AutorRafał Fagas

Więcej

W

“Czy ma pan tego więcej?” – Nie
ale będę miał jutro, będę miał za chwilę
gdy tylko ulicą przejedzie następny czerwony samochód
albo pod oknem przejdzie łysy w okularach.
Bo póki mnie nie zabije kolejna mocna herbata
pita porankiem na czczo, więcej jest na pustych
rewersach stron co płyną z podajnika drukarki
na starych wyblakłych rachunkach po dawno zjedzonych rzeczach
więcej jest, więcej będzie, więcej zaraz wracam
wpatrzone w brudną kałużę, szczerzące się do śmietników
odgadujące zdania spisane sieciami drutów
ponad wąwozem ulicy. Więcej się zagoi
zrośnie się, samonaprawi, więc proszę nie regulować
więc proszę cię bądź ze mną, więcej jest w rozkładzie
i chociaż opóźnienie może ulec zmianie
nie ulegaj wrażeniu że nie ma już więcej.

Noc. Uchyliłem okno. Uchyliłem wyroki
i wpadło mi do pokoju, pod stopy, trzepoczące
trzymam je teraz w czapce i poję herbatą
po mnie ma profil nosa a oczy po tobie.

Pod ścianą

P

Ujęcie jak z thrillera: ona, ściana i cień
i nie wiadomo co teraz. Lecz ona potrafi chodzić
po ścianach równie łatwo jak inni chodzą po wodzie
jedna rysa wystarczy i znika wysoko hen.

Ujęcie jak ze snu: ona i ślepy kąt
ona i gruby mur. Lecz ona potrafi przechodzić
przez ściany z takim wdziękiem, że budzi to dreszcz i podziw
dotyka spojenia cegieł i już jest daleko stąd.

Wielokroć oglądałem jej strachem wznoszone piersi
kiedy mój cień na murze odprawiał złowieszczy tan
kiedy dźwięczały w mych dłoniach złowróżbne nożyce tercyn

lecz zawsze gdy jestem u celu, kiedy za chwilę mam
zgwałcić ją a zgwałconą pokornie ułożyć w wersy
ucieka mi wzwyż i na wylot, nieziemska Pani Ścian.

SPA

S

Wpadła mi w rękę ulotka pewnego SPA i zauroczyłem się. Pierwsza z brzegu AYURVEDA ABHYANGA jest masażem wykonywanym z wykorzystaniem gorących olejków eterycznych i obejmuje całe ciało, łącznie z głową, twarzą, dłońmi i stopami (które jak wiadomo zazwyczaj nie zaliczają się do “całego ciała”). Opóźnia również proces starzenia na tej samej zasadzie na której mauzera z wojny trzyma się zazwyczaj w oleju.

Ale to zaledwie początek. Starzejący się bloger może dajmy na to zafundować sobie PANTAI LUAR – masaż gorącymi, aromatycznymi stemplami (polecane szczególnie dla osób związanych z szeroko pojętą biuralistyką) lub firmowy masaż Thalgo, relaksująco wyszczuplajaący, który po chwili relaksu wyszczupla każdy portfel o 120 złotych polskich. W ofercie jest takoż MASAŻ SHIATSU (sądząc po nazwie jest to masaż takim chińskim psem. Pies, jak zapewniają masażyści, jest szczepiony).

To jednak nie wszystko. Dla osób preferujących rozrywki ekstremalne, SPA proponuje masaż gorącą bańką chińską oraz masaż limfaryczny (drenaż). Osoby niewypłacalne mogą liczyć na bezpłatny masaż twarzy połączony z masażem pleców. W szczególnych przypadkach wykonywany jest masaż klasyczny calościowy.

