KategoriaLiryka

Lukrecja wsiada na motor

L

Szeroko rozkłada nogi
szeroko rozstawia ręce
skóra dotyka skóry
i nic więcej

Rigobertowi wyrastają koła, swędzą go twarde kopyta
a ręce z manetką gazu rozciągają Lukrecję szerzej
i czuje jak jej kolana
spinają spocony bok
i czuje jak jej kolana
obejmują niklowany bak

na łóżku, na torze, na zielonym maneżu
Rigoberto szepcze
Tak

Lukrecja wchodzi w zakręt i znika
dzień tonie
Rigoberto głęboko oddycha
na okrytym zmierzchem balkonie.

Sahara 2

S

A u mnie jest odwrotnie. Moje łóżko pachnie Saharą
i suchymi wodospadami piasek spada mi na podłogę.
W moim łóżku śpi skarabeusz, więc kulisty, świetlisty ogień
daje teraz dobrze zarobić producentom czarnych okularów.

Parzę dla ciebie herbatę pod namiotem z cieniutkiej kołdry
czekając kiedy nadejdziesz. Słuchając białego piasku
będę wiedział to wcześniej. Lecz teraz ścielę na płasko
ziarenko koło ziarenka. Wiem – powiesz że jestem niemądry

lecz ja układam pustynię by (gdy Cię na niej położę)
otuliła Cię ciasno razem ze mną. Jak kokon.
Ja, Sahara, Ty – w środku. Pustynno-ludzki pierożek

z Tobą złapaną w całości i zapieszczoną głęboko
w wietrze co wczesnym wieczorem wieje akurat od morza
i znika za horyzontem. Przy krańcu pustyni (na oko).

Lukrecja ścina włosy

L

Mężczyzna zawsze jest w szoku drogi Rigoberto
ale kobieta czasem czuje się splątana
jak ogród co przestaje sam siebie rozumieć
i nie wie już dokładnie gdzie korzeń gdzie liść

Ale patrz w przyszłość jasno drogi Rigoberto
bo dziś więcej mam światła i prostsze mam brwi
a kości policzkowe śmieją się do ciebie
pod innym ale bardziej oczywistym kątem

Mam w sobie więcej nagości
poczytaj to za znak

za moje krótkie włosy
trzymaj mnie mocniej
tak

Prawie Kruk

P

W pewien wieczór gdym o Styksie marzył drzemiąc przy Netflixie
nie wiem czy przy Asterixie czy przy filmie o Bruce Lee
ze snu mego na tapczanie poderwało mnie pukanie
ciche było niesłychanie to pukanie do mych drzwi
nie wiedziałem czy to jawa czy to jeszcze mi się śni
Przecież dzwonek mam u drzwi

Cóż za dusza tam się błąka, któż nie zauważa dzwonka?
kurier z dietą pudełkową czy pijany kuzyn z Żor?
Na wspomnienie miasta Żory, obraz mej Eleonory
mej miłości i podpory w oczach zapiekł niczym chlor
i półślepy i półsenny otworzyłem drzwi (the door)
na korytarz (corridor)

A tam pusto. Tylko szańcem sąsiad drzemie na słomiance
bowiem żonie i kochance wczoraj się naraził on
więc wróciłem w swoje progi i gdym odgrzać chciał pierogi
w okno moje niespodzianie ktoś zapukał niczym dzwon
głodny, smutny, niewyspany pochwyciłem w rękę łom
takie tu zwyczaje są

Ale myślę – może Wiesiek, znowu tkwi na parapecie
bo kobiecie jego życia dwa dni wcześniej wrócił mąż
więc do okna idę z zydlem a tam kruk – olbrzymie bydle
poprzez uchylone okno się wślizguje niczym wąż
Czemu takie mnie akurat rzeczy się zdarzają wciąż?
weź tu do spokoju dąż

Co za wieczór, boże drogi – kruk spokojnie je pierogi
a ja chętnie bym się schował w najciemniejszą z wszystkich nor
bowiem ma Eleonora miała kruczoczarne boa
i tańczyła w nim na stołach i nie zasłaniała stor
A wtem czarny kruk wydłubał z szafki mojej stary por
i zakrakał “Dior! J’adore!”

Czary to? Eleonora często używała Diora
i J’adore’a się z wieczora od niej unosiła woń
Czekajże bezczelny kruku! Zrobię kruku ci a kuku!
Po czym przy pomocy łomu mu zrobiłem “paszoł won!”
I skończywszy jeść pierogi wbiłem się w fotela toń
i włączyłem “Grę o Tron”

Jeżeli się spotkamy

J

Jeżeli się spotkamy, niech tam będzie hałas
i dym niech nas rozmywa niech nam nie pozwoli
na zbyt szybkie kontury lepiej niech powoli
ja dochodzę do pełni – ty stajesz się cała

Jeżeli się znajdziemy, niech tam będzie sennie
ze światłem co paruje ponad kontuarem
z czasem – byśmy przed świtem prześwietleni w parę
za filarem znaleźli nietykalne ciemnie

