AutorRafał Fagas

Szczury

S

1.
Czasem spodoba mi się twój garnitur
lub artystycznie wyciągnięty sweter
Niekiedy myślę że i do zenitu
mógłbyś słowami prowadzić kobietę

Ref:
Lecz kiedy reszta staje się milczeniem
kiedy przestajesz dostrzegać mnie całą
ja zamiast ciałem staję się kamieniem

Kiedy zaczynasz widzieć mnie zbyt mało
kiedy się robisz czerwony jak burak
jesteś szczur
pif-paf
zabiłam szczura

Postrefren:
I tylko taka mi zostaje satysfakcja:
poranna kawa i pif-paf deratyzacja

2.
Potem wypijam wieczornego drinka
przy innym barze przy innym stoliku
marzę byś twego krawata zapinką
na trochę dłużej mnie do siebie przykuł

Ref.
(bez postrefrenu)

3. (bridge)
Tak piękny umysł a w takim upadku
tak się rozpływa tak bardzo szczurzeje
w pod prąd płynącym serca parostatku
kolejny wieczór kołysze nadzieję
że się uczucia nić wreszcie uprzędzie
że kiedyś wreszcie do świtu zostaniesz
czy taki będziesz
czy taki nie będziesz
będziesz, nie będziesz
oto jest pytanie

Piosenka powodzianki

P

1.
Siedzę w szafie tak jak w batyskafie
w wazie po zupie jak w morskiej szalupie
nadal jeszcze, nadal się opieram –
– woda przybiera

W pokój mglisty odpływają listy
zapomnianą za łóżkiem butelką
a mój smutek, mój smutek przeczysty
spada setną z sufitu kropelką

Ref:
Lecz ja jestem kobietą wilgotną
a kobiety wilgotne nie mokną
one piękne są, one fatalne –
nieprzemakalne

I choć jestem kobietą bez serca
kropla wody mnie czasem przewierca
wtedy w rurze idącej przez balkon –
pęka kolanko

2.
Patrzę w pola z wyżyn żyrandola
a z górnej półki podglądam jaskółki
trzeba będzie się z losem pogodzić –
woda podchodzi

Bycie bóstwem godzić z rybołóstwem
nadkruszywszy świątyni swej fronton
a wieczorem, powiedzmy od szóstej
patrzeć w dal gdzieś i czekać na ponton

Niepokojąca linia

N

Twoje usta nade mną, twoje usta pode mną
zadzierzgnięte jak węzeł, rozrzucone niedbale
jak ulotny na kartce śnieżnobiałej szkic węglem
albo z twardych korali składający się sznur

To nie są takie usta, w których trzyma się słowa
skoro nawet pokątnie przynależy im raczej
strużka śliny niż dobrze odcedzone zdanie
jeśli język to żywy i zwinny jak wąż.

Twoje usta nade mną mają potężną władzę –
nawet zepchnięty do kolan będę do nich zmierzał
szukając ich na mapach smaków i zapachów
pełznąc ślepo przez Ciebie jak ślimak, jak żółw.

Oceanna

O

Kiedy ona patrzy na ocean, to ocean pierwszy spuszcza wzrok
nawet jeśli on jest południowy i ma plaże w koronach z palm
nie mam, szemrze, takiego błękitu i z odpływem ucieka w dal
porzucając zdziwione małże i rekiny odwrócone na bok

Kiedy ona patrzy prosto w niebo – te przykrywa się kocem z chmur
nawet jeśli to niebo Italii i malował je Rafael czy Gogh
a lokalni meteorolodzy klimatyczny przechodzą szok
kochankowie szukają hoteli by przed deszczem skryć swoją amour

W takich oczach zbyt łatwo utonąć, przy tych oczach stać powinien ratownik
po potrafią wciągnąć nieszczęśnika i zagubić go w sposób naganny
takie oczy to powinno się trzymać w jakiejś wieży lub jakiejś warowni

a nie tak ryzykownie na środku przeuroczej twarzy ślicznej panny
przez co teraz patrząc w błękit nieba i na słońca nieśmiały ognik
nie potrafię się pozbyć wrażenia, że spoglądam w oczy Oceanny

Sierpniowe usta

S

Dopiero pola zżęte. W skorupie orzecha
miąższ dopiero się myśli. Gdzieś na polnej ścieżce
gdzie trawa nadal pachnie jakimś letnim deszczem
ona się zatrzymała. Ona się uśmiecha.