Jest to jednak niczym wobec OCEAN MEMORY TREATMENT, który wbrew nazwie nie koncentruje się na uwrażliwianiu masowanego na problemy ekologii oceanicznej, takie jak nielegalne wielorybnictwo, migracje Humbaków czy wymieranie populacji fok. Zabieg, jak podaje ulotka, powoduje powrót do źródeł (lokalizacja źródeł oceanów nie jest podana) i zawiera “rewitalizującą kąpiel oceaniczną z hydromasażem Pierwotna Kolebka, peeling całego ciała, relaksujący masaż całego ciała wykonany za pomocą dłoni i stempli (ech, przypominają się “Pociągi pod specjalnym nadzorem”), algową maskę nawilżająco-demineralizującą “Ocean memory” a na deser nawilżenie ciała kremem”. Kiedy wykolebiemy się w pierwotnej kolebce, zedrą z nas skórę (400 pln), opieczętują, wytarzają w algach a potem posmarują kremem, czujemy się młodzi i rześcy (choć opis kuracji niepokojąco przypomina tą przeprowadzaną w wiekach średnich przy pomocy smoły i pierza).

Niekwestionowanym hitem jest jednak INDOCEANE TREATMENT – “niezwykła podróż w krainy piękna i relaksu, podczas której poznasz filozofię Chin, Egiptu, Indii i basenu Morza Śródziemnego”. Za głupie 350 pln i 120 minut można potem cytować z pamięci Tacyta, Ramzesa, Buddę i Mao. Ludzie tracą na to pół życia a wystarczy wykąpać się w oślim mleku i nałożyć na twarz maskę Sublime Body Wrap (nie pytajcie co to).

Idę po ręcznik.

Pokaż

P

Pokaż mi co masz w środku. Na zimnej glazurze
rozpięta jak na podziałce, oświetlona białym
niepokojem – brzęk, lancet, prąd zmienny, prąd stały
kropla wody i igła i zaciek na rurze.

pokaż mi co masz w środku. Pod turbanem z tornad
pod śnieżnobiałą skórą, pod drżeniem kącików
ust, pod każdym z cieni i za każdym z mitów
pokaż mi gdzie masz prawdę. Już pora. Tak – pora.

ponoć starzy mistrzowie dociekali piękna
grzebiąc w mrocznych kostnicach i bojąc się podków
na okolicznych brukach. Teraz strach popękał

na kwadraty kafelków, na ciekawość dotknięć.
Pokaż gdzie jesteś twarda, pokaż gdzie jest miękko,
pokaż gdzie trzymasz piękno. Pokaż co masz w środku

Butik

B

Wysoki obcas obiecał mi wczoraj
wyższą stopę, kształt łydki i wypatrywanie
wytęsknionego kochanka na tłocznym peronie
mówił: chwile szczęśliwe liczy się na palcach
a ja potrafię Cię zabrać naprawdę wysoko.

Lecz jak go teraz znaleźć w tym pstrokatym tłumie
pełnym pasków i sprzączek gdzie jasne sandały
kuszą nas swoim śpiewnym “z nami nie upadniesz”
a kozaki brną w górę, do bezbronnych kolan
obiecując kłamliwie błyskawiczny zamek?

Ideą buta jest przecież nie zostawiać śladu
większego niż ostrze szpilki jest lekkość obrotu
na urażonej pięcie butnej bo obutej
jest ciągłe rozwiewanie nadziei na podbój
podeszwą która otula podbicie.

Dlatego Cię podglądam kiedy biegniesz boso
po fortepianie plaży trzymając za paski
rozbrykane jak psiaki lekkie pantofelki.
Nie ma drugich na świecie tak rytmicznych stóp.

Niezniszczalni

N

Temat przedłużenia wieku emerytalnego (taką formułę przeczytać można w gazetach choć jako żywo nie wydaje mi się żeby wiek się przedłużało. Czy to znaczy, że osoby w starszym wieku są jednocześnie osobami o dłuższym wieku?) zataczając coraz szersze kręgi dotarł do Hollywood, na skutek czego przez nasze kina i torrenty przelewa się obecnie fala filmów o emerytowanych (jak wynika z treści – przedwcześnie) agentach, żołnierzach oddziałów bardzo specjalnych czy też, jak w przypadku omawianej produkcji – bandach wysokokwalifikowanych rzezimieszków do wynajęcia.

