KategoriaRóżne

Body Dody i absenterzy

B

Noc Sylwestrową, tą jedyną noc w roku, należy spędzić w sposób szczególny. Precz z nudą i rutyną! Niech żyje szaleństwo! – gnany tą myślą, korzystając z uprzejmości znajomych, którzy mnie zaprosili i nie prosili do tańca – i ja zrobiłem w tym roku coś zwariowanego: pooglądałem sobie telewizję.

Dwie telewizje nawet, choć dopiero po dłuższej chwili skonstatowałem, że dziecię znajomych bawi się pilotem i przełącza mnie, zapatrzonego, pomiędzy TVP a Polsatem. Obraz i dźwięk na obu kanałach był bliźniaczo podobny a moja tabloidowa abnegacja nie pozwalała mi wyczuć subtelnych różnic pomiędzy osobami prowadzącymi te przedsięwzięcia, kiedyś zwanymi prezenterami a obecnie, z racji pustki jaką od nich zionęło – absenterami.

Absenterzy dwoili się i troili. Momentami było ich nawet czworo na raz. Ale widać było i czuć, że choćby przyszło ich nawet tysiąc i każdy skonsumowałby tysiąc kotletów (no może z wyjątkiem pani Liszowskiej bo ona dba o linię) to i tak nie udźwignęliby ciężaru gatunkowego tego medialnego show. A ciężar był zaiste imponujący – tysiące biednych ludzi na placu wielkiego miasta, miliony przed telewizorami, miliardy światełek i świetlówek, biliony cekinów na wokalistkach, setki reguł gramatycznych języka polskiego, a naprzeciwko, niczym garstka samotnych kowbojów – oni, nasi dzielni, nieustraszeni absenterzy.

I mógłby się ktoś spodziewać, że według starohebrajskiego przysłowia: z pustego to i Salomon nie naleje. I myliłby się ten kto by tak sądził, bo absenterzy lali nieustannie: lali, olewali, zalewali i starali się być wylewni, sami sprawiając przy tym wrażenie kompletnie zalanych.

Chlusnęli na oniemiałą publikę wartkim strumieniem wokalistek, z których większość udawała że jest kim innym (np. pani Steczkowska udawała Jackowską) a najchętniej ABBĄ. Zespół o starohebrajskiej nazwie ABBA był zresztą wszechobecny a przebranie “za ABBĘ” było na tegorocznych balach kostiumowych z pewnością najpopularniejszym, kolektywnym kostiumem. W jednym momencie doszło nawet do tego, że na obu kanałach jednocześnie śpiewała bliźniaczo podobna ABBA, deklasując w ten sposób w konkurencji bilokacyjnej samego ojca Pio.

Była tylko jedna wokalistka, która nie śpiewała ABBY. Tak. Nie mylicie się. Mówię tu o pani Dodzie “królowa jest tylko jedna a bramki są dwie” Rabczewskiej. Zabijcie mnie ale nie pamiętam co śpiewała. Być może dlatego, że jej kreacja przyćmiła za jednym zamachem tekst, muzykę i interpretację. Otóż pani Doda pojawiła się na scenie bez gaci.

“Szok, czarny smok” – jak śpiewał dawno temu, proroczo, zespół Papadance. Szok, owszem, ale jednocześnie jakaż to była udana (choć zawoalowana) metafora światowego kryzysu finansowego i sytuacji politycznej w Polsce: rajtuski a pod spodem po prostu goła “De”. Zresztą do kryzysowej metaforyki odwoływały się swoją konfekcją również niektóre absenterki. Np. pani Młynarska (starsza) wystąpiła z olśniewającej kreacji uszytej z worków na śmieci firmy “Pan Niezbędny” a pani Steczkowska swoją sukienkę niechybnie wydarła z gardła biurowej niszczarce dokumentów.

A na pożegnanie zespół ABBA, w swoich nieśmiertelnych szlafroczkach rozchylających się niestety wyłącznie na bujnie owłosionej piersi swojej męskiej części – zagrał wiązankę piosenek zespołu ABBA. I wszystko skończyło się tak szybko, że nawet nie zdążyłem się nauczyć który to jest Ibisz a który Kamel.

Ale nic to. Mają ten koncert powtarzać w telewizji to sobie nagram.