Nosi na głowie niebo a na ustach kasztan
co łączy lato z jesienią wyuzdaną kładką
dotknięty tą sierpniową, słoneczną pomadką
nieomal niewidoczną, lekką jak apaszka.

A jest to proszę państwa uśmiech który bada
czy policzek gdy długo go uciskać ścierpnie
To uśmiech na granicy, który moze lada

moment wybuchnąć śmiechem. Ale popatrz – pięknie
jak to wieczorne słońce do snu się układa
na doskonałych ustach co nadal brzmią sierpniem

Nein

N

Mam słabość do musicali. A jeśli jeszcze chytry producent wyłoży na plakatach taką na przykład Nicole Kidman, wyciętą żywcem z “Moulin Rouge” i doklei do niej Penelopę Cruz-Cruise to już mnie ma. Tym razem nawet, aby podkreślić jak lubię musicale, nie skorzystałem z wypożyczalni Torrent tylko poszedłem do kina. Takiego wiecie – z popcornem i colą.

Film miał być amerykański ale na pierwszy rzut oka wyglądał na włoski. To znaczy wszyscy bardzo się starali udawać Włochów: nosili czarne okulary, jeździli tylko śmiesznymi włoskimi samochodami (ewentualnie skuterami), palili papierosy bez ustanku i mieli fryzury typu mokra włoszka. I oczywiście mówili po angielsku z akcentem włoskim, co było równie śmieszne jak Brad Pitt mówiący w “Inglorious Basterds” – “Bondziorno” z akcentem amerykańskim (swoją drogą ciekawe jak przyjąłby się w polsce film o anglikach, mówiony po polsku z akcentem angielskim? ;)).

Ponoć tytuł filmu był nawiązaniem do “Osiem i pół” Felliniego. Że niby dziewięć to więcej niż osiem i pół. Ale będąc amerykanami, twórcy filmu zrozumieli “więcej” po swojemu, jak to przy remake’ach – większy balecik, lepsze efekty specjalne, więcej obcych i potworów i dłuższe zęby u wampirów. Mamy zatem balecik. Dużo balecików. Wszystkie wykonywane przez zgrabne panie w strojach niedbałych. Gorseciarki w Los Angeles prawdopodobnie zarobiły fortunę przy produkcji tego obrazu, gdyż nawet Judi Dench, która jak wiadomo nie jest chucherko – zapakowana jest tu w jednej ze scen w coś w rodzaju gorsetu właśnie. Jeśli uznamy, że ten film ma budowę wielopłaszczyznową, to dominującą płaszczyzną jest właśnie ta bieliźniarsko-taneczna.

Ale jak wiadomo z samych gaci i podwiązek filmu się nie zrobi (no dobrze, może zrobi ale pod warunkiem że ktoś te gacie zdejmie a podwiązki odepnie) więc konieczny był również jakiś pozagarderobiany scenariusz. I tutaj scenarzysta wykazał się makiawelicznym wręcz sprytem i przebiegłością: ponieważ nic mu nie przychodziło do głowy, napisał scenariusz o facecie, któremu nic (oprócz tego co wszystkim) nie przychodzi do głowy i który się męczy bo nie może napisać scenariusza. Takie chińskie pudełko, zwane u nas częściej “schematem ruskiej babuszki”. Pomysł, jak widać, sprytny i żałowałem tylko, że główny bohater, alter ego scenarzysty, niejaki słynny rezyser Guido Contini (bo we włoszech podobno reżyserzy zajmują się pisaniem scenariuszy, taka specyfika i egzotyka wiecie) nie wpadł w filmie na pomysł zrobienia filmu o reżyserze, który nie ma pomysłu na film. Wtedy to już by była pełna rekurencja i można by owo dzieło opychać wydziałom informatyki na uniwersytetach w ramach pomocy naukowej.

