KategoriaLiryka

[distant dog barking]

[

Podłoga mokra. Nie wiedzieć – umyta
czy dach przecieka, czy nadchodzi potop.
Wrócił chory ze Strefy i trzęsie go febra
i rąk nie umył brudnych od spełniania życzen.

Świat się chybocze jak zęby. Może od pociągu
Albo natrętnej myśli, że pudełko pralin,
całe jego kuglarstwo, odkupienie grzechów
niepotrzebne nikomu kto byłby go warty.

I tylko kundla przywlókł czarnego jak ropa
na stawie przy fabryce, jak myśli nad zlewem.
Merdający przy misce strzęp ludzkiego cienia
ale lżej jest na sercu gdy tak chłepcze mleko.

(Nie wychodź)

(

(Tłumaczenie z Josifa Brodskiego)

Nie wychodź dzisiaj z pokoju. To błąd – tak mówią teraz.
Po co ci jasne słońce gdy w palcach tani papieros?
Za drzwiami czai się pustka i nie ma szczęścia za płotem
więc tylko do ubikacji a potem szybko z powrotem.

Tak, zostań dzisiaj w pokoju. I taksówkarzom daj spokój.
Załóż że przestrzeń się kończy tam gdzie się kończy przedpokój
nie dalej niż za licznikiem. A kiedy wkroczy raźno
twa ukochana nad ranem – wyrzuć nierozebraną.

Nie wychodź dzisiaj z pokoju. Powiedz, że gdzieś cię przewiało.
Masz przecież wszystko na świecie – ten stół i ścianę białą.
Po co wychodzić? Wiesz dobrze – i tak tu wrócisz wieczorem
pozornie jaki wyszedłeś lecz z każdym dniem bardziej chory.

Tak, zostań dzisiaj w pokoju. Tańcz. Naucz się bossanovy
w palcie na nagim ciele, w papuciach na bose nogi.
Przedsionek cuchnie kapustą i smarem do nart warstwą grubą.
Już tyle słów napisałeś. Niedobrze napisać za dużo.

Nie wychodź dzisiaj z pokoju. Niech tylko pokój zapyta
o twój poranny wygląd. Bądź taki incognito
ergo sum, więc nieważne co w środku tłucze się w piersiach.
Na zewnątrz – nic specjalnego – raczej wersalka niż Wersal.

Nie bądź głupcem! Bądź inny! Żyj i umrzyj szczęśliwie
nie wychodząc. Oddając meblom swą inicjatywę,
bądź wzorem na tapecie. I odgrodź się kredensem
przed chronosem, kosmosem, wirusem, erosem i sensem.

Kuchenni Kolumbowie

K

Gdy czasem myją statki ręcznikiem lekko wilgotnym
bierze ich nieposkromiona chętka by może coś odkryć
by stanąć przy mostku piecyka na rozstawionych nogach
i krzyczeć że “ognia!”, że “biada!” lub nawet że “olaboga!”
że “gotuj się kurwo gotuj!” – i pędzić na świata skraj
do obiecanej ziemi – omletu z pietruszką z trzech jaj.

Lub może walcząc z murzynkiem lub może nawet z piernikiem
odkryć, że nowy piekarnik jest otwierany dotykiem
lub nocą z rozpaczy czarną dłonie oparłszy na biodrze
domyśleć się wreszcie co znaczy “mieszać aż będzie dobrze”.

Gdy czasem myją statki ręcznikiem, z kropelką płynu
rwą się do bohaterskich i romantycznych czynów
aż w końcu gdy po raz kolejny coś im tam wklęśnie lub spuchnie
lądują bezbrzeżnie smutni
na wyspie pośrodku kuchni.

Diana

D

Czasem ranię się celowo lancetowym liściem
staję na palcach i wkręcam żarówkę księżyca
jestem Diana – moja dżungla, moja trawa niska
kiedy noc zapada – błyszczę

Nie dotykaj mnie teraz. Teraz srebrną warstwą
kładzie się na mej skórze ten księżycowy światłocień
Ja teraz właśnie się mienię i oczy mam całe w złocie
kiedy owijam lianę wokół smukłego nadgarstka

Jestem związana lasem. Zatrzymana w pędzie.

Dlatego mam złote oczy. Dlatego ten cały blask.
Ubrana w z liści i pędów powyplatane uprzęże

Czekam by księżyc nad głową wypalił się i zgasł
by czuć jak znowu w pędzie chłoszczą mnie ostre gałęzie
kiedy naga kłusuję na danielu przez las

Planetarium

P

Można nawet pomyśleć, że ci się zbudziłam
ale nie – śpisz mnie dalej kiedy nocą zimną
rzucam na prześcieradło gwiazdy jak okruszki
i rogate księżyce. Możesz się owinąć
szczelnie kołdrą spiąć w embrion i wtulić w poduszki
ale będzie cię drażnić niczym ziarno piasku
Luna kłująca w łydkę i w plecy Antares.

