Body Dody i absenterzy

Noc Sylwestrową, tą jedyną noc w roku, należy spędzić w sposób szczególny. Precz z nudą i rutyną! Niech żyje szaleństwo! – gnany tą myślą, korzystając z uprzejmości znajomych, którzy mnie zaprosili i nie prosili do tańca – i ja zrobiłem w tym roku coś zwariowanego: pooglądałem sobie telewizję.

Dwie telewizje nawet, choć dopiero po dłuższej chwili skonstatowałem, że dziecię znajomych bawi się pilotem i przełącza mnie, zapatrzonego, pomiędzy TVP a Polsatem. Obraz i dźwięk na obu kanałach był bliźniaczo podobny a moja tabloidowa abnegacja nie pozwalała mi wyczuć subtelnych różnic pomiędzy osobami prowadzącymi te przedsięwzięcia, kiedyś zwanymi prezenterami a obecnie, z racji pustki jaką od nich zionęło – absenterami.

Absenterzy dwoili się i troili. Momentami było ich nawet czworo na raz. Ale widać było i czuć, że choćby przyszło ich nawet tysiąc i każdy skonsumowałby tysiąc kotletów (no może z wyjątkiem pani Liszowskiej bo ona dba o linię) to i tak nie udźwignęliby ciężaru gatunkowego tego medialnego show. A ciężar był zaiste imponujący – tysiące biednych ludzi na placu wielkiego miasta, miliony przed telewizorami, miliardy światełek i świetlówek, biliony cekinów na wokalistkach, setki reguł gramatycznych języka polskiego, a naprzeciwko, niczym garstka samotnych kowbojów – oni, nasi dzielni, nieustraszeni absenterzy.

I mógłby się ktoś spodziewać, że według starohebrajskiego przysłowia: z pustego to i Salomon nie naleje. I myliłby się ten kto by tak sądził, bo absenterzy lali nieustannie: lali, olewali, zalewali i starali się być wylewni, sami sprawiając przy tym wrażenie kompletnie zalanych.

Chlusnęli na oniemiałą publikę wartkim strumieniem wokalistek, z których większość udawała że jest kim innym (np. pani Steczkowska udawała Jackowską) a najchętniej ABBĄ. Zespół o starohebrajskiej nazwie ABBA był zresztą wszechobecny a przebranie “za ABBĘ” było na tegorocznych balach kostiumowych z pewnością najpopularniejszym, kolektywnym kostiumem. W jednym momencie doszło nawet do tego, że na obu kanałach jednocześnie śpiewała bliźniaczo podobna ABBA, deklasując w ten sposób w konkurencji bilokacyjnej samego ojca Pio.

Była tylko jedna wokalistka, która nie śpiewała ABBY. Tak. Nie mylicie się. Mówię tu o pani Dodzie “królowa jest tylko jedna a bramki są dwie” Rabczewskiej. Zabijcie mnie ale nie pamiętam co śpiewała. Być może dlatego, że jej kreacja przyćmiła za jednym zamachem tekst, muzykę i interpretację. Otóż pani Doda pojawiła się na scenie bez gaci.

“Szok, czarny smok” – jak śpiewał dawno temu, proroczo, zespół Papadance. Szok, owszem, ale jednocześnie jakaż to była udana (choć zawoalowana) metafora światowego kryzysu finansowego i sytuacji politycznej w Polsce: rajtuski a pod spodem po prostu goła “De”. Zresztą do kryzysowej metaforyki odwoływały się swoją konfekcją również niektóre absenterki. Np. pani Młynarska (starsza) wystąpiła z olśniewającej kreacji uszytej z worków na śmieci firmy “Pan Niezbędny” a pani Steczkowska swoją sukienkę niechybnie wydarła z gardła biurowej niszczarce dokumentów.

A na pożegnanie zespół ABBA, w swoich nieśmiertelnych szlafroczkach rozchylających się niestety wyłącznie na bujnie owłosionej piersi swojej męskiej części – zagrał wiązankę piosenek zespołu ABBA. I wszystko skończyło się tak szybko, że nawet nie zdążyłem się nauczyć który to jest Ibisz a który Kamel.

Ale nic to. Mają ten koncert powtarzać w telewizji to sobie nagram.

Skomentuj

autor Rafał Fagas

Kategorie

Instagram