KategoriaLiryka

Noc do samych kolan

N

Ta miłość była nam czytana
od wczesnej młodości
w miękkich i twardych okładkach
pod kołdrą do rana
przesiąkliśmy nią
do kości

Więc jak wysoko ceni sobie pani
swoje nagie kolano?

Myśmy nie dali jednak
nie dali się opisać
kredą zamierzchłych romansów

myśmy wysuwali
poza kredowe granice
to lewą rękę to piętę

spoza białego obrysu
sterczało od czasu do czasu
osiem lub dziewięć palców

Więc jak wysoko ceni sobie pani
swoje nagie kolano?

tą apetyczną rzepkę
fragment literatury
całowany w tę noc jak leci

jak to mówią rękopisy nie płoną
ale możesz ją ogrzać bo przecież
płoną bladym płomieniem poeci

Killgrave 2

K

Panienka z perfumerii podchodzi z pytaniem
Czego pan sobie życzy? Uśmiecham się tylko
Miałaś na półce w łazience właśnie taki flakon
Chciałaś się kiedyś ukryć pod takim zapachem

To było rozczulające – ten zapach na tobie
Dziurawa ośla skórka. Trzeba było czasu
żeby cię z niego wydobyć trzeba było pracy
żebyś któregoś poranka pachniała jak człowiek

Teraz możesz nareszcie wąchać moje wiersze
z zawiązanymi oczami oglądać bukiety
wzdychając pełną piersią

wypuszczając w eter
opowieść, w której jesteś niezmiennie tą pierwszą
w której możesz być sobą i pachnieć kobietą

Numerologia

N

Pani nie ma jeszcze w numerze. Pani jeszcze nie przyjechała
więc jest tylko westybul walizka jakiś grubas na fotelu z fajką
i na ścianie za starym konsjerżem ogrywana w każdym filmie kratka
szachownica z numerami kluczy do Twojego gorącego ciała

Jaki jest dzisiaj Twój numer? Pod jedenastym podobno
zakładasz właśnie podwiązkę tuż koło rzeczki Liffey
w trójce – zasłaniasz zasłony, pod dziewięć – ściągasz szarfę
w trzydziestym trzecim pomagam sukienkę na plecach dopiąć

Patrzę w drewnianą klatkę jak w adwentowy kalendarz
i drżącym koniuszkiem palca kolejne kratki odmykam
każda z nich to majstersztyk, opera magnum, święto

a ja się bawię tą myślą co co i rusz mi przemyka
że tyle drzwi hotelowych możemy jeszcze odemknąć
i kluczy z drewnianym brelokiem wciąż tyle tkwi na haczykach

Wielki mosiężny sterowiec

W

Coraz częściej śnię miękkie obłoki. Coraz rzadziej zerkam za horyzont
nic wielkiego gramoli się słońce lub ten srebrny hipokryta księżyc
ale ja nie odbijam już światła. Tylko woda co w kotłach się pręży
tylko śmigło trzepoczące jeszcze niczym w kółko oszalały gryzoń

Za nitem nit. Wieczór i świt.
Zimne powietrze
przestrzeń
nic

Już nigdy się nie przegra, nie wygna, nie przygna
I nie wyjdziesz na pokład o bladym poranku
z filiżanką za uszko trzymaną bezwstydnie

skończył się bankiet
wiatr na relingach
gra kołysankę

Co na tobie wyrośnie

C

Co na tobie wyrośnie? Czy tylko kondukt świec
Schodzący wolno pod ziemię zaledwie jakiś wieniec
Którym się ciebie przykryje dokładnie na zapomnienie
W kwaterze o numerze dwieście pięćdziesiąt sześć?

Co na tobie wyrośnie? Może to będzie jesion
Albo gdy się ociepli – polodowcowy staw
Może morze i łąki sargassowych traw
Lub góra o wysokości kilometr trzysta pięćdziesiąt

Twój potomek nie będzie mówił. Jeśliś farciarz
Będzie może czymś więcej niż przypadkowym kamieniem
Licząc lata na rzęskach już raczej nie palcach

Lub płynąc bezwładnie do morza futurystycznym strumieniem
A kiedy dobiegnie końca ta eukariotyczna farsa
to twoja galaktyka nie wzruszy nawet ramieniem

Dziwny jest ten świat

D

Nie złożę Ci wizyty. Właściwy czas jeszcze nie nadszedł
więc składam sobie przestrzeń. Och to zabawne uczucie
gdy jednym ruchem się Paryż składa z przedmieściem w Kalkucie
lub wbija Empire State Building w zaspany jeszcze Zagrzeb.