Ale najwyraźniej wpadanie na jakiekolwiek pomysły nie mieściło się w charakterystyce postaci Guido Continiego, który to twórca przez ponad dwie godziny projekcji miota się po ekranie i nic nie może wymyślić poza tym, że chce wrócić do żony i w związku z tym sprowadza sobie do hotelu swoją zasłużoną i długoletnią kochankę (długoletniość niestety widać już deczko po Penelopie Cruz-Cruise), całuje się z (baczność!) Amerykańską Gwiazdą Filmową Nicole Kidman (spocznij!) i ogólnie klei się, z wzajemnością, do wszystkich przedstawicielek płci choćby trochę pięknej w zasięgu wzroku (ograniczonego oczywiście nieco przez czarne okulary, które jak wie każdy amerykanin – nosi się bezustannie będąc Włochem). Jedyną kobietą w filmie, do której bohater nie klei się seksualnie jest Sophia Loren, grająca jego zmarłą matkę. Swoją drogą musi to być przykre dla Sophii, że obecnie zatrudniają ją tylko w rolach osób umarłych. Ale z drugiej strony, daje jej to szansę zagrania jeszcze wielu ról w bezustannie powstających filmach o zombie (Zombieland 2?) a ukoronowaniem jej kariery może być nawet rola w którejś kolejnej ekranizacji Hamleta. Rola ducha ojca Hamleta to przecież łakomy kąsek dla każdego prawdziwego aktora dramatycznego.

Bardzo ciekawie jest w filmie “Dziewięć” ukazana organizacja włoskiego przemysłu filmowego. Okazuje się bowiem, że we Włoszech, mimo braku jakiegokolwiek scenariusza a nawet pomysłu na scenariusz, spragniona pracy ekipa (a każdy kto kiedykolwiek współpracował z obywatelami Italii wie jakie to psy na robotę) zamiast, w ramach postojowego, leżeć sobie nad Tybrem albo na plaży w Ostii – pracuje że aż furczy. Scenografowie budują monumentalne dekoracje w kształcie ruin, specjalistka od kostiumów szyje na potęgę gorsety i pierzaste boa, na castingach zatrudniane są piękne kobiety, wszyscy biegają, dzwonią, ustalają, producent produkuje, murarz domy muruje etc. Oczywiście oglądając niektóre filmy włoskie, człowiek może odnieść wrażenie, że posiadają one scenariusz, który musiał spiąć to co ekipa naprodukowała losowo przed powstaniem scenopisu. Jak na przykład ten z Mastroiannim i wielką małpą. Tu jednak film w końcu nie powstaje, murarze burzą ten fragment Coloseum, który w międzyczasie postawili, aktorki lądują w nocnych klubach a tytuł filmu “Italia” wraca do bębna maszyny losującej i może zostanie wykorzystany przy okazji innego filmu bez scenariusza.

No dobrze, dobrze powiecie. Ale u Felliniego też tak przecież było. Różnica jest taka, że to co u Felliniego, mimo chaosu, trzymało się kupy – tu się nie trzyma. Że to co u Felliniego było oniryczne – tu jest dysonansem. Zamiast magii mamy żonglerkę, zamiast artysty – manekin. W dodatku co chwilę akcja zostaje przerwana bo trzeba pokazać balecik i gorsety. Jednak włosi lepiej robią amerykańskie westerny niż amerykanie – włoskie filmy. Amen.

Szar

S

Kiedy się budzę, siedzi na wezgłowiu łóżka
i wygląda jak plama na kremowych zasłonach
raczej cienka herbata niż dojrzałe wino
wielkopiątkowy rosół a nie czekolada.