W tym kontekście, polskie tłumaczenie tytułu jest miłym gestem dystrybutora filmu w stronę naszych rodzimych emerytów. Wszak angielskie “Expendables”, nie da się przetłumaczyć łagodniej niż “Zbędni” (a biorąc pod uwagę treść dzieła – “Mięso armatnie”). Dystrybutor zachował się więc ze wszech miar politycznie poprawnie i dlatego polskie rzesze emerytów (w odróżnieniu od amerykańskich, które i tak nie chodzą do kina bo są zajęci podróżowaniem dookoła świata i drinkami z palemką) mogą z dumą oglądać film o Niezniszczalnych Emerytach.

A Niezniszczalni Emeryci nie zamienili swoich Zielonych Beretów na Moherowe ooo nie – dalej, mimo podeszłego wieku, są czynni zawodowo i czeszą grubą kasę, z politowaniem patrząc na młodszych kolegów na państwowym żołdzie w jakimś Afganistanie czy innym Iraku. Ekipie przewodzi (według starszeństwa) Sylvester Stallone (lat 64), zapewne w ramach kamuflażu bojowego pokryty grubą warstwą kosmetyków a pomagają mu m.in.  Jet Li (lat 47) – myśli o założeniu rodziny,  Dolph Lundgren (lat 53) – mający już lekkie kłopoty z odróżnianiem wrogów od przyjaciół oraz Mickey Rourke (lat 58) – jedyny w tym towarzystwie, który przejawia jeszcze jakieś nieplatoniczne zainteresowanie kobietami. W rolach epizodycznych zobaczyć możemy również gubernatora Arnolda Schwarzeneggera (lat 63) (coraz bardziej podobnego do Terminatora) oraz Bruce’a Willis’a (lat 57), który na tyle wczesnie zrezygnował z dłuższych fryzur, że nikt nie zauważył, że wyłysiał.

No i jest jeszcze jeden wczesny emeryt, Jason Statham (lat 38) najpewniej były agent CBA lub innej instytucji odsyłającej w miarę dziarskich młodzieńców na zasłużoną emeryturę. Polityczna poprawność twórców filmu nie poszła jednak tak daleko aby ukazać choć jedną emerytowaną kobietę. Wszystkie (obie) są w wieku zdecydowanie produkcyjnym.

A film opowiada o tym, jak ów Kabaret Starszych Panów, otrzymuje zlecenie obalenia lokalnego dyktatora na małej wysepce. Nie myśląc długo (bo wszak nie jest to specjalność oddziałów nomen omen specjalnych) Stallone zabiera młodzika Stathama (który w filmie nazywa się Christmas czyli Boże Narodzenie) na wspomnianą wyspę celem dokonania rekonesansu (w tym filmie, podobnie jak w życiu, Boże Narodzenie i Sylwester są sobie bardzo bliscy).

Lądują, jakoś przechodzą przez kontrolę graniczną i idą do knajpy spotkać się ze swoim “kontaktem”. Kiedy kontakt pojawia się i kołysząc biodrami podchodzi do stolika, nawet w podstarzałym umyśle Sylvestra pojawia się skojarzenie z “wtyczką”, które jednakże szybko przegania z głowy bo po pierwsze jest w pracy a po drugie już nie bardzo pamięta o co z tą wtyczką i kontaktem właściwie chodziło. A Boże Narodzenie chwilowo nie jest zainteresowane kobietami bo druga występująca w filmie niewiasta własnie puściła je kantem.

