Majtki z gumką

Nawet najbardziej, zdawałoby się lekkie, holywoodzkie produkcje, są w stanie wzbudzić w człowieku głębokie refleksje. Takie właśnie głebokie refleksje natury ogólnej pojawiły się we mnie podczas oglądania filmu The Incredible Hulk. Film z pozoru jest błahy i czysto rozrywkowy, ale to tylko fasada, za którą kryją się sprytnie pytania o najstarsze i najbardziej pierwotne potrzeby człowieka.

W filmie owym, aktor Edward Norton wciela się w postać zaangażowanego (w pracę i uczuciowo) naukowca, który omalże u celu swych badań nad komórkami ludzkiego organizmu – decyduje się przeprowadzić końcowy eksperyment na samym sobie. Jeśli jesteście badaczami to wiecie jak to jest – człowiek chodzi i pyta, czy jeden z drugim nie poddałby się eksperymentowi a oni a to mają ważne spotkanie, a to żelazka nie wyłączyli, a to znowu odbierają pilny międzynarodowy telefon.

No to Bruce (bo tak wołali Nortona w tym filmie) sam siadł na tym, znanym z dziesiątków filmów o Frankensteinie, fotelu i prześliczna jak zwykle Liv Tyler w roli pani doktor, zaczęła mu świecić po oczach zielonym laserem.

Nie róbcie tego w domu. Wyrzućcie wszystkie zielone lasery. Bo oto nagle chudzinka Bruce zamienia się w sporego, nadmiernie umięśnionego, okropnie czymś wkurzonego i w dodatku zielonego Hulka i rzuca się na panią doktor (któż by się nie rzucił) a potem na całe laboratorium, demolując je doszczętnie i tłukąc probówki i retorty.

Tak zawiązuje się akcja filmu. W dalszy jej ciąg zamieszana jest oczywiście amerykańska armia (dzielni choć nieskuteczni chłopcy), supergrupa komandosów dostająca lanie od tytułowego bohatera, jeden hiperkomandos, który bardzo lubi swoją pracę oraz jeden generał. Oprócz tego oczywiście na ekranie kwitnie platoniczna miłość pomiędzy Nortonem a Tyler.  Platoniczność owej miłości nie ma jednakże motywów ideologicznych, moralnych czy religijnych. Ot, okazuje się, że jak Nortonowi puls skacze do 200 na minutę to zamienia się w Hulka, co prowadzi do krępujących nieporozumień. W tej sytuacji jakakolwiek gra wstępna, przeradza się w końcówce w jeden z najbardziej krwawych leveli Quake’a, czego oboje kochankowie pragną rzecz jasna uniknąć (głównie z powodu wygórowanych rachunków za zniszczone mienie jakie potem wystawia hotel).

Ale ja właściwie nie o tym chciałem. Otóż film, jak wspominałem, pod głównym nurtem wydarzeń, ma zakopane skarby prawdziwie ważnych myśli o kondycji człowieka. Więc kiedy po raz kolejny, Edward Norton z mizerotki przemieniał się w trzymetrowego mięśniaka niszcząc kolejny komplet swojej odzieży (z wyjątkiem spodenek. Spodenki w jakiś sposób przeżywały) mnie nachodziły refleksje odrywające od bieżącej fabuły.

   Bo w warstwie ukrytej, głównym bohaterem tego filmu są właśnie spodenki z gumką bohatersko wytrzymujące kolejne fazy yo-yo Edwarda “Hulka” Nortona. One to właśnie a nie amerykańska armia, stają za każdym razem na wysokości zadania (i przy okazji pasa Eda Nortona). One wreszcie tkwią na posterunku publicznej moralności, przy okazji skrywając mgłą tajemnicy wpływ zielonego lasera na pozawojskowe wyposażenie Hulka. One wreszcie promują oryginalne zestawienie kolorystyczne fioletu z zielenią (ponoć ma być modne w nadchodzącym sezonie).

   I tylko jednego jest brak tym heroicznym spodenkom – kieszeni. Przez to właśnie główny bohater musi np. łykać pendrive’a kiedy chce go ze sobą w postaci Hulkowej zabrać (całe szczęście, że nie ma domu i jest permanentnie ścigany i namierzany przez CIA bo musiałby jeszcze łyknąć pęk kluczy z breloczkiem i złotą kartę VISA). W tym momencie przypomniał mi się jeden z odcinków Krecika, w którym ów szył sobie spodenki, koniecznie z dużymi kieszeniami (ech, Hulk vs Krecik – cóż to by był za film! Pojedynek dwóch najsłynniejszych par spodenek świata!).

    Taaak. Kieszenie i wytrzymała gumka – to jest ten ideał, do którego zdąża nasza cywilizacja. Myślę, że w takich fioletowych spodenkach z odpowiednią ilością kieszeni, każdy z nas byłby niepokonany. Taka gumka, to wolność, równość i braterstwo (no braterstwo może niekoniecznie) w jednym. W każdym razie wolność przybierania w pasie i wolne ręce.

    Na koniec ciekawostka. Dla tych, którym słowo Hulk kojarzy się z Hula-Gula, które z kolei kojarzy się z Zulu-Gula, autorzy filmu przygotowali dyskretne cameo. Otóż wspomniany, główny generał nazywa się Thaddeus Ross.

Skomentuj

autor Rafał Fagas

Kategorie

Instagram