AutorRafał Fagas

Statek pijany (za A. Rimbaud)

S

Płynąłem wtedy z obojętnym prądem rzek,
gdy luźna stała się flisackiej liny smycz:
moich flisaków rozwrzeszczany przybił ćwiek
do barwnych pali, gdzie czerwonoskóra dzicz.

Nigdy nie ważył dla mnie nic załogi los
pod jarzmem wełny z Anglii i flamandzkich zbóż,
więc gdy człowieka na pokładzie umilkł głos,
mogłem wskroś fali tam, gdzie chciałem, płynąć już.

Wśród dzikich sztormów w zeszłej zimy mroźny szał
głuchszy niż dziecka rozum, przez kotary mgieł
bez tchu pędziłem, a półwyspów, gdym je brał,
tryumfalniejszy nigdy nie dobiegał zgiełk.

Dłoń huraganu morski mi sprawiła chrzest.
Lekki jak korek przez dni dziesięć grzbiety fal,
co ludziom śmierć przynoszą, które znaczą kres,
znaczyłem tańcem, lądu mi nie było żal!

Słodsza niż młodych jabłek w ustach dzieci smak
woda zielony rozpoczęła we mnie żer:
cierpkiego wina woń, wymiotów ludzkich znak
zmywa bez śladu, rwie kotwicę, łyka ster.

Odtąd pławiłem się w tym Poemacie Mórz,
mleczny i słodki popijając koktail z gwiazd;
żarłem ten błękit wielki, w którym blady już
topielec, marząc, swą ostatnią płynie z tras.

Błękit, co nagle szmaragdowiał pośród zjaw
albo powolnym rytmem kapał w świetle dni,
od wódki trwalsza, nad muzykę godna braw
w nim fermentuje gorzka miłość barwy krwi!

Wiem co tornada, w błyskawicach nieba skrzyp,
co morskie prądy i przypływy; wiem co zmrok.
Gołębim skrzydłem nieraz zrywał się mój świt,
widziałem rzeczy, których pragnie ludzki wzrok!

Widziałem słońce niskie, w nim mistyczny strach,
gdy siną barwą utrwalało długi cień,
jak z greckich chórów fale, odchodzące w piach,
co maską kryły tajemnicę swoich drżeń!

I śniłem noc zieloną, kiedy skrzył się śnieg,
usta, co z wolna dotykają morskich rzęs,
w błękicie, w żółci przebudzony lśniący śpiew
i wirowanie niebywałe aż po kres!

I podążałem przez miesiące, których pęd
był jak paniczne stado, fali grzmiącej wizg,
nie śniąc o Mariach, o srebrzystej sile pięt,
co w gardziel morza mogła wdeptać by ich pysk!

Bajecznych Floryd także nadszarpnąłem klin
– okiem pantery tam na ciebie patrzy kwiat
o ludzkiej skórze; grube tęcze, wzorem lin,
pętają stwory morskie, w całość wiążąc świat!

Widziałem bagna, co nie przestawały wrzeć,
gnijące w sieciach lewiatany pośród trzcin,
w ciszy bezwietrznej wody spadające precz,
dale, co płyną bez wahania w wodny młyn,

lodowce, słońca srebrne wśród perłowych fal,
spiekotę nieba, w brązach zatok skryty wrak,
gdzie w wielkich wężach ma robactwo stół i bal,
gdzie wielkie węże oplatają czarny krzak!

Dzieciom pokazać chciałbym cały morski kram:
błękitną falę, złote łuski, rybi śpiew,
jak się kołyszę pośród ukwieconych pian,
jak mnie unosi wzwyż oceaniczny wiew.

Czasem mierziły mnie zwrotniki, ziemska oś,
lecz wtedy morze, łkając słodko pośród mdleń,
macką żółtawą przejmowało mnie na wskroś
– nieruchomiałem jak klęczącej damy cień…

albo jak wyspa, której ktoś bezcześci brzeg
pyskówką, guanem jasnookich, wściekłych mew.
I wstecz płynąłem, gdy przez więzów moich ścieg
senni topielcy zstępowali w morza zlew!

Ja, zabłąkany pod nadbrzeżnym włosiem palm,
rzucony wichrem w przestrzeń, gdzie nie mieszka ptak,
czy żagiel Hanzy, czy strażniczych łodzi stal
za słabe są na mój pijany morzem wrak;

wolny, dymiący, na liliowych grzbietach mgieł,
ja, co dziobałem czerwonego nieba kark,
com dla poetów woził pierwszorzędny dżem,
porosty słońca i lazuru wielki smark;

maszty me zdobił nieraz elektryczny wij,
czarne koniki morskie straż przy burcie mej
dzielnie trzymały, kiedy lipców tęgi kij
ultramarynę nieba wtłaczał w ognia lej;

mnie który drżałem czując na pięćdziesiąt lig
pomruki Behemotów i Maelstromów bieg,
błękitne place morza przemierzałem w mig,
śni mi się wciąż Europa – jej antyczny brzeg!

