KategoriaLiryka

butelka

b

Rigoberto trzyma kieliszek za nóżkę półleżąc na miękkiej kanapie
pół butelki crianzy pora spać powietrze
nie miesza się w równych proporcjach z ciężkim czerwonym winem
bo można oddychać lub pić nie naraz nie jednocześnie
lub jak by to sformułował stary Bool: trzeba umrzeć
z pragnienia lub braku tlenu
wstaje podchodzi do okna
i szuka wzrokiem Lukrecji w ciemnych sylwetkach ludzi
idących z mroku w mrok szybko
idących z półcienia w półcień

cyfry na tarczy zegarka znowu startują od zera
jest północ
początek nocy

tysiące kilometrów stąd

t

Don Rigoberto wstał dziś wcześnie pogryziony przez dzikie sny
teraz stoi na szerokim tarasie łapiąc w płuca poranną bryzę
i kto inny słyszałby fale wpełzające na szarawy piasek
a on słyszy kroki Lukrecji o tysiące kilometrów stąd.

Ona stąpa nadzwyczajnie lekko idąc wzgórzem przez pole krwawnika
a malutki kamień w prawym bucie brzmi beztroską dziecinną grzechotką
nie włożyła dziś jedwabnych pończoch
nie włożyła dziś jedwabnych pończoch
Rigoberto oddycha z ulgą.

A z oddechem przychodzi jej zapach więc opiera sie o barierkę
przygarbiony znużony słaby chwyta mocniej srebrną główkę laski
Rigoberto wraca do łóżka ale boi się jeszcze zasnąć
bo Lukrecja w snach bywa okrutna
ale oko opada
śpi.

Rigoberto nie potrafi żyć

R

Rigoberto nie potrafi żyć tak myśli
patrząc z ukosa na kufry Lukrecji
gdzie się podzieje w naznaczonym domu
co teraz zrobi z ręką, uchem, nogą
cały jest przecież w rysach, tatuażach
po jej dotyku na zgarbionych plecach
nosi naklejki z egzotycznych krajów
gdzie uciekali zaraz po kolacji

Być może trzeba chwycić ją za włosy
i krzyczeć prosto w przestraszone oczy
całą tą miłość całe przywiązanie
tysiące otarć zadarć i zadrapań
popatrz idiotko to twój Rigoberto
ty go zrobiłaś i nie możesz odejść

Murzyński tragarz zmaga się z kuframi
lecz ona jeszcze ciągle jest na górze
za cienką skórą drzwi od jej sypialni
siedzi na łóżku albo spina włosy

convert to path

c

Czyta bez zrozumienia. Czyta bezrozumnie
wpatrzony w kształty liter niezdolny poskładać
słowo zdanie paragraf ale mruży oczy
do wypukłości czcionek rozwiązłych ligatur
To ona jest w kapeluszu gdy napina brzuch
Na obcasach przy kostce karminowa szarfa
Biust Kibić całe strony całe strony mgnień

Każdą z liter czytając muska czubkiem palca
i porusza ustami jakby ją całował
analfabetyzm żądzy śmieje się do siebie
to znowu poważnieje to poważna rzecz

być szalonym czuć w skórze wirujące prądy
z jej oddechem na sutkach jej palcem we włosach
kołysać pod dotykiem zwykłej helwetiki
gubić wśród interlinii

Rigoberto klnie
zamyka wściekle książkę i idzie na balkon
na horyzoncie wzgórza no żesz kurwa mać

spakowany

s

szczękają walizki z krokodylej skóry
wściekle gnie je kolanem zaciskając pasek
aż poddadzą się całkiem i znieruchomieją
łapiąc krótkie oddechy drżąc bojąc się może
nawet błagając o litość krzycząc że już starczy
że mają w sobie za wiele za wiele za pełno

Rigoberto przewleka pas przez usta klamry
i mocuje go zwinnie w półotwartej szlufce
teraz nikt się nie dowie co zabrał ze sobą
co spakował do waliz
co weźmie do rąk

czuje Ją coraz mocniej
pasy waliz trzeszczą
na suficie pokoju wielki wentylator
skręca przestrzeń w zdradliwy
śliski lepki
lej

