AutorRafał Fagas

Miłość PC-ta do Macintosha

M

Obejrzałem ostatnio wzruszający film o wielkiej miłości, o miłości która łamie bariery międzykorporacyjne, której siła przezwycięża odwieczną waśń. Film o niewyobrażalnym mezaliansie, większym niż ten w “Trędowatej”, większym nawet niż te znane z bajek o Głupim Jasiu i Księżniczce. Film o odwzajemnionej miłości PC-ta do Macintosha. Po prostu “Romeo i Julia” na miarę naszych czasów.

PC-et zajmuje się w owym filmie przetwarzaniem śmieci (czyli robi to, co większość PC-tów zainstalowanych w biurach i urzędach) a Macintosh (rodzaju żeńskiego ale czyż ugryzione jabłko nie powinno być właśnie symbolem kobiecości?) zajmuje się poszukiwaniem życia (mam kilku kolegów pracujących na Mac’ach i oni też często zajmują się poszukiwaniem życia. A jeśli już nie życia, to przynajmniej środków do życia). PC-et jak to PC-et – trochę rzęzi i skrzypi, ale robi co do niego należy ustawiając gigantyczne wieże z przetworzonych śmieci. Macintosh natomiast fajowsko wygląda lecz wydajność pracy (1 roślinka na lifetime, w dodatku podsunięta przez PC-ta) ma mizerną.

Ale to przecież nie produkcyjniak tylko film o miłości. Różnica w wydajności nie przeszkadza naszym bohaterom nawiązać miłosnej więzi, choć z początku od tradycyjnie dobrze chłodzonego Macintosha wieje chłodem. W końcu jednak i pod jego gładką obudową zapalają się czerwone diody.

Tu następuje jednak zwrot akcji i Macintosh, po pokazaniu mu przez PC-ta hodowanej przez niego roślinki (nie macie pojęcia ile życia jest w nieodkurzanym PC-cie) zatrzaskuje ją (roślinkę) w sobie i przechodzi w standby, z którego nie daje się obudzić. Jeśli ktoś kiedyś próbował zmusić Macintosha do oddania mu lekko porysowanej płyty DVD po upadku systemu to wie o czym mówię – coś tam mruga, coś pulsuje ale ogólnie – umarło.

Zdarzenie to staje się punktem wyjścia do dalszych, zakończonych szczęśliwie przygód naszych bohaterów, w czasie których mamy okazję podziwiać niebywałą rekonfigurowalność PC-ta i możliwość wyposażenia go w urządzenia zewnętrzne (gaśnica) oraz design Macintosha. Następnie autorzy filmu, w pełnej zjadliwości scenie serwisowania pokazują, że trzeba nie mieć równo pod sufitem żeby trafić do autoryzowanego serwisu (owe zwariowane odkurzacze w poczekalni mówią same za siebie) przeciwstawiając mu samoserwisowanie się PC-ta przy pomocy części wyjętych ze śmietnika.

Finał jako się rzekło jest szczęśliwy co pozwala mieć nadzieję że przyszłość należy do komputerów które odziedziczą najlepsze cechy po tatusiu i po mamusi.

40 lat

4

Ponieważ, co tu ukrywać, moje 40-te urodziny zbliżają się wielkimi krokami Yeti, postanowiłem uczcić je piosenką. Tak. Jestem autocelebrytą a poza tym Zosią Samosią, więc sam sobie napisałem tekst, sam ukradłem muzykę Paulowi McCartney’owi (dzięki Paul!), sam (hm) zaśpiewałem  i sam nakręciłem teledysk. Proszę zapiąć pasy – ruszamy w kolejne czterdziestolecie…

Mam czterdzieści lat

Chociaż mu głowa resztkami sił
trzyma jeszcze włos,
na dziesiąte piętro trzeba drania nieść

i nie wszystko może już jeść.
Kilku hormonów poziom we krwi
może troche spadł.
Jeszcze nie tetryk
lecz według metryk
ma czterdzieści lat.

Spośród potrzeb stu
jedna została mu:
osiem godzin snu.

Niby jest młodszy niż Tomasz Cruise
i Alain Delon,
jeszcze mu daleko do
pieluchomajt
i nie musi pić Coli Light.
Ale nierzadko
szybciej niż gość
wali się pod blat.
Choć jeszcze krewki
to nie przelewki
te czterdzieści lat.

Trzeba biegać i kąpiele z błota
co niedziela brać, i stosować krem.
Ograniczać dżem.
Żeby ciut tylko żywszym być
niż Stanisław Lem.