Wiesz ja od dziecka chciałem zostać kosmonautą
gonić asteroidy i polarne gwiazdy. Zagryzać kometami.

Więc śpij mnie głęboko. Będę ci pokazywać moje
gwiazdo zbiory moje gwiazdo kolekcje na kopule kołdry
będę światłem odbitym puszczać ci zajączki
i chichotać pod nosem jak je będziesz gonić

Kiedy będę w podróży do pępka wszechświata
zostawię czas za sobą nie będę się starzeć

Rigoberto obserwuje Ocean

R

Ocean jest dziś niespokojna
wierci się i buczy
drapiąc drzemiący kontynent
po silnych skalistych plecach

Obudź się obudź – marudzi – chodź i zanurz we mnie
twoje marmury i kwarce dajże pocałować
twoje spękane klify posłuchaj jak bije
fala wyższa za wyższą jak się wznosi biel

Rigoberto zupełnie nie rozumie brzegów
tkwiących w tępej erozji czochra mokry piasek
rysuje na nim linie jej dalekich ud

Ocean zazdrośnica łasi się do stóp

Rigoberto liczy jaszczurki

R

my jesteśmy zwinki trzy
zwinki trzy
zwinki trzy –
Rigoberto pijany gubi się w rachunkach
idąc piaszczystą ścieżką w stronę Oceanu
krzesząc małe jaszczurki spod stóp

jest jak tramwaj
gdy czasem na zakrętach łapie się powietrza
albo jak sztuczny ogień
patrz tylko Lukrecjo –
one są niczym chwile

z tych co gdy liczone
to człowiek nie zasypia
z tych co gdy je liczyć
nie sposób potem zasnąć

Wreszcie ma Ocean. I nie da się pójść dalej.
Chichocze po chwili
potrzymaj moje Porto
kup dużo cebuli

 

 

Rigoberto prasuje koszule

R

I nienawidzi tego. Czuje się jak zbrodniarz
zacierający ślady brudny barbarzyńca
który białym żelazem pali biblioteki
i równa z horyzontem wszelkie opowieści
o przytuleniu, jej dłoni, zmarszczce co powstała
kiedy szeptał na ucho rozkiełznane głupstwa
o tym jak się składała utkana bawełna
w origami pochyleń w setne nieba-piekła
pocałunków tak wszystko to przysparza zmarszczek
ale ścieżka żelazka jest nazbyt jak cisza
po wykasowaniu po stracie po czymś bardzo ważnym

Więc nienawidzi tego bo kiedyś oślepnie
bo kiedyś mógłby wodzić po tej pogniecionej
przesiąkniętej zapachem bawełnianej szmatce
czytając z niej opuszkiem niczym ostrzem igły
te chwile zapisane
te zmarszczone chwile

Rigoberto z powagą wyłącza żelazko
i chcichocze do siebie
tabula koszula

Rigoberto opowiada o astronomii

R

Z brodatą powagą Rigoberto opowiada o planetach
ale Lukrecja ma w oczach tylko wesołe gwiazdy
kiedy na skórze jej pleców kreśli epicykle
Ptolemeusz wajchę przełóż chichocze

Jak ją wprowadzić w tę noc w taką próżnię
kiedy nawija szelmowsko planety
na srebrną nitkę kiedy rzuca w niego
śnieżkami starych zakurzonych komet

Rigoberto wzdycha i daje jej księżyc
mały ale przytulny rysuje go dla niej
na złocistym nadgarstku ona mruczy tylko

potem przez chwilę bawi się kwadrami
potem zasypia na jego ramieniu

Jeszcze ten obrót

J

Na cztery ręce dżunglę zaplatamy w ogród.
Póki grunt pod stopami i fiolet we włosach
tańcz jeszcze ten kawałek, tańcz jeszcze ten obrót

bo niebo dzisiaj puste i gwiezdny kołowrót
nie działa. Taką nocą bez żadnej pomocy
sami musimy dżunglę pozaplatać w ogród.

Więc sadź ostrożnie kroki żeby nas nie obrósł.
Stopa za stopą przestrzeń spleć w zgrabny warkoczyk
tańcz jeszcze ten kawałek, tańcz jeszcze ten obrót

zanim wszystko ucichnie zanim zniknie okruch
tej fioletowej chwili, nim zmętnieją oczy
na cztery ręce dżunglę zapleć ze mną w ogród.

Gdy takt za taktem, kropla za kroplą cynobru
ucieka. Gdy znużenie zacznie się panoszyć
tańcz jeszcze ten kawałek, tańcz jeszcze ten obrót

ciał fioletowych. I wraz ze mną pogróź
pustemu niebu i Lunie za grosik.
Na cztery ręcę dżunglę zapleć ze mną w ogród
tańcz jeszcze ten kawałek, tańcz jeszcze ten obrót

Kategorie

Instagram