Siedzisz na igle kompasu w pijanej ferajnie
diabłów tu po cienistej stronie przygarbionej nocy
w różanopalcej jutrzence mocząc tylko stopy
i złocąc sobie łydki. Pozornie bezkarnie
pokazujesz mi północ. A mnie rośnie broda
i harpuny na plecach. Biało mi i jasno
gdy sen spłoszonym Romeem ucieka przez balkon
przed dniem polarnie długim. Tylko Twoja postać
rzuca cień niczym kładkę przez błyszczący strumień
chwil trzepotliwych jak ryba wyciągnięta z wody.
Pokazujesz mi północ, niedbale po udzie
wodząc beztroskim palcem. Wtedy jestem chory
na te przewlekłe noce, kubek w kubek
jak do głuchego masztu przywiązany Odys.