Ekshumanizm

E

Mam wrażenie, że generał Władysław Sikorski miał równie ciekawe życie przed, jak i po śmierci. Ogarnia mnie nawet pewien rodzaj zazdrości, bo jego doczesne szczątki podróżowały więcej i więcej zobaczyły świata niż moje doczesne szczątki. W dodatku, jako krzyczącą niesprawiedliwość odbieram fakt, że o ile zwykły, szary, człowiek może liczyć w (a właściwie po) życiu na jeden zaledwie pogrzeb, generałowi Sikorskiemu szykuje się już bodajże trzeci i to z jeszcze większą pompą niż dwa poprzednie. W tym dwa na Wawelu. I to tylko jeśli nie liczymy wpadnięcia pod wodę jak pogrzeb.

Słyszałem nawet plotkę, że szykuje się polsko-angielska koprodukcja o pośmiertnych losach generała pod roboczym tytułem “Cztery pogrzeby i wesele”. Rolę zmumifikowanego ma ponoć grać Hugh Grant.

Kolejny coming-out generała Sikorskiego dał pole do popisu wszystkim jego znajomym i współpracownikom (bądź ich potomkom), którzy zupełnie nie przejmując się starą zasadą, że o umarłych mówić należy “tylko dobrze lub wcale” ogłaszają w mediach iż:

“Jak powiedział dziennikarzom ambasador Szumowski, kiedy przed 15 laty wyjęto generała z trumny, można było całkowicie rozłożyć koc, którym był on owinięty, a na ciele widać było białą bieliznę. – Teraz koc jest wilgotny i bardzo mocno zespolony z ciałem. To nadal jest mumia, a nie szkielet, ale w znacznie bardziej mokrym stanie – ocenił Szumowski.” (za onet.pl)

Nie wiem jak Wam, ale mnie wydaje się niepokojące to publiczne przyznanie się do zaglądania nieboszczykowi w bieliznę. Na szczęście próby molestowania zmarłego mają szansę nie powtórzyć się w przyszłości (przy kolejnych ekshumacjach) gdyż jak czytamy w “Polityce”:

“26 listopada szczątki gen. Sikorskiego – ubrane w nowo uszyty mundur i włożone do nowej trumny – spoczną z powrotem w sarkofagu, tuż obok Tadeusza Kościuszki i Jana III Sobieskiego. – Wreszcie generał zostanie pochowany należycie, a nie w slipach i koszulce. Przygotowaliśmy dwa mundury typu brytyjskiego z oryginalnymi guzikami i orzełkiem na czapeczce. To stuprocentowa kopia prawdziwego munduru generała z Muzeum Wojska Polskiego – mówi Krzysztof Kłoskowski z firmy Hero Collection, która uszyła ostatnio filmowy mundur dla Brada Pitta.”

Niestety redakcja nie wspomina o tym czy drugi z dwóch mundurów będzie na zmianę i z jaką częstotliwością gen. Sikorski będzie teraz ekshumowany w celu zrobienia przepierki. W każdym razie jedna z wiodących firm zajmujących się dźwigami osobowymi już podobno złożyła ofertę na założenie windy w grobowcu. A następny sarkofag ma się zamykać na zamek błyskawiczny.

Co się komu po duszy googla

C

Przeanalizowałem ostatnio z pustej ciekawości (notabene to aż dziwne ile człowiek rzeczy robi z pustej ciekawości…) listę słów i fraz, które ludzie wpisują do Googla przed trafieniem na niniejszego bloga. Wyniki kwerendy (yes! użyłem tego słowa!)  są zastanawiające. Wygląda na to, że powinienem opatrzyć się tabliczką “dozwolone od lat 18-tu” gdyż znakomita większość trafień następuje przy pomocy fraz figlarnych. Ale po kolei.