Może trafię do ciebie nie pytając przecznic
przechodząc na czerwonym, dróg szukając w rysach
i dziurach na asfalcie, może mnie oświetli

ten neon przypadkowy co na gzymsie przysiadł
i będziemy tak młodzi, piękni i bezecni
idąc świtem przez miasto w za dużych ulicach

Drzewa

D

A drzewa kiedy kwitną – kołyszą ulicą
rozmazują po szybach karminowe szminki
świateł na skrzyżowaniach pod żółtawym niebem
w którym się przeglądają kaczeńce latarni

A jak kołyszą – płynę
taka jest konieczność
bo drzewa całe białe
i w kieszeni sznurek

a na plaży nade mną świeci tylko Luna
półokrągłym pośladkiem do planety Wenus
grzeją się w świetle kwiatów na ulicznych drzewach
opalają na biało, na róż i na srebro

Więc jak kołyszą – płynę
niebem ponad plażą palcem sprawdzając ostrość
magnetycznej igły którą mogę się ukłuć
i potem nie zasnąć

Nieoswojony nowy dom w Berkeley

N

Tłumaczenie “A Strange New Cottage in Berkeley” by Allan Ginsberg, 1955

Dziś całe popołudnie przycinałem krzewy zjeżonych jeżyn pod spróchniałym płotem
schylając głowę przed niską gałęzią zgniłych moreli i soczystych liści;
I uszczelniłem sploty pępowiny w złożonym werku nowej toalety;
Znalazłem dobrą, całkiem jeszcze dobrą filiżankę do kawy pośród winorośli
a ze szkarłatnych krzewów wyturlałem wielką oponę. Schowałem marychę.
Skropiłem kwiaty migoczącą wodą z boską hojnością wracając po jeszcze dla pnącz fasoli i małych stokrotek;
Potem zrobiłem trzy rundki po trawie. Potem westchnąłem:
To moja nagroda, gdy ogród karmił mnie garściami śliwek z małego drzewa w ciemnym narożniku,
anioł, troskliwy o stary żołądek, o język suchy, spragniony miłości.

Kamerton

K

Lira mi dziś nie stroi, nie uchwycę tonu
wbiegnę zatem po schodach przydeptując kota
zapukam do jej drzwiczek. Gdy zapyta “Kto tam?”
ja zapytam czy nie ma czasem kamertonu

Ona ma jakiś pewnie (jakżeby nie miała)
więc będziem go szukali w szufladach pod stołem
w bieliźniarce aż w końcu zmorzeni mozołem
zaczniemy szukać tonu w zakamarkach ciała

Tam znajdziemy ce-dury, wioliny, a-mole
aż z zerwanych partytur nuty po pokoju
pogubimy. Na krześle, komodzie, na stole

w hallu koło wieszaka. Nie będzie spokoju
w domu, lesie a choćby nawet i w stodole
gdy lira nastrojona a ona bez stroju

A za oknem wrzesień

A

Świt rysuje na ścianach bladoszary deseń
gdy pod moim dotykiem co właśnie uciekł snom
przeciągasz się porannie. A za oknem wrzesień.

Za tym oknem, gdzie słońce bezlitosne pnie się
na blednący pomału, niski nieba skłon
a świt bazgrze na ścianach bladoszary deseń

który schodzi na łóżko i przebiega dreszczem
po twojej nagiej skórze. I usta ci drżą
gdy prężysz się porannie. A za oknem wrzesień

miesiąc sennych kochanków przepadłych z kretesem
którzy mają dla siebie tylko jeden port –
świt co rzuca na ściany bladoszary deseń

gdy tulą się do siebie, dotykają piersi,
ud, pleców i pośladków, by daleko stąd
pociągać się porannie. A za oknem wrzesień.

Nie wiemy gdzie się kończy, dokąd nas zaniesie,
(co w nas zmieni, co zniszczy, nie wiemy ni w ząb)
ten świt. Na tle tej ściany w bladoszary deseń
przeciągasz się porannie. A za oknem wrzesień.

Beirut

B

Na białym koniu Cię ścigam. Przestrzeń przeszywam jak dratwa
malując palcami smugi na rozmytym wszechświecie obok
i grają mi katarynki kiedy dzielnie pędzę za Tobą.
Uciekasz łodzią przybraną w kolorowe, tętniące światła.

I grają mi werble i trąbki i z pewnością gdybym miał szablę
byłaby ona drewniana w sam raz do ścigania Cię wokół
pasująca do konia zawsze spiętego do skoku
i do machania nad głową. Ścigam Cię. Ścigam ty Diable.

Być może nie przystoi rycerzom nosić szortów w kratę
i nie mieć na podorędziu żadnej z jedwabnych chustek
lecz nawet na koniu drewnianym przystoi mieć myśli kudłate

gdy niczym syrena na dziobie przestrzeń rozcinasz biustem
siedzisz rozparta w łodzi i zjadasz cukrową watę
ty, która jesteś piękna nawet przed krzywym lustrem.

Kategorie

Instagram