Widziałem gwiazd archipelagi, gdzie wysp kra
otwartym dla żeglarzy firmamentem śni:
– Śpisz już? Jesteś wygnany w taką noc bez dna?
Milionie złotych ptaków, Ogniu przyszłych dni?

Płakałem dosyć! Ból przeszywa każdy świt,
krzywi się słońce, księżyc też ma minę złą:
Skorodowana miłość mnie wypełnia zbyt
– Pękajcie wręgi! Dzisiaj pragnę iść na dno!

I takie tylko z mórz Europy mi się śni:
w ciemnym zaułku jednej z kałuż chłodny blat,
nad którym dziecko pełne smutku dniami tkwi
żaglowce kruche jak motyle śląc na wiatr.

Skąpany w fal depresjach nie potrafię już
przemierzać wodnych szlaków po bawełny blok,
płynąć w sztandarów pychę i bitewny kurz
ani wiosłować, czując ciężki galer wzrok.

Maliny

M

Wybierzmy sie psze pana na poziomki
bez żadnej żelatyny czy pektyny
spakujmy sobie termos, ze dwie kromki
wybierzmy sie psze pana na maliny

Pan bedzie pewnie bzdurzył o chruśniakach
o dzbankach, ostrym nożu, Balladynie
lecz pewnie pan nie pojmie czemu taka
dlaczego jestem inna w tej malinie

I znowu trawą słów porosną krzewy
na kolcach będę brzdąkać od niechcenia
Pan nie rozumie, że wskazane jest ażeby
nie mieć w malinach zbyt dużego wykształcenia…

Rosjanka w Rodopach

R

Pewna rosjanka w Rodopach
mówiła do męża: Stiopa –
małżonku najdroższy mój –
mówiłam “obcisły strój”
weź na narty. Ale nie w rajstopach!

Rolnik spod Bukowna

R

Pewien rolnik spod Bukowna
rzekł: “To szkoda niewymowna
żem zaniedbał elementarz.
Śmieje ze mnie się inwentarz,
ryby i zwierzyna łowna…”

Dama z Kęt

D

Niespokojna dama z Kęt
czciła pęta oraz pręt
i chodziła bardzo struta
gdy pobliska padła huta.
Skąd ja teraz wezmę sprzęt?

Na godzinie dwunastej

N

Siedzisz na igle kompasu w pijanej ferajnie
diabłów tu po cienistej stronie przygarbionej nocy
w różanopalcej jutrzence mocząc tylko stopy
i złocąc sobie łydki. Pozornie bezkarnie

pokazujesz mi północ. A mnie rośnie broda
i harpuny na plecach. Biało mi i jasno
gdy sen spłoszonym Romeem ucieka przez balkon
przed dniem polarnie długim. Tylko Twoja postać

rzuca cień niczym kładkę przez błyszczący strumień
chwil trzepotliwych jak ryba wyciągnięta z wody.
Pokazujesz mi północ, niedbale po udzie

wodząc beztroskim palcem. Wtedy jestem chory
na te przewlekłe noce, kubek w kubek
jak do głuchego masztu przywiązany Odys.

Popieraj Maryśkę Konopnicką

P

Patrząc na “Wiadomości” czy dorosły czy nawet osesek
zauważy, że rząd nasz prowadzi obecnie
politykę dwóch grubych kresek.
I że choćbyś się starał i od starania pękł mój drogi kolego
nie osiągniesz takich barwnych odjazdów
bez palenia czegoś nielegalnego.
W dodatku jakość tego specyfiku
winna być dla producentów powodem do dumy
jako że tak monumentalnie po nim wszyscy
łapią flesze, paranoje i haluny.
Tu minister edukacji ogłasza wszem i wobec,
że Maryśka Konopnicka jest wieszczem
wynosząc na piedestały króla Błystka,
Koszałka-Opałka i kogo tam jeszcze
a tam z kolei inny minister w miejscu gdzie trzeźwi ludzie
widzą tylko pustkowia i przepaście
widuje autostrady i wielkie błyszczące stadiony
w sam raz do rozgrywania meczów na Euro 2012.
W tej sytuacji ciężko się dziwić prezydentowi, że w towarzystwie
białej damy zwanej niekiedy Heleną co i rusz udaje się w podróż,
zwaną żartobliwie “służbową”
albo koordynatorowi służb specjalnych, na którym to stanowisku
paranoja jest potrzebna do pracy
więc zrozumiałe że co i raz musi sobie zażyć to i owo.
Mogę się wręcz założyć o dajmy na to sto złotych
lub pamiątkowy rosyjski zegarek
że na zebraniu rady ministrów nikt nie potrafi
bez zająknięcia wyraźnie powtórzyć “najarany Jarek”
i że to właśnie jakiś zastrzyk, wziew, pastylka czy też inna draża
jest powodem zjawiska, że coś na co normalny człowiek nie reaguje,
jest w ich kolorowym świecie dowodem który poraża.