No a w pracy – jak to w pracy. Jadą z kontaktem pooglądać obóz dyktatora a tu nagle łapanka! Zjawia się kilka wozów z żołnierzami co w efekcie prowadzi do aktów przemocy ze strony Sylvestra i Bożego Narodzenia zakończonych wysadzeniem połowy portu i spektakularną ucieczką. Niestety bez kontaktu, który okazał się być nazbyt emocjonalnie związany z krajem i nie chciał rzucić ziemi skąd jej ród.

Potem jednak Sylvester zaczyna sobie to i owo przypominać z czasów młodości kiedy to był jeszcze wczesnym Rocky Balboa i odkrywa w sobie coś, co po dłuższym namyśle i kilku konsultacjach psychoanalitycznych klasyfikuje jako uczucie do pozostawionego na pastwę dyktatora kontaktu. Gnany impulsem postanawia powrócić na wyspę i wyrwać kontakt. Wierni koledzy postanawiają wyruszyć razem z nim.

No i tak dalej i tak dalej. Wszystko oczywiście dobrze się kończy (nawet Boże Narodzenie spodziewa się pod koniec filmu Dzieciątka) i następuje totalny i nieodwołalny happy end.

A my oddychamy z ulgą i zaczynamy cenić filmy o emerytowanych żołnierzach, policjantach, kowbojach i kosmonautach. To w końcu jeden z nielicznych gatunków sztuki filmowej, w której nikt nie myśli o sequelach…

Lubię to

L

Lubię sex – powiedziała gdy w skudlonej pościeli
znalazła wreszcie język – będę się już zbierać –
lecz tylko twarde pięści rozpuściła w palce
i podciągnęła wolno niebotyczne nogi
gestem prawie wstydliwym, przygryzając wargę
by przez otwarte usta nie wypadał krzyk.

Powracała do formy. Kiedy w chwilę potem
na parapecie okna paliła niespiesznie
nocnego papierosa, zdałem sobie sprawę
jak jej dobrze

w tej ramie, w prawym dolnym rogu
zamkniętej w czarny trójkąt
na bladym tle świtu.

Niepowtarzalny zapach glinianych tabliczek

N

“… i dlatego uważam, że papirusy to tylko przelotna, techniczna nowinka, która się nie przyjmie. Pomijam już fakt, że są nietrwałe oraz drogie i kłopotliwe w produkcji ale nic nie będzie w stanie zastąpić prawdziwemu bibliofilowi niepowtarzalnego zapachu glinianej tabliczki, zapachu który przypomina każdemu z nas, z czego go ulepiono. Nic też nie zastąpi tego głębokiego brzęku jaki wydają tabliczki gdy odkładamy je po przeczytaniu, brzęku w którym słychać jeszcze płomienie utrwalające na wieki wieków zapisane, człowiecze myśli.

I jakże po tym papirusie pisać? Jakie nakłady należy ponieść na zaopatrzenie się w odpowiedni sprzęt? Czy ci, którzy proponują nam ów technologiczny przełom zastanowili się choć przez chwilę że orły i kałamarnice nie leżą na ulicach i że nie każdego (zwłaszcza na terenach pustynnych) będzie stać na zakup piór i atramentu? A teraz wystarczy tylko podnieść z ziemi byle jaki patyk i już można napisać książkę!

A jak będą wyglądały nasze biblioteki kiedy zamiast porządnych, grubych tabliczek będziemy w nich przechowywać cienkie papirusowe kartki? Jak będzie się czuł bibliofil, kiedy zamiast czternastu szaf będzie mógł zmieścić całą książkę na połowie jednej półki?

To się nie uda panowie! Owszem, techniczne usprawnienia są mile widziane ale czy nie lepiej byłoby się skupić na technikach melioracyjnych zamiast podnosić świętokradczą rękę na ostoję kultury i wiedzy jaką stanowi gliniana tabliczka? Czy tego właśnie najbardziej potrzeba teraz światu?