Cały dzień spędzam z Szarem. Kiedy mu się sprzykrzy
dławienie snopu światła z nabiurkowej lampki
siada mi na powiekach jak nazbyt przezorny
turysta co właśnie rusza dookoła świata.

Życie z Szarem rzecz jasna ma też dobre strony:
brak niebezpiecznych olśnień, przebłysków i cienia
którym pod słońcem Afryki tak łatwo zaczepić

o strzelisty minaret, o napięty żagiel
o czubek porzuconej w polu piramidy.

Limeryki o Hiperagencie

L

Agent Tomek Kołodziej z Przasnysza
tak naprawdę na imię ma Ryszard.
Chwalą Tomka dziewuchy
bo się (jak chodzą słuchy)
nigdy w akcji jeszcze nie zadyszał.

Agent Tomek Jagiełło spod Gniezna
zna już wszystkich choć nikt jego nie zna.
Kiedy raz sekretarkę
zawlókł w dzień za frezarkę
ta mówiła “Och sprawny on frez ma…”

Agent Tomek Zieliński z Bydgoszczy
o swój wygląd starannie się troszczy.
Gdy uwodził wójcinę
kładł na włos brylantynę
(ale przedtem porządnie się ostrzygł).

Agent Tomek Kowalski z Karpacza
bez problemu posłanki wyhacza
podbijając ich serca
w środku białego merca
i nie szczędząc tylnego wahacza.

Agent Tomek Kwiatkowski z Halemby
przed randkami myje przednie zęby
potem perfum na klatę
i już jest jak bohater
późnych filmów Bohdana Poręby.

Agent Tomek Małecki z Gołdapi
podczas randek bynajmniej nie capi
Bierz zeń przykład młodzieży:
chadzaj w świeżej odzieży!
Jego – brak powodzenia nie trapi!

Agent Tomek Piotrowski z Lidzbarka
nigdy w rękaw przy damach nie smarka.
Mógłby (bo co mu szkodzi)
lecz się boi uszkodzić
szkiełko swego złotego zegarka.

Szafa trzeciego wieku

S

Pisze do nas (odręcznie) pan Edward Częstochowski:

   “Dom Pogodnej Starości powiadają! Ha! To, panie dziejku, jest oflag a nie dom! Personel co prawda żeński ale między Bogiem a prawdą to w Poruszawie, w trzydziestym dziewiątym, łatwiej się było dogadać. Leutnant von Oschcipke jaki był, taki był ale przynajmniej był człowiekiem honoru. A tu, panie dziejku, dyscyplina taka, że z kolegami nawet myśleć przestaliśmy o ucieczce. Przeskoczenia muru, w naszym wieku, nie braliśmy nawet pod uwagę a odkąd siostra Adela nakryła emerytowanego porucznika Wierciszewskiego na kopaniu podkopu przy pomocy podprowadzonej ze stołówki chochli, zaczęli nas pilnować tak, że nadzieja zupełnie w nas upadła. Zresztą Wierciszewski, człowiek słabej pamięci i równie słabego poczucia kierunku, tak zrył cały okoliczny teren, że aż strach było schodzić pod ziemię. Zawał pewny.

   Co było robić. Zeszliśmy do podziemia (metaforycznie) i rozpoczęliśmy bierny opór. Tak jak nas uczyli na kursie: wszystko powoli, z niewzruszonym wyrazem twarzy, kasza na stołówce przeżuwana dostojnie, a kolega to specjalnie sypał sobie piasek w piasty wózka, żeby trudniej go było pchać. I tak żyliśmy sobie w naszym oporze aż do chwili, kiedy na żeński oddział przywieźli panią Jadwigę.

   Och ta pani Jadwiga! Mimo swoich 75 lat wyglądała jak młódka! A zgrabne toto, a wdzięczne. Czterech mężów ponoć pochowała a jeszcze tyle w niej było wigoru. A kiedy na człowieka spojrzała to aż miękko się robiło w kolanach i wąs sumiasty podkręcało się zupełnie odruchowo. Więc w końcu pomyślałem: furda bierny opór! Furda siostra Adela! Furda bóle w krzyżu! – podprowadziłem ze stołówki łyżkę do zupy i zacząłem kopać. Ale podkop tym razem nie prowadził za mury – prowadził do pokoju pani Jadwigi.