  1. Palmę pierwszeństwa jeśli idzie o ilość i różnorodność, dzierżą frazy dążące do ujrzenia gołej kobiety.
    • Jakiejkolwiek kobiety (“jak rozebrać kobietę”, “jak wygląda kobieta nago”, “rozbieranie kobiety nago”, “historyczne zdjęcia nago”).
    • Znanej kobiety (“znane kobiety nago”, “znani nago polacy”, “znane półnago” (sic!)  i tysiąc innych wariacji na ten temat) .
    • Kobiety określonej (“fryzjerki nago”, “julia pitera nago”, “kasjerki na lotnisku – zdjęcia”, “rozebrać nago lekarza”, “zdjęcie kobiety która goli nogi”).
    • Czegokolwiek, byleby było gołe (“zagadkowy goły kot”, “jak rozebrać spłuczkę”, “bałwanek na golasa”, “zdjęcie zombie na podłodze”).
    • Kobiety rozebranej software’owo (“programy do rozbierania kobiet”).
  2. Zaraz za tematyką nudystyczną, depcząc jej po gołych piętach, idzie tematyka narcystyczna, tj. szereg fraz poszukujących sposobów na szybkie i bezbolesne schudnięcie (“coś fajnego na schudnięcie”, “jak schudnąć szybko”, “jak schudnąć z brzucha” i setki innych).
  3. A zaraz potem nacierają poszukiwacze wierszy i wierszyków na różne okazje (z zabawniejszych: “wierszyki dla policjantów”, “śmieszne wiersze na pożegnanie emeryta”, “zębatka wiersze”, “wierszyk do picia”, “rymowanki ze słowem ‘drucik'”, “rymowanki żużlowe”).
  4. Stanowczo jednak najciekawsza jest grupa fraz wynikających z poszukiwania wiedzy. Ooo tak. Człowiek jest żądny wiedzy i to wiedzy szerokiej. Chce na przykład wiedzieć:
    • kto wymyślił kostkę rubika
    • chcem przeskanować komputer
    • co to znaczy zakonspirowani
    • coś na święta wydrukować
    • czy mogą rozebrać na lotnisku
    • czy ostatnio wyłowiono jakiegoś potwora
    • czym i jak skutecznie szybko przypakować
    • czynności białego niedźwiedzia do wydrukowania
    • emocje chodzenia bez majtek
    • jak utrzymać kobietę
    • jak napisać zaklęcie
    • jak napisać thriller
    • jak pisać słownie liczby
    • jak schudnąć do świąt
    • jak ściągnąć na gg żeby można było pisać poziomo
    • jak użyć lasera na server zombie
    • jak wstawiać obrazki na chomiku
    • jak założyć skup surowców wtórnych
    • jak zbudować szafę dębową
    • poddasze po francusku
    • lista sławnych murzynów
    • koza układ pokarmowy
    • istota procesów zapylania
    • rodzaje promieniowania które bardziej lubimy
    • skutki efektu cieplarnianego majtki
    • po czym rośnie broda
    • zaklęcie na impotencje
  5. A potem następuje już całkowita wolna amerykanka:
    • ciekawe loginy
    • filmy grypowe erotyczne
    • gify pełne krwi na sobie
    • helena konopnicka
    • hostessa bratek
    • japońscy kosmici
    • jestem głuptaskiem
    • kneblowanie skarpetkami
    • kocham monikę olejnik
    • latające spódniczki
    • najlepszy mutant
    • nowoczesny patefon
    • plafon cindy
    • piękno erotycznych uniesień
    • struj do tańca po obu stronach
    • zagryzione zwłoki
    • zjedzenie mamuta

I na koniec moje ulubione: “mam klucz francuski. co prawda rozmiarów wystarczających do odkręcenia opony tira ale może uda się nim chwycić mutrę”. :)))

Pogoda

P

O pogodę na następny tydzień zapytaliśmy również Najstarszego Rybaka:

– Baco… o przepraszam. Jak właściwie powinniśmy się zwracać do Najstarszego Rybaka ?

– Rybaco.

– Zatem Rybaco, czy możecie nam powiedzieć jaką pogodę przewidujecie na następny tydzień? Czy wasze stare kości, stawy bądź ścięgna podpowiadają Wam coś na ten temat?

– Bydzie lało.

– A skąd taka kategoryczna prognoza?

– Ano bo jo przewiduję z ryb. Jak złowię rybę i jest sucha to bydzie piknie. A jak mokra to bydzie lało. I zawse mi się sprawdza….

Marylin Monroe jest gruba

M

Obejrzałem sobie niedawno, włączywszy przypadkowo telewizor, którego jak wiadomo – nie mam, stary, dobry film czyli “Pół żartem, pół serio” (swoją drogą idiotyczne tłumaczenie tytułu “Some like it hot” ale to temat na osobny artykuł). Film widziałem już rzecz jasna wcześniej ale tym razem uderzyło mnie w nim jedno – Marylin Monroe jest gruba. Na początku myślałem, że to kwestia rozciągnięcia obrazu w proporcjach 4/3 na szeroki ekran ale telewizor, którego nie mam, ani trochę szerokoekranowy przecież nie jest. Więc to musiała być prawda – legendarna Marylin Monroe, symbol seksu – była na dzisiejsze standardy niewysokim purchelkiem i gdyby grała dziś w jakiejś telenoweli ani chybi koleżanki w garderobie mówiłyby o niej “no wiesz, ta mała blond grubaska”.

