

Instagram