Obejrzałem ostatnio wzruszający film o wielkiej miłości, o miłości która łamie bariery międzykorporacyjne, której siła przezwycięża odwieczną waśń. Film o niewyobrażalnym mezaliansie, większym niż ten w “Trędowatej”, większym nawet niż te znane z bajek o Głupim Jasiu i Księżniczce. Film o odwzajemnionej miłości PC-ta do Macintosha. Po prostu “Romeo i Julia” na miarę naszych czasów.
PC-et zajmuje się w owym filmie przetwarzaniem śmieci (czyli robi to, co większość PC-tów zainstalowanych w biurach i urzędach) a Macintosh (rodzaju żeńskiego ale czyż ugryzione jabłko nie powinno być właśnie symbolem kobiecości?) zajmuje się poszukiwaniem życia (mam kilku kolegów pracujących na Mac’ach i oni też często zajmują się poszukiwaniem życia. A jeśli już nie życia, to przynajmniej środków do życia). PC-et jak to PC-et – trochę rzęzi i skrzypi, ale robi co do niego należy ustawiając gigantyczne wieże z przetworzonych śmieci. Macintosh natomiast fajowsko wygląda lecz wydajność pracy (1 roślinka na lifetime, w dodatku podsunięta przez PC-ta) ma mizerną.
Ale to przecież nie produkcyjniak tylko film o miłości. Różnica w wydajności nie przeszkadza naszym bohaterom nawiązać miłosnej więzi, choć z początku od tradycyjnie dobrze chłodzonego Macintosha wieje chłodem. W końcu jednak i pod jego gładką obudową zapalają się czerwone diody.
Tu następuje jednak zwrot akcji i Macintosh, po pokazaniu mu przez PC-ta hodowanej przez niego roślinki (nie macie pojęcia ile życia jest w nieodkurzanym PC-cie) zatrzaskuje ją (roślinkę) w sobie i przechodzi w standby, z którego nie daje się obudzić. Jeśli ktoś kiedyś próbował zmusić Macintosha do oddania mu lekko porysowanej płyty DVD po upadku systemu to wie o czym mówię – coś tam mruga, coś pulsuje ale ogólnie – umarło.
Zdarzenie to staje się punktem wyjścia do dalszych, zakończonych szczęśliwie przygód naszych bohaterów, w czasie których mamy okazję podziwiać niebywałą rekonfigurowalność PC-ta i możliwość wyposażenia go w urządzenia zewnętrzne (gaśnica) oraz design Macintosha. Następnie autorzy filmu, w pełnej zjadliwości scenie serwisowania pokazują, że trzeba nie mieć równo pod sufitem żeby trafić do autoryzowanego serwisu (owe zwariowane odkurzacze w poczekalni mówią same za siebie) przeciwstawiając mu samoserwisowanie się PC-ta przy pomocy części wyjętych ze śmietnika.
Finał jako się rzekło jest szczęśliwy co pozwala mieć nadzieję że przyszłość należy do komputerów które odziedziczą najlepsze cechy po tatusiu i po mamusi.