Zaraz, zaraz powiedziałem sobie. Standardy standardami ale przecież ta Monroe, nawet monochromatyczna i obfita, cię bierze a taka dajmy na to Knightley co to ostatnio figurowała (to nie jest odpowiednie słowo w jej przypadku) na okładce Newsweeka – ani trochę. Znaczy, że to nie ze mną i Monroe coś nie tego tylko ze standardami.

Od tej pory począłem się baczniej  przyglądać paniom w filmach współczesnych aby dojść do tego, co zostało sknocone w obowiązującej normie. I chyba już wiem. Znienacka i podstępnie zagrabiono nam kobiece biodra i uda. ONI (bo zawsze muszą być jacyś ONI) montują teraz kobietom w filmach biodra i uda chłopięce! No a jak tu odczuwać pociąg do chłopięcych ud kiedy jest się zadeklarowanym heteroseksualistą? Jakże tu zachwycać się harmonią niewieścią kiedy zamiast harmonii na obrazie figuruje zaledwie piszczałka?

Z tego miejsca, publicznie, protestuję przeciwko brakowi bioder i ud, wskazując drżącym z oburzenia palcem przemysł odzieżowy jako głównego winowajcę. Ja oczywiście rozumiem, że uszycie odzienia dla chudej kobiety wymaga mniej materiałów od odzienia dla kobiety o pełnych kształtach. Wiem, że są problemy z surowcami a jedwabniki nie nadążają. Ale na Boga – cena za to jest zbyt wysoka. Róbcież już lepiej bezrękawniki i szorty ale oddajcie nam biodra!

Jeremi Przybora śpiewał kiedyś melancholijnie “…żegnajcie uda pani Lali” w swoim jak zwykle niezwykle kulturalnym proteście przeciwko końcowi mody na spódniczki mini. Ale on przynajmniej mógł mieć nadzieję, że pod przedłużoną spódnicą owe uda nadal istnieją…

Prawdziwe imię Marylin brzmiało Norma. Normo wróć!

Mistrzostwa Unii Europejskiej 2008

M

Ponoć wczoraj odbywał się jakiś mecz i grali nasi. Z początku nawet chciałem na to popatrzeć ale pomyślałem sobie, że wszyscy będą oglądać i straszny tłok będzie przed telewizorem. A poza tym nie mam przecież telewizora bo nie płacę abonamentu. A nawet jakbym miał i płacił to i tak mecz puszczali na innym kanale.

Ale dziś już wiem, że przegapiłem historyczny moment – moment tryumfu zjednoczonej Europy. Bo oto wyczytałem, że polacy strzelili wczoraj aż dwa gole i były to jedyne gole w tym meczu. Niestety do strefy Schengen weszliśmy już w grudniu zeszłego roku i tak się akurat zdarzyło, że polacy strzelili te gole stojąc za granicą niemiecką, którą ostatnio coraz łatwiej jest przeoczyć. Nasuwa się w związku z tym pytanie, czy w zjednoczonej Europie powinny istnieć w ogóle jakieś narodowe drużyny piłkarskie i czy czasem nie jest to przejaw antyeuropejskiego nacjonalizmu? Podobno w Brukseli rozpoczęto już prace nad nowym projektem zasad gry w piłkę nożną, zakładającym proporcjonalną reprezentację każdego z państw członkowskich w każdej drużynie. Wynik meczu ustalałoby się w demokratycznym głosowaniu, stosując do 2012 roku mechanizm z Joaniny. Albo pierwiastkowy. Albo jakiś inny, na który wszyscy z wyjątkiem PiSu się zgodzą.

W związku z traktatem z Schengen, planuje się także zniesienie bramek i kontroli obuwia przed wejściem na boisko. Boiska zostaną rozbudowane aby pomieścić dwie drużyny po co najmniej 27 osób plus 27 sędziów głownych i 52 liniowych. Plus rzecz jasna zespoły tłumaczy symultanicznych, tłumaczących przebieg meczu i okrzyki na trybunach na 27 unijnych języków oraz lokalne dialekty.

