Autoradmin

Doniczka

D

Doniczka. Może być na cmentarz.
Lampa. Weźmiemy na wieś,
w drugie, wolniejsze życie. Zabierz
czego nie chcesz wyrzucić co nie chcesz pamiętać

przełóż, usuń z widoku albo jakoś ładnie
przemaluj na różowo, na wesoły kolor
niech jeszcze trochę postoi w kuchni za zasłoną
zanim po raz ostatni z parapetu spadnie

Rzeczy nie umierają godnie
w kojcu psa, na klombie
znajdują odroczenie
swą ostatnią straż

To była taka ładna rzecz.
Ale tu się ubiła więc wiesz

Destylove

D

Coś nam się stało z czasem. Popatrz tylko
ostatni zegar nie dawał wskazówek
więc noc zaczęła nam się destylować
w minuty, w moment. W końcu była chwilką

gdym szedł przez miasto zakrapiane świtem
niosąc Twój zapach, smak i gładkość skóry
głodny, pijany, z wzniesionym do góry
wzrokiem. Doprawdy. To był wyśmienity

destylat czasu. Temporalna grappa
z kwietniowej, ciepłej, niemożliwej nocy
z ust naszych i języków oraz śpiewu ptaka

na nocnym drzewie. Destylat tak mocny
że mam u wszechświata
dług zaciągnięty na wysoki procent

Cytadela mykeńska

C

Jak donoszą gazety w przedostatnią niedzielę
znaleziono zupełnie dobrą cytadelę
w dodatku całą mykeńską, którą ciemny turek
wyrzucił za stojący opodal pagórek.

Za pagórkiem tym zresztą stała cała furka
różnej maści zabytków, więc teren pagórka
obecnie oblężony jest przez bardzo liczne
ekspedycje odkrywczo-archeologiczne.

Mnie udało się cudem z terenu pagórka
wynieść pod nieobecność wspomnianego turka
dla Ciebie pod koszulą ową cytadelę.
Przeczytasz o tym w gazetach
w najbliższą niedzielę

Ciekawość

C

Mówią że stopień do piekła, że zabiła kota
lecz jej przekorna natura spowodowała w ten wieczór
że piszę sonet. No proszę, któż by to wcześniej przeczuł
noc zimna i niski księżyc stopiony z bladego złota

a tu się słowa kołyszą i jak w sztormową pogodę
zsuwają wolno z pokładu w nieokreślony ocean
gdzie nie wiadomo co będzie gdzie jeszcze pusta scena
i tylko sylwetki syren, neptunów. Co będzie potem

okaże się pewnie niebawem. Póki co – tylko prototyp
i wersja jeden zero. Lecz skoro słowo się rzekło
plączmy się w tego języka cudowny strzelisty gotyk

tak aby nam nic nie skrzepło aby nam nie uciekło
kiedy się w deszczu na mrozie poluje na czarne koty
gdy biegnie się pośród zimy stopień za stopniem w piekło

Ciacho

C

Przyjadę na epicyklu ale dziś nie będziemy
słuchać komet za oknem czy meteorytów
tłukących o parapet

trzeba zagnieść ciasto
trzeba się najpierw potknąć
szukając świeczki w ciemnościach bo wysiadła faza
skoczyć dwa razy do żabki bo nie ma bo skisło
zanim w ruch pójdą palce
zanim strzałka czasu
odpadnie od zegara i wpadnie pod kredens

miał być placek a wyszedł protoplanetarny
dysk z rodzynkami pierwszych większych planet

nie wydłubuj księżyców
niech trochę podrośnie

Cesarzowa

C

Cesarzowa wyszła dzisiaj z morza
w złym nastroju. Barwne palankiny
zbladły przez to i w mgle poznikały
klify, ścieżki a nawet bezdroża.

Bo na sobie ma śmierć rozpłataną
niemożliwym kanionem dekoltu
a jej każdy karminowy kolczyk
to spętany oswojony amor

Więc gdy idzie – nie zostawia śladów
nawet wiatr nie próbuje zalotów
same stroją się piaskowe zamki

w smukłe wieże, w zęby ostrokołów
kiedy idzie w tej mgle o poranku
morze cofa się – ląd jeszcze nie gotów.

Capuccino i herbata

C

Między filiżankami rysujemy mapy
odpychani to ciepłym to polarnym prądem
w stronę przeciwnych brzegów.
Dłonie nam rozwiewa
cały bukiet róż wiatrów kiedy układamy
życie by wyglądało
jak to na obrazku.

Dla ciebie mogę zostać odmianą wirusa
co skacze przez kontynent cappucino z pianką
co unosi się w niebo nad wulkanem Lipton
dożyję z tobą kresu w schludnej kwarantannie
białej jak łyżka cukru i słodka śmietanka

Albo mogę się wsłuchać w radiolinię źrenic
i z białą parasolką stawiać chybotliwe
kroki nad oceanem nie patrząc pod nogi
aby świat tam na dole nie zdał mi się płaski

Róże wskazują północ, wysychają morza,
tęsknota poskręcała z papieru serwetki
przyżeglował już kelner na tacy z rachunkiem
za ten tysiąc okrętów które odpłynęły

Na brzoskwiniowej plaży połyskuje jantar
mrugając metaforą zatrzymanej chwili.

Blink

B

Dzień ma napiętą skórę. Dzień ma skórę cienką
Wystarczy zarysować nożem czy paznokciem
Żeby podglądać noc
Jej czarne krople

Widzę czasami rzeczy z rekwizytorni snu
Propsy wypożyczone z jakiegoś innego filmu
Użyte ponownie słowa
Recyklowane mgnienia

Ona o szarym poranku ściąga koszulę przez głowe
Unosi dłonie wysoko bezbronna I wyprężona
I trwa tak dwie sekundy
Zanim się zagoi

biodra

b

Szła w gejzerach sodowego światła Rigoberto
kąpał ją w myślach w szampanie w pianie morskiej w obłokach
podglądając z ciemności jak zwierzę jak pies
mierząc na niej Tycjana, Maneta, Giorgiona
znawców kobiecych bioder i łonowych wzgórków

odzierał ją ze zwierząt z czarnych pokojówek
z amorków sama ona jej nagość i łóżko
ugięte pod stanowczym i zwycięskim udem
na które nie ośmielił się cały Renesans

Rigoberto wariuje
a piersi Lukrecji
śmieją się z jego szaleństw
lekko gryzą w dłoń

Biało

B

Dzień dobry. Otwórz oczy. Jak Ci się dzisiaj spało?
Wdycham Twój nocny zapach, wszystko co pośród nocy
wyśniłaś: ciemne zaułki, brzeg morza, równiny Rosji,
deszcz ciepły i demony. Świt dzisiaj zawiało na biało.

Jesteśmy białoskórzy. W bieli wśród białych podwórek
leżymy niedobudzeni, aż do białości blisko
a ja leniwym opuszkiem, gładkim jak lodowisko
przemierzam śnieżne pustynie albinotycznej skóry.

Dzień dobry. Dziś tylko na zewnątrz temperatura nam spadła
poniżej zera o cztery, trzy albo nawet dwie kreski.
Wewnątrz dyszymy z gorąca w duecie na dwa suche gardła

rysując na sobie białe, pięciopalczaste ścieżki
aby na końcu tych ścieżek, na białym tle prześcieradła
odnaleźć białka Twych oczu – wilgotne z rozkoszy śnieżki.

Kategorie

Instagram