Skoro skończyła się zima, postanowiłem wreszcie opuścić norę i przejść się nieco po tzw. świecie realnym. Wychodzę ja, proszę Was na zewnątrz i nagle jakbym się znalazł w filmie “Cloverfield” – budynki co prawda stoją jak stały ale zieleń miejska (akurat dość bujna w mojej okolicy) wygląda jakby ją jakiś potwór doszczętnie obgryzł – część drzew zniknęła a cała reszta przypomina wystawę kikutów.
Czy jest możliwe, żeby u pracowników zieleni miejskiej nastąpiła mutacja i zaczęli wić gniazda na wiosnę? Niektórzy z nich są całkiem sporzy, więc i zbierane przez nich patyczki musiałyby być ogromne. Wiedziony tą myślą przezornie schowałem wszystkie puchowe pierzyny bo co będzie jak będą chcieli sobie ukończone gniazda wymościć?
Wiosenna mutacja nie ominęła też pracowników firmy wywożącej śmieci. Nie, nie – na szczęście nie zaczęli składać jaj w pojemnikach na odpadki ale poranną ciszę przerywają od pewnego czasu ich godowe trele. Używają do nich kontenerów ciągniętych przez całe podwórze po dość akustycznym bruku. Niestety, jak na razie – bez większych rezultatów. Jedyna samica jaka dała się zwabić miała chyba z siedemdziesiąt lat, papiloty na głowie i wrzeszczała z okna.
Czytałem kiedyś o dzikich zwierzętach adaptujących się do życia z wielkomiejskiej dżungli. O ptakach ćwierkających na nutę dzwonka “Nokia tune”, o szopach-praczach potrafiących programować pralki, białych niedźwiedziach udających fotografów i wilkach udających psy Husky. Matka natura, która jak wiadomo dąży do równowagi w przyrodzie, z pewnością zatroszczyła się również o proces odwrotny i obok cywilizujących się zwierząt z pewnością spotkać można dziczejących mieszczuchów.
Z całą siłą tknęło mnie to dzisiaj w tramwaju – uczepieni rurek niepokojąco przypominamy stado pawianów na gałęzi.