Ta reforma spowoduje szereg oszczędności i uprości znakomicie klasyfikację mistrzostw. Zamiast długich tabel z wynikami, gazety będą mogły drukować jednolinijkową wzmiankę, co przyczyni się do ochrony środowiska naturalnego na naszym kontynencie. Jednocześnie, skoro zawsze wygrają nasi – znikną w sposób automatyczny burdy wyczyniane przez kibiców i ich bójki z kibicami drużyny przeciwnej. A nawet jeśli grupy kibiców tej samej reprezentacji się pobiją to będzie to rozróba demokratyczna, zepewniająca proporcjonalną reprezentację każdemu z państw członkowskich.

Stary okrzyk “Goool!” planuje się zmienić na “De Gauuuulllleee!” aby uczcić w ten sposób francuskiego prezydenta zasłużonego dla tworzenia Unii.

Na zakończenie igrzysk zostanie wręczonych 27 złotych pucharów o wielkości odpowiadającej liczbie ludności państw członkowskich i wpłat do budżetu unijnego netto.

Wiosenna masakra piłą mechaniczną

W

Skoro skończyła się zima, postanowiłem wreszcie opuścić norę i przejść się nieco po tzw. świecie realnym. Wychodzę ja, proszę Was na zewnątrz i nagle jakbym się znalazł w filmie “Cloverfield” – budynki co prawda stoją jak stały ale zieleń miejska (akurat dość bujna w mojej okolicy) wygląda jakby ją jakiś potwór doszczętnie obgryzł – część drzew zniknęła a cała reszta przypomina wystawę kikutów.

Czy jest możliwe, żeby u pracowników zieleni miejskiej nastąpiła mutacja i zaczęli wić gniazda na wiosnę? Niektórzy z nich są całkiem sporzy, więc i zbierane przez nich patyczki musiałyby być ogromne. Wiedziony tą myślą przezornie schowałem wszystkie puchowe pierzyny bo co będzie jak będą chcieli sobie ukończone gniazda wymościć?

Wiosenna mutacja nie ominęła też pracowników firmy wywożącej śmieci. Nie, nie – na szczęście nie zaczęli składać jaj w pojemnikach na odpadki ale poranną ciszę przerywają od pewnego czasu ich godowe trele. Używają do nich kontenerów ciągniętych przez całe podwórze po dość akustycznym bruku. Niestety, jak na razie – bez większych rezultatów. Jedyna samica jaka dała się zwabić miała chyba z siedemdziesiąt lat, papiloty na głowie i wrzeszczała z okna.

Czytałem kiedyś o dzikich zwierzętach adaptujących się do życia z wielkomiejskiej dżungli. O ptakach ćwierkających na nutę dzwonka “Nokia tune”, o szopach-praczach potrafiących programować pralki, białych niedźwiedziach udających fotografów i wilkach udających psy Husky. Matka natura, która jak wiadomo dąży do równowagi w przyrodzie, z pewnością zatroszczyła się również o proces odwrotny i obok cywilizujących się zwierząt z pewnością spotkać można dziczejących mieszczuchów.

Z całą siłą tknęło mnie to dzisiaj w tramwaju – uczepieni rurek niepokojąco przypominamy stado pawianów na gałęzi.

Naga prawda nas wyzwoli

N

Doszły mnie słuchy, że podobno niektórzy ludzie uważają iż głosowanie w wyborach powszechnych przez Internet byłoby złe. Motywują to sąsiedztwem gołych bab i piwa oraz nadmierną dostępnością takiego rozwiązania. Zarzut nadmiernej dostępności i łatwości głosowania, postawiony tuż obok konstytucyjnego przymiotnika “powszechne” pominę jako nazbyt absurdalny. Przypomnę jednak kilka faktów, które dowiodą, że owo niewygodne sąsiedztwo jest jak najbardziej na miejscu:

  1. Wybory powszechne, piwo oraz strony z pornografią są dostępne od lat 18-tu.
  2. Osoby wybierane w wyborach i na portalach porno zazwyczaj niechybnie dają ciała.
  3. Kryteria wyboru w obu przypadkach są równie merytoryczne (choć wydaje mi się, że na stronach z pornografią nieco bardziej kierujemy się zdrowym rozsądkiem).
  4. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku nasze wybory są tajne i nie lubimy żeby ktoś nam patrzał w monitor.
  5. Podobno władza to też afrodyzjak.
  6. Większość parlamentarzystów i pań ze stron porno używa do pracy jednej i tej samej części ciała.
  7. Nie widzę powodu dla którego akt głosowania musiałby być jedynym aktem na moim desktopie.
  8. Lewa i prawa noga są w obu przypadkach bardzo podobne. A najlepsze można znaleźć pośrodku.
  9. Partia chłopska zazwyczaj i tak jest górą choćby była bardzo niewielka.
  10. Tu wchodzą członki a tam członkowie.
  11. Tu są tajki a tam tajniaki.
  12. Tu czarne jest na białym a tam czarne jest białe.
  13. Zieloni nie są reprezentowani.