Nim ręka boska wyłączy prąd
i odetnie gaz
trzeba szaleć niczym
młody Tuhajbej
choćby klejąc włosy na klej.
Nim się kolejny ukruszy ząb
i urośnie zad –
wina i gejszy!
bo z dniem dzisiejszym
mam czterdzieści lat.

 

Majtki z gumką

M

Nawet najbardziej, zdawałoby się lekkie, holywoodzkie produkcje, są w stanie wzbudzić w człowieku głębokie refleksje. Takie właśnie głebokie refleksje natury ogólnej pojawiły się we mnie podczas oglądania filmu The Incredible Hulk. Film z pozoru jest błahy i czysto rozrywkowy, ale to tylko fasada, za którą kryją się sprytnie pytania o najstarsze i najbardziej pierwotne potrzeby człowieka.

W filmie owym, aktor Edward Norton wciela się w postać zaangażowanego (w pracę i uczuciowo) naukowca, który omalże u celu swych badań nad komórkami ludzkiego organizmu – decyduje się przeprowadzić końcowy eksperyment na samym sobie. Jeśli jesteście badaczami to wiecie jak to jest – człowiek chodzi i pyta, czy jeden z drugim nie poddałby się eksperymentowi a oni a to mają ważne spotkanie, a to żelazka nie wyłączyli, a to znowu odbierają pilny międzynarodowy telefon.

No to Bruce (bo tak wołali Nortona w tym filmie) sam siadł na tym, znanym z dziesiątków filmów o Frankensteinie, fotelu i prześliczna jak zwykle Liv Tyler w roli pani doktor, zaczęła mu świecić po oczach zielonym laserem.

Nie róbcie tego w domu. Wyrzućcie wszystkie zielone lasery. Bo oto nagle chudzinka Bruce zamienia się w sporego, nadmiernie umięśnionego, okropnie czymś wkurzonego i w dodatku zielonego Hulka i rzuca się na panią doktor (któż by się nie rzucił) a potem na całe laboratorium, demolując je doszczętnie i tłukąc probówki i retorty.

Tak zawiązuje się akcja filmu. W dalszy jej ciąg zamieszana jest oczywiście amerykańska armia (dzielni choć nieskuteczni chłopcy), supergrupa komandosów dostająca lanie od tytułowego bohatera, jeden hiperkomandos, który bardzo lubi swoją pracę oraz jeden generał. Oprócz tego oczywiście na ekranie kwitnie platoniczna miłość pomiędzy Nortonem a Tyler.  Platoniczność owej miłości nie ma jednakże motywów ideologicznych, moralnych czy religijnych. Ot, okazuje się, że jak Nortonowi puls skacze do 200 na minutę to zamienia się w Hulka, co prowadzi do krępujących nieporozumień. W tej sytuacji jakakolwiek gra wstępna, przeradza się w końcówce w jeden z najbardziej krwawych leveli Quake’a, czego oboje kochankowie pragną rzecz jasna uniknąć (głównie z powodu wygórowanych rachunków za zniszczone mienie jakie potem wystawia hotel).

Ale ja właściwie nie o tym chciałem. Otóż film, jak wspominałem, pod głównym nurtem wydarzeń, ma zakopane skarby prawdziwie ważnych myśli o kondycji człowieka. Więc kiedy po raz kolejny, Edward Norton z mizerotki przemieniał się w trzymetrowego mięśniaka niszcząc kolejny komplet swojej odzieży (z wyjątkiem spodenek. Spodenki w jakiś sposób przeżywały) mnie nachodziły refleksje odrywające od bieżącej fabuły.

   Bo w warstwie ukrytej, głównym bohaterem tego filmu są właśnie spodenki z gumką bohatersko wytrzymujące kolejne fazy yo-yo Edwarda “Hulka” Nortona. One to właśnie a nie amerykańska armia, stają za każdym razem na wysokości zadania (i przy okazji pasa Eda Nortona). One wreszcie tkwią na posterunku publicznej moralności, przy okazji skrywając mgłą tajemnicy wpływ zielonego lasera na pozawojskowe wyposażenie Hulka. One wreszcie promują oryginalne zestawienie kolorystyczne fioletu z zielenią (ponoć ma być modne w nadchodzącym sezonie).

   I tylko jednego jest brak tym heroicznym spodenkom – kieszeni. Przez to właśnie główny bohater musi np. łykać pendrive’a kiedy chce go ze sobą w postaci Hulkowej zabrać (całe szczęście, że nie ma domu i jest permanentnie ścigany i namierzany przez CIA bo musiałby jeszcze łyknąć pęk kluczy z breloczkiem i złotą kartę VISA). W tym momencie przypomniał mi się jeden z odcinków Krecika, w którym ów szył sobie spodenki, koniecznie z dużymi kieszeniami (ech, Hulk vs Krecik – cóż to by był za film! Pojedynek dwóch najsłynniejszych par spodenek świata!).