Powinniśmy zatem pomóc rządowi i wysiać czym prędzej
coś na balkonie albo dajmy na to w dużej donicy
bo nie wiadomo na jak długo przy takim zużyciu
starczy im tego co na granicach państwa przechwytują celnicy.

Naszą szkapą i mieczem

N

Przeczytałem w swoim życiu wiele.
I Kmicica znam i jego Sancho Pansę
jak chochoła zaprosili na wesele.
Znane mi są literackie niuanse.

Ja się proszę pani wychowałem
na tym słynnym Antku Muzykancie
co już nie grał a za niego echo grało.
Ja to wszystko, widzi pani – małym palcem.

Z tej miłości do lektury jest mój zapał
moja misja, posłannictwo, moja troska
może ona jest faktycznie trochę szkapa
lecz to rdzennie nasza szkapa, nasza – polska.

Ona z nami zwyciężała pod Kircholmem,
Beresteczkiem, Stoczkiem, Samosierrą
Niech się schowa dziwak Sherlock Holmes
i ten pederasta z francji – Pierrot.

Niechaj sztandar się wzniesie do góry,
wiatr historii niech pieści chrapy
akermański step literatury
przemierzymy w siodle naszej szkapy!

I nie powie nam żaden Mickiewicz
że nie woła i że popiół i diament.
Chwałę naszej szkapy trzeba krzewić
teraz i na wieki wieków. Ament.

Radio Zambija

R

“…bo prawda was wyzwoli i dlatego właśnie
powinniśmy się podzielić czy paciorkiem, kościanym kolczykiem
bo bez tej drobnej ofiary płomień w narodzie zagaśnie
więc każdy kto się czuję prawdziwym Zambijczykiem

powinien wspomóc to dzieło. I jeszcze je bliźnim nieście
że na to właśnie zbieramy, niechaj się szerzy jak pożar –
na wykup zambijskich stoczni kiedy wreszcie
nasza kochana Zambia uzyska dostęp do morza.

Bo szatan chce dzieło zniweczyć i język jego zatruty
dlatego się trzeba podzielić ostatnim ogórkiem i dynią
i bardzo dokładnie się przyjrzeć nazwie naszej waluty
i zmienić ją z tego “kwacha”* na powiedzmy “monsignore”

Nasza ojczyzna tonie i potrzebuje ratunku,
a żona Mwanawasy, nie ubliżając,  jest żmija
dlatego przyjedźmy wszyscy na ten co będzie w Mpulungu
pierwszy ogólnozambijski zjazd Plemion Radia Zambija.

Jeśli nie przyjedziemy to nas sprzedadzą za bezcen
bo kongijski kapitał na krwi narodu się pasie.
Dziękujemy za wpłaty i prosimy o jeszcze.
Tu mówi radio Zambija – katolicki głos w twoim szałasie.”

*vide: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kwacha

Naszyzm

N

Odłóżmy na chwilę globalne ocieplenie
i to jak trującą substancją jest bizmut
by choć przez moment przemyśleć a być może nawet rozważyć
kwestię naszego Naszyzmu.
A dochodząc do prawdy na ten temat a potem może nawet
wychylając się poza tej prawdy kres
pierwszy krok musimy postawić przy pomocy
pytania: “Czymże właściwie ten Naszyzm jest?”
Oczywiście oczywistym obrazem jaki podsuwa
nam wyobraźnia (a niechże ją weźmie cholera)
jest wizerunek ubranego w strój krakowski
koniecznie z pawim piórkiem – Fuhrera.
Ewentualnie jeszcze kilka twarzy polityków,
którzy nie uwolnią się w życiu od przymiotnika “lokalny”
pcha nam wyobraźnia przed oczy w sposób
tak nachalny jak potrafi być tylko wiatr halny.
W innej zaś łepetynie może się zdarzyć że komuś nawet pomysł zaświta
iż pewnie wyznawca Naszyzmu to przedstawiciel fundamentalnego
odłamu nadwiślańskiego ugrupowania islamskiego czyli naszyita.
Chcąc Cię czytelniku chronić przed tymi skojarzeniami
jak rozległe zadaszenie co bardzo skutecznie zadasza
spieszę z uspokojącą wieścią, że chodzi mi o ruch wielbicieli
wybitnego poety amerykańskiego Fredericka Ogdena Nasha.
Którego to poety wybitność po przetłumaczeniu
przez S. Barańczaka poetyckie mięśnie wyjątkowo silnie napina
w tomiku który ukazał się właśnie nadkładem wydawnictwa “Media Rodzina”.
Nader rzadko rachunek prawdopodobieństwa
tak szczęsny nam zbieg okoliczności napatacza
by spotkał się humor poety oryginalnego z oryginalnym humorem tłumacza.

Kategorie

Instagram