Barbarzyńca w atelier

B

gdy się obcuje z pięknem najtrudniej jest zacząć
zburzyć pierwszą harmonię i rozchwiać symetrię
palcem rozmazać farbę tak to najtrudniejsze
potem jest coraz łatwiej kiedy się rozbiera
piękno do nagiej prawdy, strąca w rozczochranie
te wszystkie uczesane w przedziałek detale
prawdziwy barbarzyńca nie boi się piękna
jego brodate koszmary pełne są jedynie
strasznej doskonałości
której ani rozchwiać
bo w każdym wychyleniu pociąga za sobą
światło przedmiot i układ
która komponuje
się nawet ze zniszczeniem, z wichurą, z chaosem
która jest bezlitosna nawet rozebrana
nawet rozmalowana z rozburzonym włosem
takiej niedotykalnej dłonią i bagnetem
niedekomponowalnej - takiej wobec której
nawet straszny prymityw okutany w skóry
myśli vilanellami i krztusi sonety

prawdziwy barbarzyńca nie boi się piękna
gdy pije kiepski bimber z kryształowych dzbanków
kiedy kruszy się marmur porcelana pęka
kiedy czyści kozaki jedwabną firanką
ale stoi bezradny i wyciera w rękaw
łzy kiedy się budzisz naga o poranku

Amaretto

A

Jej oczy noszą krój migdałów. Chociaż wcale
nie mają tego kształtu, choć ich dumne linie
splatają się inaczej, znacznie bardziej płynnie
ale w tej swojej płynności zdają się migdalić

z nosem o nader fikuśnie rozszerzonych nozdrzach
co kocio czuje i kocio sierść ostrą jeży na karku
czym pewnie się walnie przyczynia do światła iskrzenia na wargach
i przyczynowo-skutkowo czyni ją piękną. Popatrz

powąchaj, pocałuj, zjedz ją
obrysuj ją grubą kredką
gdy w oczy błyszczy magnezja

gdy czas się spala za prędko
a ogień co płonie w lędźwiach
w finale gra amaretto.

Werona

W

Pamiętasz? Wtedy miałem cynobrowe szelki
kiedy szedłem do ciebie pod tą włoską noca
co nie daje osłony która czyni nagim
A w przejściu na podwórze zawsze przystawałem
przegladając codzienny świeży import uczuć
niezmiennie zadziwiony pod jak różnym kątem
pada na zakochanych zimny blask księżyca

I oto już podwórze where we lay our scene
niepokojący dowód na kłamstwa pisarzy
i ten mały balkonik – miejsce chybotliwe
z którego łatwiej runąć niż skraść pocałunek

Ale ja wtedy miałem cynobrowe szelki
na których krwi nie widać póki nie zastygnie
i niestraszne mi były straże i patrole
nawet ta pod stopami czarnooka przepaść
chodziłem rozżarzony jak drucik w żarówce

a gdy żar przeszłej nocy stawał się popiołem
wracałem wąską ścieżką przy rzymskiej arenie
strzelając z pestek wiśni do szarych skowronków

Stękanie starego kochanka

S

Pamiętasz jeszcze kochana jak pod Twym oknem, na lirze
grałem… nie nie tak mocno i jeśli możesz – wyżej
piazzolle i barkarolle, bramsy i jeszcze petrarkę..
a teraz jeszcze drobinkę
a teraz jeszcze nad barkiem

Oooo kiedyś to były barki. Piło się w takim barku
i dłonią niby niechcąco muskało się Ciebie po karku
i by się tak chciało od razu, gdziekolwiek Ciebie kłaść
chociażby za cenę urazu…
to teraz jeszcze tę maść

Tak. Maści to miałaś piękne. Zmieniałaś umaszczenie
swobodnie i tak naturalnie jak aktor się zmienia na scenie
zostając jednakże sobą. A we mnie ruszały kłusem
dźgnięte ostrogą tej zmiany…
i teraz spirytusem

Spirytus movens. Kochana – byłaś i jesteś sprężyną,
spiralą mojego werku i termoforem. Pierzyną
i praprzyczyną całego wielkiego porządku wszechrzeczy..
A teraz nad wyraz ostrożnie
przewrócę się na plecy
Uuuuch

Ozymandias

O

(tłumaczenie z Percy Byshee Shelley)

Rzekł mi wędrowiec – wśród antycznych ziem
kamienne nogi w piasku stoją dwie
pośród pustyni. Sytuację tę
dopełnia głowa, leżąc byle gdzie
lecz z ust wyrazem typu “Ja cię zjem!”

Znać, że ów rzeźbiarz co ją rzeźbił rad,
wiedział co robi – bo i dzisiaj tu
zda się, że rządzi, w górę wznosi bat
znad piedestału, gdzie tych kilka słów:

“Jam Ozymandias, pan i królów król
spójrz na me dzieła oto! Czapki z głów!”
Lecz wokół pusto. Wokół tylko piach
pomnika szczątki i księżyca nów
torba foliowa, pet, ubrania łach…

Kategorie

Instagram