Angażowanie armii ludzi do obsługi wyborów w czasach kiedy o wiele lepszy i szybszy efekt można uzyskać postawiwszy kilka niespecjalnie wydajnych komputerów (mówimy tu o góra kilkunastu milionach paczek danych dziennie) jest kosztownym anachronizmem finansowanym rzecz jasna z mojej i Państwa kieszeni. I nie zgadzam się z opinią, że zalogowanie się w serwisie PKW (gdyby taki istniał) i wyklikanie mojego wyboru jest czymś mniej poważnym od mozolnego zakreślania krateczek (w jeden tylko prawidłowy sposób zdefiniowany przez PKW, które za każdym razem poucza mnie jak mam postawić krzyżyk) w obskurnym lokalu wyborczym.

 

Jak napisać artykuł o komputerach?

J

Jak wiadomo, co jakiś czas, każdy dziennikarz staje przed koniecznością napisania artykułu o komputerach. Lub co gorsza – o Internecie. Przypuszczam, że w redakcjach gazet i tzw. tygodników opinii istnieje rodzaj rosyjskiej ruletki, która losowo wyznacza kogoś do takiego właśnie niezręcznego tematu.

Żeby ulżyć nieco doli nieszczęśników, którzy znaleźli właśnie na swoim biurku polecenie służbowe od Naczelnego i pogrążają się z minuty na minutę w coraz głębszą rozpacz, postaram się w niniejszym opracowaniu przedstawić ogólny przepis na napisanie artykułu o komputerach (lub o Internecie – to w końcu to samo).

Jak wiadomo, w kinematografii najlepiej sprzedają się komedie i horrory. Zatem na początku musimy się zdecydować czy będziemy pisać artykuł entuzjastyczny, sławiący potęgę ludzkiego rozumu i nowe wspaniałe możliwości, czy też napiszemy mroczny technologiczny thriller po przeczytaniu którego matki zabronią dzieciom dotykać klawiatur.

Osobiście polecałbym pójść w thriller. W końcu o wiele łatwiej jest obrzydzić znajomym jakąś restaurację (bo pewnie nie pójdą i nie sprawdzą) niż jakąś pochwalić (bo pójdą, strują się i będzie na nas). Napiszemy zatem artykuł o zagrożeniach. Zagrożenia jak wiemy – czają się wszędzie i świetnie się sprzedają a wieść o nich rozchodzi się błyskawicznie na zasadzie “wieści gminnej”. Dodatkowo, informując o zagrożeniach stawiamy się mimochodem w pozycji księcia na białym koniu i w błyszczącej zbroi, obrońcy mas i uciśnionych etc.

Jednym słowem – wysiłek niewielki, szansa że ktoś nas przyłapie – nikła a potencjalna gloria – ogromna.

Poniżej podaję skrócony przewodnik po potencjalnych zagrożeniach powodowanych przez produkty wysokiej technologii. Lista jest oczywiście niepełna i tylko od naszej fantazji zależy jak bardzo ją rozwiniemy:

  • komputer – psuje oczy i kręgosłup, niszczy więzi społeczne i rodzinne, jak jest wyłączony to zużywa prąd, ma twardy dysk, z którego źli ludzie mogą się o nas czegoś złego dowiedzieć.
  • laptop – (zwany też notebookiem) – psuje oczy i kręgosłup jeszcze bardziej, ma baterię która wybucha i twardy dysk jak wyżej. Żona może przy jego pomocy natrzaskać spore rachunki za internet na riwierze a na domiar złego nie można się z nim kąpać. Dodatkowo, zamykana klapa może przytrzasnąć palce.
  • telefon komórkowy – zazwyczaj jest na podsłuchu i ktoś nas przez niego namierza. Ten zły kudłaty człowieczek, który mieszka w szafie nabija nam przy jego pomocy wysokie rachunki za SMSy do “Tańca z Gwiazdami”. Emituje promieniowanie, które wypala mózg i niszczy nasienie. Przy intensywnym używaniu powoduje impotencję, zwłaszcza u osób z brakiem podzielności uwagi. U kobiet powoduje zagrożenie prywatności, bo trzeba wywalić na widok publiczny całą zawartość torebki żeby go znaleźć.
  • Internet – miejsce gdzie mieszkają hakerzy, pedofile i złodzieje informacji o naszych kartach kredytowych.  Wszyscy mają tam na imię Nick.
  • nasza-klasa – wymyślony przez samego Szatana sposób na to, żeby wiedzieć kto chodził do szkoły. Szalenie niebezpieczny ponieważ pozwala złym ludzom na szantażowanie dzieci przy pomocy groźby: “wiem do jakiej szkoły chodzą twoi rodzice…”.
  • Google – perfidny mechanizm, przez który nie można już spokojnie pisać głupot w Internecie a potem startować na stanowiska publiczne. Wie o nas wszystko. Czyta nasze maile a potem się z nich śmieje. Jest owocem postmodernistycznego zaniku jakichkolwiek wartości bo wszystkie słowa są dla niego kluczowe.
  • iPod – powoduje że ludzie idą ulicą i śpiewają na głos lub co najmniej podrygują. Ginie przez niego każdego roku mnóstwo osób, które nie dosłyszały okrzyków “freeeze! freeeze!”. Nie jest kuloodporny.
  • Microsoft – firma, która powstała w garażu. Obecnie zamiast bańkami na benzynę obraca bańkami w walutach wymienialnych. Wywołuje u swoich zwolenników i przeciwników gorące emocje przez co dokłada się walnie do efektu cieplarnianego. Nawiększy światowy dostawca błękitnych ekranów.
  • Linuks – najgroźniejsze narzędzie hakera, produkt z wysokiej, okultystycznej półki. Po wpisaniu w niego zaklęcia odpowiada przy pomocy magicznego komunikatu. Mieszkają w nim demony i hexy. Wymyślony przez Linusa Torvaldsa. Po odczytaniu wspak, nazwisko twórcy tego systemu brzmi sdlavroT suniL. Nic specjalnego to nie znaczy ale brzmi przerażająco.
  • Baza danych – coś co wycieka, jest wykradane lub leży na śmietniku. Zawiera bezcenne informacje, np o numerach telefonów i adresach. Podobieństwo do książki telefonicznej jest zupełnie przypadkowe.
  • Bankowość elektroniczna – powoduje bezrobocie u pań z banku. Negatywnie wpływa na umiejętność ręcznego pisania długich liczb słownie. Sprzyja przestępczości bo uniezależnia napady na bank od warunków atmosferycznych. Powoduje przykre wrażenie, że tych banknotów cośmy je zanieśli do banku to tam tak naprawdę nie ma.
  • WiFi (aka sieć bezprzewodowa) – oprócz niszczenia mózgu i nasienia (patrz telefon komórkowy) umożliwia hakerom wdarcie się do naszej domowej sieci z ulicy, z zupełnym pominięciem wycieraczki przy drzwiach. Ponieważ jest trudna w konfiguracji, powoduje rozpad więzi rodzinnych zwłaszcza gdy zainstaluje ją sobie przystojna sąsiadka.
  • Wirusy i trojany – złe stworzenia, które gnieżdżą się w komputerach, laptopach, telefonach komórkowych i Internecie. Są formą kary boskiej za klikanie po stronach z roznegliżowanymi panienkami. Podobnie jak Google czytają naszą pocztę ale zupełnie nie mają poczucia humoru. Można zwalić na nie wszystko, za co w epoce przedkomputerowej winiliśmy chochliki i skrzaty. Jeśli postawić wiadro odpowiednio blisko, na pewno nasikają do mleka.

Zagrożenia można by mnożyć. Pisząc artykuł pamiętajmy, że najlepsze wrażenie zagrożenia uzyskamy podając konkretny przykład osoby lub osób, które z racji używania wysokiej technologii doznały uszczerbku na zdrowiu, majątku lub honorze. Działa to w sposób analogiczny do zaklęć używanych w łańcuszkach św. Antoniego. I tak, pisząc o np. bankomatach możemy podać przykład pana Stanisława Z. z Przasnysza, który zatrzasnął się w budce z bankomatem w czasie długiego weekendu i przeżył żywiąc się tylko wyciągami z konta. A tworząc artykuł o prywatności na portalach społecznościowych możemy opowiedzieć tragiczne losy Eugeniusza P. z Zamościa, który podał do publicznej wiadomości swój numer telefonu i teraz nęka go jego własna poczta głosowa dzwoniąc co 15 minut.