   Przebiłem się pod łóżkiem. Akurat był wczesny świt a że nie chciałem jej przestraszyć, kopiąc ostatnie metry owinąłem swoją wierną łyżkę onucą. Przez długą chwilę łapałem oddech a potem wygramoliłem się spod drewnianej pryczy i subtelnie chrząknąłem. Pani Jadwiga niestety niedosłyszała już, więc moja subtelność zdała się na nic – spała nadal. Miała prześliczne usta i wspaniałe, białe zęby. Te ostatnie obejrzałem sobie dokładnie, podnosząc szklankę do oczu. Wspaniała robota!

   Nie czekając dłużej, zrzuciłem łachy i wpakowałem się pani Jadwidze pod pierzynę. Krzyknęła zrazu, obudzona nagle, ale już po chwili, kiedy ukoiłem jej przestrach czułymi słówkami, sfolgowała, sięgnęła dyskretnie do szklanki a potem uśmiechnęła promiennie. Ha panowie! Jak to mówią: stary ułan nie rdzewieje! Cóż to mógł być za świt! Świt bogów! Świt niezapomniany! (przynajmniej przez dłuższą chwilę). Niestety! Kiedy zdobywałem jej ostatnie transzeje, za drzwiami dały się słyszeć charakterystyczne chodaki siostry Adeli. Chodaki – koszmar, chodaki – groza, wyrzeźbione z jakiegoś piekielnego drzewa chodaki dla niedosłyszących.

   Czasu było tylko tyle aby wyskoczyć z łóżka (jak młodziak, panie dziejku, jak młodziak!), zakonspirować ujście podkopu i dopaść szafy pani Jadwigi. Ona sama, spłoszona i spanikowana, z niepokojem patrzała za mną, jednocześnie próbując jakoś doprowadzić do porządku, naruszoną moimi wojennymi działaniami, garderobę. Stuk chodaków rozbrzmiewał coraz wyraźniej.

   Co było dalej, mogłem się tylko domyślać po odgłosach dobiegających zza zamkniętych drzwi szafy. Siostra Adela ewidentnie coś zwęszyła, bo stukanie chodaków rozlegało się nadal bardzo wyraźnie. Szukała mnie. Szukała czegoś. W pewnej chwili, zupełnie znienacka, drzwi szafy zaskrzypiały pod nagłym szarpnięciem. i otwarły się na oścież. Na tle jaskrawego okna zobaczyłem ostre kontury siostry Adeli.

   Siostra Adela gapiła się w głąb szafy przez niekończące się minuty. W końcu zamknęła ją powoli, wydała pani Jadwidze pastylki i wyszła. Echo jej grania gasło coraz bardziej aż wreszcie utonęło w milczeniu korytarzy. A ja błogosławić zacząłem moje partyzanckie lata i nabytą wtedy sztukę kamuflażu. Tą samą, która sprawiła, że siostra Adela po otwarciu szafy ujrzała jedynie szare szeregi sukienek…”

Dziewczyna z językiem

D

Ona ma dar języka i słowa się do niej garną
elektryzują powietrze skacząc dokoła jak iskry
albo strzelają do góry z fajerwerkowym poświstem
względnie malują po ścianach na biało, czerwono i czarno.

I każde z nich jest kobietą.  Przed szafą pełną znaczeń
staje co rano niepewne co dzisiaj na siebie włoży
czy będzie ostre jak oset czy trawą się będzie płożyć
i żadne z nich, nawet w zdaniu, nie jest ci dane na zawsze.

Ona ma dar języka. Potrafi go owinąć
w mgłę miękką o poranku. Potrafi nim zespolić
wieczór, papieros i wino

Język. W ust aureoli
jest serpentyną.
Poliż.

Kategorie

Instagram