A ponad wszystko: ile stron papirusu będziecie musieli podłożyć pod stołową nogę żeby się nie kiwała, hę? …”

Ocalałe fragmenty glinianej tabliczki znalezionej w dorzeczu Nilu przez ekspedycję prof. Stephena Lopata. Datowane na około 3000 lat p.n.e.

Smak krągłych jabłek

S

Na początku, wszechświat był malowany
w kolorowe, grube anioły o puszystych skrzydłach.
Był domkiem, poskładanym z wielobarwnych świętych
obrazków, jajek, choinki, pod którą ogromny
archanioł gonił z mieczem dwoje nagich ludzi
winnych tego jedynie, że pragnęli poznać
smak krągłych jabłek.

Nie było w nim Boga.

Tylko historie pasterzy, samozwańczych królów,
brodatych proroków, wojen i ucieczek,
miast płonących o świcie i posłusznych głębin
były albo zmyśleniem albo metaforą
ikoną pokrywaną cienką warstwą złota
tak cienką że starczyło poskrobać paznokciem

żeby dotrzeć do deski, ściętej, heblowanej
prostą dłonią człowieka, który bał się śmierci

i zmyślił nieskończoność. Byle jak, tak tylko
żeby mu tam po śmierci nadal było dobrze
a ci, co go krzywdzili smażyli się w smole.
Taką właśnie niewielką, ludzką nieskończoność
w którą zawlókł czas, przestrzeń i grube łańcuchy
przyczynowo-skutkowe. Gdzie z drewna wyciosał
jeszcze jednego boga na swój wzrost i obraz,
obdarzył go potęgą oraz wolną wolą
zgromadzenia kapłanów.

Nadal nie ma Boga.

Tego który potrafił tak pomyśleć wszechświat
że od drobin atomu aż po galaktyki
zrobił się sam i działa i czy to przypadkiem
czy zupełnie celowo stworzył mnie bym o tym
mógł pomyśleć. Jak Stwórca.

Albo jak Przypadek. Syn Fluktuacji Kwantowej
i Okoliczności, Dziedzic panuniwersum którego nie może
ani porządnie zwiedzić ni zmieścić w umyśle.
Albo jak konsekwencja niewielkiej mutacji
co dała wielkim małpom nazbyt duży mózg

i myśli o czymś więcej niż kość i drapieżnik.
Mutacji, która wpędza nas w poszukiwanie
sensu swego istnienia, nas, tak bardzo pysznych
że zdaje nam się pewnikiem Najwyższa Istota
która specjalnie dla ludzi wymyśliła Cel,

co nas kocha tak bardzo, że od tysiącleci
nie odpowiada na listy. Pewnie siedzi w pracy
po godzinach pilnując chmur elektronowych
i spiralnych galaktyk i wpada do domu
jedynie na niedzielę ale nawet wtedy
czyta tylko gazetę.

Tą samą co zwykle.

Dziewczyna o zamkniętych oczach

D

Patrz na nią. Jeszcze odcięta od świata żyletką powieki
jest sama w sobie. Jej kontur wije się ciemną fosą
i z zewnątrz widać mgliście jak nad murami łopocą
pióra ognistych ptaków, mieszkańców nieb i piekieł.

Szaleństwo tam mieszka teraz. Za podniesionym mostem
jej palec przesuwa ludzi nakręca stroi i tworzy
tam gną się prawa fizyki a tutaj drgnienie nozdrzy
i uśmiech mikroskopijny. Jakie to wszystko proste

gdy oczy jeszcze zamknięte a za oczami bezkresy
poddane jedynowładczym kaprysom pięknej królowej
co kiedy chce – daje rozkosz, gdy chce – ma prawo powiesić

ona – kochanka kosmosu, co całe światy ma w sobie
bogini, nieokiełznana imperatorka wszechrzeczy
trzymanych ściśniętą dłonią za gilotyną powiek.

Kategorie

Instagram