Każda i o każdej porze. Ta drżąca w wielkim lustrze
i ta w ciemnym kącie. Ta skulona jak piskle i ta wyprężona.
I trochę tej zmarzniętej z zimowym rumieńcem
i odrobina tamtej rozgrzanej jak piach.
A najwięcej tej z okiem srebrnym od szaleństwa
i ustami jak pryzma czerwonych poduszek
a najwięcej tej z małym ogarkiem języka
i oddechem jęczącym jak jesienny wiatr.
Wszystkie zgarniam pod siebie na zazdrosną stertę
tłumacząc szarym przechodniom że to suche liście.