    Taaak. Kieszenie i wytrzymała gumka – to jest ten ideał, do którego zdąża nasza cywilizacja. Myślę, że w takich fioletowych spodenkach z odpowiednią ilością kieszeni, każdy z nas byłby niepokonany. Taka gumka, to wolność, równość i braterstwo (no braterstwo może niekoniecznie) w jednym. W każdym razie wolność przybierania w pasie i wolne ręce.

    Na koniec ciekawostka. Dla tych, którym słowo Hulk kojarzy się z Hula-Gula, które z kolei kojarzy się z Zulu-Gula, autorzy filmu przygotowali dyskretne cameo. Otóż wspomniany, główny generał nazywa się Thaddeus Ross.

Pojedynek włoski

P

Za dwadzieścia pięć piąta rano
gdzieś na tle malowniczych Alp
przyszli bić się o swą ukochaną
dwaj wybitni fryzjerzy:
smukły Wojciech Obieżyn
i Sir Henryk Okrutny de Skalp

Jeszcze trawa pokryta jest rosą
ukochana odziana jest w szal
w dole kwiecie przez lud zwane “blossom”
na nim w pozie rycerzy
smukły Wojciech Obieżyn
i Sir Henryk Okrutny de Skalp

W silnych rękach nożyczki i brzytwy
i maszynki co golą na cal
Oj niepewny jest wynik tej bitwy
który będzie dziś nieżyw
smukły Wojciech Obieżyn
czy Sir Henryk Okrutny de Skalp?

Słońce krwawo błysnęło zza góry
i na głos sekundanta “cel, pal!”
wyskoczyły maszynki z kabury
przystępując do rzezi
rusza Wojciech Obieżyn
rusza Henryk Okrutny de Skalp

Ukochana zaś z krzykiem podbiega
jakże słodko dziś dzwięczy jej alt:
“Zaprzestańcie kochani w przedbiegach,
jutro pół mej plerezy
przejmie Wojciech Obieżyn
drugie pół dla Henryka de Skalp!”

Limeryki ze słowem “tapczan”

L

Chińczyk Li Chan, z praskich Hradczan
po robocie się walił na tapczan.
Żona chińczyka Li Chana
spychała go wtedy z tapczana:
“Dalejże! Posuń swój zad, Chan!”

Pewien turek z Ankary, Ben Agca
rzekł: “Niech żyje nam praca nakładcza!
Żono! Myśli mej racy
słuchaj: bierz się do pracy
a ja teraz się kładę na tapczan.”

Dreptak idzie na emeryturę

D

Kaźmierz Dreptak, jak kapitan łodzi
która wraca z mórz po długim rejsie
patrzy w okno. Dzisiaj trzeba zwolnić
wysiedziane miejsce w openspejsie.

Dzisiaj trzeba spakować kubek
z ciut wyblakłą od starości wiewiórką
podliczając w myślach ile razy
z niego kawę się wylało na biurko.

Admin, łezkę ocierając ukradkiem,
unieważnia Dreptakowi login
po czym nos wyciera w rękaw w kratkę
niby spinacz to podnosząc z podłogi.

Pani Jadzia (lat czterdzieści i cztery)
w rozpacz wpada i obgryza palce –
któż jej teraz będzie prawił dusery
w pokoiku przy kserokopiarce?

Szef wkurzony niczym jasna cholera
i od rana nie powiedział słowa.
Ech! Kto z młodych będzie umiał mu teraz
tak jak Dreptak przywazelinować?

A co Dreptak? Zjadł ostatnią brzoskwinię
i w milczeniu przygląda się pestce.
Piszą w prasie, że istnieje życie
gdzieś na rynku pracy, po czterdziestce…

Kły pro kło

K

Widziałem – w oknach się nie pali
więc wpadłem tutaj droga pani
proszę cię tę niezręczność pomiń
że wpadłem tu przez komin

Ref:
Ja chcę cię ssać tak jak wysysa się miętusa
no popatrz: kły zdezynfekuję spirytusem
Ja ze Stokera a ty z Bolesława Prusa
Ja ssać cię mussę
po prostu mussę

Ja chcę cię wyssać jak wysysa się ostrygę
niech tętent tętnic załomocze passodoble
nie jestem może Nosferatu, Fredy Kruger
lecz mam swój styl i mam przeciwsłoneczne gogle