Przestrzeń złożona wzdłuż linii raz bywa piekłem raz rajem
lecz kiedy słońce się schowa za widnokręgu półokrąg
pozwalam sobie lubieżnie zaglądać do Ciebie przez okno
zwisając do góry nogami z iglicy wieżowca w Dubaju.

Dubaj to jednak jest Dubaj więc wiszę tylko do świtu
prostując świat bezszelestnie zanim Cię muezzin przestraszy
ale pewnego poranka pozdrowię Cię z parapetu

z bukietem światów złożonych wzdłuż niemożliwych płaszczyzn.
Zapukam mając na sobie dobrze skrojony garnitur
i skrawek mapy wszechświata wyglądający z brustaszy.

Ghost Rider on the Storm

G

Ostatni promień słońca zawisł na twoich rzęsach
jak minutowa wskazówka na czarnym słonecznym zegarze
w mieście szumiącym na dole nikt nie wie co się wydarzy
gdy złączę mą zapalczywość i twój nieziemski potencjał

Bo dziś nie będzie jak zwykle. Bo dziś kochamy się w cuglach
bez żadnych dymiących fryzur w zjonizowanym powietrzu
na głowie mam czapkę z gazety to taki właśnie wieczór
w który będziemy uważać żeby się nic nie stłukło

w ogień piekielny w gniew boży w nasze rozanielenie
wpełzniemy po ciemku wstrzymując apokalipsy ziarenka
będę twym przewodnikiem ty będziesz moim zarzewiem

aż każde z tych postanowień puści na szwach i popęka
i obudzimy się znowu tak spięci i rozpaleni
z piorunochronem przy łóżku, z gaśnicą zawsze pod ręką

Mars Dąbrowski

M

Jeszcze Polska nie zginęła
póki my żyjemy
chociaż nic tu jeszcze nie ma
zbudujemy przemysł

Mars Mars Dabrowski
będziem padać na noski
lecz wreszcie przewodem
podłączymy wodę

Ziemniak już na zacier starty
i w baniaku chlupie
oj zagramy nocą w karty
w marsjańskiej chałupie

Mars Mars Dąbrowski
mamy w sumie trzy kłoski
lecz nie minie dniówka
będzie z nich żytniówka

Jak Czarnecki do Poznania
zadzwonił nieboże
to rachunku na trzy banie
spłacić wciąż nie może

Mars Mars Dąbrowski
mamy dwie kury nioski
z jądrowego stosu
będzie świetny rosół

Jeckyll

J

Rankami budzę się śliczny
Na srebrnolśniącej tacy podam ci jajko grzankę pomarańczowy sok
a potem przy czarnej kawie będę ci mówił ciekawie co nam przyniesie rok
Obecny i ten przyszły

Nocami będę potworem
W kurzawie szklanych odłamków na stole czy fortepianie wezmę od ciebie co chcę
A potem odejdę bez słowa w noc co ze strachu się chowa po potłuczonym szkle
Nucąc melodię z love story

I czekać będziesz wieczora
Znudzona jajkiem i sokiem kupując nowa bieliznę
W prowokacyjnych kolorach

A ja pomyślę nim przysnę
o wieku co zrobił z potwora
Idealnego mężczyznę

Scarlet Witch

S

Do teraz nie wiem jaka była prawda
i pewnie nigdy nie da się oddzielić
drzew, które same ku słońcu się wspięły
od zasadzonych twoją dłonią Wanda

w puszczy mojej pamięci. Wznoszę kielich
do każdej z chwil tych na jasnych werandach
na śmiałych klifach i słonecznych płachtach
plaż. I nie pytam skąd się we mnie wzięły.

Tylko nocami gdy blade Insomnie
gapią się na mnie z sufitu, kiedy kwili
w łazienkowym piecyku wiecznotrwały płomień

potrafię pewnie, niemal w jednej chwili
znaleźć na każdym z fantastycznych wspomnień
ślady szkarłatnych papilarnych linii

Kategorie

Instagram