Dobrze jest też wpleść do artykułu opinię specjalisty. Najlepszy będzie do tego jakiś haker o imieniu Nick. Hakerem o imieniu Nick może być każdy nasz znajomy, który ma w domu komputer z Linuksem i potrafi włamać się do własnego konta w mBanku. Przedstawiamy go jako kogoś, kogo nie możemy przedstawić bo zajmuje się właśnie tajną robotą dla armii lub służb specjalnych. Nie musi niczego specjalnego powiedzieć. Wystarczy że potwierdzi naszą tezę i powie, że “…tylko wtajemniczeni wiedzą…” lub “…tego nie podaje się do publicznej wiadomości…”.

I to właściwie wszystko. Proste prawda? Na koniec tylko jedno ostrzeżenie – jeśli oprócz wydrukowania w gazecie, wasz artykuł zostanie opublikowany na jakimś portalu internetowym to nie czytajcie tego co Wam powypisują użytkownicy. Mało który z nich ma na imię Nick, więc z pewnością się nie znają na rzeczy.

Ostatnie słowa

O

Wpadłem wczoraj w Internecie na listę sławnych ostatnich słów wypowiadanych przez znane osobistości na łożu śmierci. Jakim trzeba być szczęściarzem, żeby trafić na taką listę?! Pomijam fakt, że należy wpierw zostać znaną osobistością – to w jakiś sposób zależy od nas i jak widać np. po relacjach z życia celebrities, publikowanych na kolorowych portalach, nie wymaga specjalnego wysiłku. Czasem wystarczy pójść gdzieś bez majtek albo się rozwieść.

Ale większość populacji nie ma nawet szansy wypowiedzenia jakiejś zgrabnej, wartej zapamiętania kwestii. Większość populacji może powiedzieć co najwyżej “pftrfssss…” lub “ueeeueeeueeee”, względnie “chrrrrrr…chrrrr…”. A nawet jeśli trafi się farciarz, który umierając potrafi jeszcze co nieco z siebie wydusić to niedużą ma szansę, że będzie przy nim ktoś kto jego słowa zapamięta i przekaże.

Drugą sprawą, która wzbudza we mnie zazdrość wobec tych szczęściarzy, którym dane było wygłosić swoje przedśmiertne przesłanie, jest ich genialne wyczucie chwili. Bo cóż może być gorszego niż powrót do zdrowia i dobrego samopoczucia po wypowiedzeniu ostatnich słów? Po spaleniu sobie kolejnej wiekopomnej kwestii, która nie trafi do annałów tylko dlatego, że nie była ostatnia? (“Mamo! A dziadek znowu powiedział te swoje ostatnie słowa…” – “Dobrze, dobrze synku. Umyj ręce bo zaraz będzie obiad.”)

Ale nawet jeśli trafi się komuś znanemu umierać we własnym łóżku, w otoczeniu zatroskanych krewnych z notesami w rękach, jeśli już wyczuje nadchodzący powiew wieczności – czy na pewno powie coś wiekopomnego? Czy nie da się zwieść pokusie wykorzystania ostatniego momentu aby powiedzieć małżonce, że zmienił testament albo że polisa jest w szafie na czwartej półce od góry? A jeśli już nawet powie coś w stylu Sokratesowego “Krytonie, winien jestem koguta Asklepiosowi” to czy krewni odczytają tekst jako metaforę czy polecą po pogrzebie, z kurczakiem w dłoni, szukać tego Asklepiosa?

Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo, które dotyczy umierających osobistości. Mianowicie, że za ostatnie słowa zostaną wzięte słowa wypowiedziane przed śmiercią nieumyślnie i że po wieki wieków będzie się figurować w przeróżnych zestawieniach sławnych ostatniominutowych cytatów, pomiędzy wzniosłymi “Boże dopomóż mojej biednej duszy” (E. A. Poe) czy “Francja! Armia! Józefina!” (Napoleon) ze swoim śmiesznym “Gdzie mój zegarek?” (Salvador Dali), “Ten facet musi się zatrzymać.. widzi nas!” (James Dean) albo co gorsza “Nie bójcie się, nie jest naładowany” (Terry Kath).

Chyba jednak lepiej nic nie gadać. A ostatnie słowa przygotować sobie na piśmie. Tylko miejsce na datę pozostawić do wypełnienia.

Kategorie

Instagram