Więc daj mi zosstać aż zasstanie nas świtanie
niech wysysanie nie narusza uczuć zrębów
jeśli nie lubisz peleryny to w pidżamie
popatrz przyniosłem nawet szczotkę dziś do zębów

Boli cię głowa? Zaraz minie nadciśnienie
Co do ksieżyca rownież jestem sspecjalisstą
Jak dasz mi possać może z tobą się ożenie
dla mnie ssexbombą jessteś, dla mnie jestes Misską

(A kiedy bedziesz moją żoną
może ci powiem że ten kołek
to trzyma się odwrotną stroną
ale tymczasem dalej! Ole!)

Ref:
Ja chcę cię ssać tak jak wysysa się miętusa
o marmur szyi dzisiaj zęby swe ukruszę
Ja ze Stokera a ty z Bolesława Prusa
Ja ssać cię mussę
po prostu mussę

Zderzacz hadronów Dreptaka

Z

Plotka zatrzęsła osiedlem z siłą jasnego gromu:
Dreptak ze szwagrem w piwnicy budują zderzacz hadronów!
Ponoć dozorca ich widział, wracając wieczorem od córki
jak potajemnie znosili rury, przewody i rurki,
baniaki jakieś, druty, moc papierowych toreb,
termos, kanapki z serem oraz kuchenny taboret.

(taboret, jak potem w śledztwie zeznała Dreptak Eugenia
miał służyć by w razie odkrycia móc przysiąść ze zdumienia).

Przez tydzień z ciemnych piwnic słychać było stukanie,
potem przez tydzień skrzypienie, przez tydzień bulgotanie,
aż wreszcie huknęło zdrowo, a cieć Papućko Jerzy
orzekł że pewnie Dreptak z sukcesem wreszcie coś zderzył,
że on to zna się na tym (bo wszak jest starą kadrą),
i że na słuch to niechybnie musiał być spory hadron.

Na dalszy ciąg tej historii nie trzeba było czekać:
Dreptak wyleciał z piwnicy śpiewając na glos “eeureeeka”
(z melodią trudno uchwytną, gdy przez osiedle bieżał –
– muzycznie coś między “sokoły”, “sto lat” i “czy ci nie żal”).

A nazajutrz ludność miejscowa jednogłośnie rzekła, że z powodu
tego zderzacza Dreptak ich w rozwoju posunął do przodu
i że skoro, jak sie mówi, hadron nie rozsadza nazajutrz czaszki
będą teraz kupować u Dreptaka jego słynną hadronówke na flaszki.
A o skutki okolicznych zderzeń niech sie martwi PZU i władza
bowiem wolność badań naukowych na tym właśnie się w skrócie zasadza.

Mały ksiądz (Sweeney Todd)

M

Żeby uwolnić się jakoś od Sweeneya Todda, który w wersji musicalowej chodzi za mną od kilku dni (a sami wiecie jakie to deprymujące) postanowiłem przetłumaczyć moją ulubioną piosenkę z tego musicalu czyli “Little Priest”. Utwór tryskający czarnym humorem a w dodatku posiadający wyjątkowo udany, angielski tekst. Czy powiodła mi się próba uratowania lekkości tego tekstu w języku polskim pomimo widocznego niedostatku wyrazów jednosylabowych? – ocenicie sami.

Mały ksiądz
(tekst własny, muzyka: Stephen Sondheim)

MRS. LOVETT:
To okropny wstyd…

TODD: Wstyd?

LOVETT:
Marnotrawstwo wręcz…
Taki z niego byk
Jak mu było?
Było?
Jest!
Chcesz to grzeb go lecz…

Biznes idzie źle
dług to duża rzecz.
Pomyśl że to dar,
prosto w gar.
Załapałeś pan?

Strasznie szkoda go
Bo wiesz, przy tej cenie mięs
jaka jest,
jej pułapie,
jeśli łapiesz…

TODD: Ha!

LOVETT:
Załapałeś!

Weź na przykład, Mrs. Mooney i jej sklepik!
Jak się ładnie kręci a to tylko koty oraz tost!
A kociaki tu w Londynie jak wieszaki chude wprost
i z pewnością znacznie gorszy mają smak!

TODD:
Pani Lovett, cóż za czarujący wniosek

LOVETT:
Cóż, po prostu mi żal…

TODD:
Tak praktyczny
że to się nie mieści w głowie!

Pani Lovett, jak bez pani
żyłem tyle lat, no słów mi brak!
Co za słodki plan!
Świeżo upieczony pan!

LOVETT:
Pomyśl tylko!
Bród niebawem, ja Ci mówię
do golenia będzie w bród,
Czyż nie?
Marszem
farsz do
Ciast!

TODD:
No cud!
Bród w bród!

TODD:
Czy słyszysz dźwięk którym dźwięczy świat?

LOVETT:
No, panie Todd?
No, panie Todd?
Cóż to za dźwięk?

TODD:
Chrupania dźwięk! Brata tak chrupie brat!

LOVETT:
Tak, panie Todd!
Tak, panie Todd!
Jakbyś pan zgadł!

TODD:

To podgryzania bliźniego jest chrzęst!

OBOJE:
Co zrobić kiedy nasz świat taki jest?

TODD: (mówi) Mamy ciężkie czasy pani Lovett.
A jak wiadomo tonący brzytwy się chwyta.

LOVETT:
No to patrz ! Świeży i prosto z pieca!

TODD:
Co to jest?

LOVETT:
To ksiądz. Niezbyt duży ksiądz.

TODD:
Czy to dobre jest?

LOVETT:

Aż za dobre jest wprost!
Poza tym, ma ciało nietknięte przez grzech,
świeży jest za trzech.

TODD:
Ale gruby ciut.

LOVETT:

Tylko koło ud.

TODD:
Ponoć tu w Londynie poetów jest w bród?

LOVETT:

Ale wiesz, z poetą masz problem
czy padł już na dobre czy śpiąc?
Lepszy ksiądz!

LOVETT:
Prawnik niezły jest.

TODD:

Gdy go długo piec…

LOVETT:
Ale popij go po kolacji
bo od apelacji to spec!

TODD:
Jakiś biały kruk?

LOVETT:
Czy by, znając twój patriotyzm
oficer piechoty być mógł?
Dba o czystość nóg.
Chociaż smak zależny od stanu jest dróg…

TODD:
Czy szef straży,
tam się smaży?

LOVETT:
Niee, on leży na plaży.
Sprzedawca to warzyw!

TODD:

Król sałat?
Raczej prałat!

LOVETT:
Skąd zielony na twarzy
by był?

TODD:
W historii zwykle na ciele mas

LOVETT:
Niepotrzebny grób,
to ogromny plus dla krewniaków!

TODD:

pasożyt z góry bezczelnie sie pasł!

LOVETT:
Tyle męskich bród,
potencjalne bogactwo smaków!

TODD:

Ożywcze będzie dla walki klas

OBOJE:
gdy masy górę skosztują choć raz!

TODD: Co to jest?

LOVETT:

To chłop.
Pewnie słucha pop.
Wewnątrz bułek zaś hamburgera
prawdziwy rozpiera się szkop!
A to danie dnia —
Pasztet z politykiem pieprzonym
podwójne, wzmocnione
ma dna.

TODD:
Nie wiem co to da,
bo przecieku źródłem się stanie raz dwa!

LOVETT:

Chociaż ciecze
się upiecze!

TODD:
Lecz mój brzuch przy kolacji
nie znosi sensacji!

LOVETT:

Aktor gruby,
prosto z próby?

TODD:
Głupich nie ma! Niech trema go żre!
Wpadnę tu jeszcze kiedy SĘDZIA będzie w karcie!

TODD:
Obsłużyć trzeba jak każe plan

LOVETT:
Tak, tak, ja wiem mój śnie!

TODD:

Klientów takich jak trafią się nam!

LOVETT:
Tych z wyżyn i na dnie!

TODD:

Tu każdy szansę ma pół na pół
Tak! Kiedy trafi już,
na okrągły nasz,

OBOJE:

na okrągły nasz
stół!

Przejście na emeryturę

P

Na nową (choć już niedługą) drogę swojego życia
przyjmij nasz emerycie ten oto czek bez pokrycia.
Byś wiedział w dzień jesienny, nieco chłodnawy i mokry
że i nam (tak jak tobie) trudno jest już coś pokryć.

Chętnie byśmy Cię również, tak jak w Rzymie herosa
ubrali w wieniec laurowy ale cóż: on na włosach
(tak jest skonstruowany) powinien się opierać
a liczba ich na Tobie zdąża w kierunku zera.

Przyjmij od całej załogi ten symboliczny goździk
(nieco sfatygowany lecz przy transporcie go zmiął Zdzich)
Bądź szczęśliwy na rencie! Ze swoich osiągnięć dumny!
Przyjmij ten, jak to mówią: pierwszy goździk do trumny!

Kategorie

Instagram