AutorRafał Fagas

Żyrafaros

Ż

Istnienie każdej żyrafy ma początek i koniec podobne
Dni na sawannie się dłużą i nawet dawanie w szyję
Z pewnym znajomym szympansem nie daje poczucia że żyjesz
Trzeba się w życiu czymś zająć. To ja zajęłam się ogniem.

Tak hobbistycznie po pracy ale płomień wtedy strzela z szuflad
A dym mój leci wysoko. I kiedy z hipopotamem
Siedzimy przy wódeczce to zdarza się nieraz nad ranem
Że nagle się czuję spełniona – nie tak jak zwykle – pusta.

Niczym latarnia morska pośród bezkresu łąk
Unoszę nad niskie drzewa dymiącą kosmatą głowę
I widzę rzeczy piękniejsze niżli w istocie są

I zagubionym na stepie wielbłądom wskazuję drogę:
Masz szyję – wyciągaj ją w górę, nie żyj przy ziemi – to błąd
Unikaj straży pożarnej. Płoń kiedy możesz. To zdrowe.

Prometeusz wajchę przełóż

P

Trochę mnie tu nie było jak widzę, patrząc na datę ostatniego wpisu. Poświęcałem się szeroko pojętemu pracoholizmowi, który na szczęście trochę odpuścił więc poszedłem do kina i to nie na jakieś odgrzewane kotlety jak zwykle tylko na film funkel nówka nieśmigany czyli “Prometeusza”.

Tu od razu ostrzeżenie – jeśli ktoś nie widział a chce zobaczyć to niech teraz przestanie czytać i doczyta potem bo zamierzam spoilerować na potęgę i powiedzieć kto zabił.

“Prometeusz” to taki film, o którym jego reżyser mówi że to nie prequel “Obcego” i w zasadzie powinni na początku wyświetlić planszę, że podobieństwo wszystkich osób, miejsc, nazwisk  i potworów jest zupełnie przypadkowe i niezamierzone. Oczywiście i tak nikt by nie uwierzył, bo do “Obcego” odwołuje się tu wszystko począwszy od sposobu pojawienia się napisu tytułowego a skończywszy na tym, że i w tym przypadku, aktorka grająca główną rolę żeńską ma dziwne imię.

Ale co najważniejsze – “Prometeusz”, wbrew temu co piszą o nim krytycy jest w istocie filmem o problemach alkoholowych na przestrzeni wieków oraz na przestrzeni przestrzeni kosmicznej. A mit prometejski został tu przywołany tylko poprzez skojarzenie z wątrobą.

No więc ciach, ciach, napisy, planeta, ładne widoczki nieskażonej ludzką działalnością natury, wodospadzik jakiś a nad wodospadem latający spodek sobie wisi jak gdyby nigdy nic. A któż to idzie sobie koło wodospadu? Na pierwszy rzut oka – Obi Wan Kenobi w kapturze. Ale zaraz zrzuca kaptur a potem (uwaga panie!) resztę przyodziewku i zostaje tylko w takim białym bandażu, na którym jak rozumiem zawisła kategoria R tego filmu. No i okazuje się, że to nie Obi Wan tylko taki przystojny, umięśniony, łysy facet o rysach wybitnie greckich po czym poznajemy, że to pewnie tytułowy Prometeusz. Prometeusz wyciąga kubek z plecaka, patrzy przez chwilę na jego wijącą się zawartość i widocznie stwierdziwszy, że soczek już stosownie sfermentował – wypija go jednym haustem odrzucając głowę w tył jak rasowy słowianin.

Napój jednak okazał się zbyt mocny bo Prometeusza skręciło, przepaliło na wylot, zwaliło z nóg, w rezultacie czego spadł do wodospadu i rozpadł się na DNA. Pić to trzeba umieć jednak. W tym samym czasie latający spodek startuje i odlatuje w kosmos. Najwidoczniej na pokładzie również trwa alkoholowa impreza bo spodek odlatuje pionowo.

Rozumiemy stąd (bośmy przecież inteligentni) że oto życie zostało zasiane na naszej planecie, w którym to wrażeniu utwierdzają nas obrazy dzielących się radośnie komórek i skręcających wesoło dezoksyrybonukleinowych helis.

Po czym jest już rok pański 2089 i dwoje młodych, dobrze zapowiadających się archeologów o imionach Elisabeth oraz Charlie, którzy znajdują w jaskini malowidło sprzed 35 tysięcy lat bezpańskich. Na malowidle owym dostrzegają postać wskazującą gwiazdozbiór, który wcześniej widzieli już na innych, równie starych malowidłach. Z czego wysnuwają wniosek, że tam własnie, w tym gwiazdozbiorze, należy poszukiwać źródeł życia na Ziemi. Cudowny ów zbieg okoliczności niczym jest wobec innego cudu – ktoś daje im trylion dolarów na to, żeby sobie tam polecieli i sprawdzili.

A ten ktoś to pan o nazwisku Weyland (zupełnie przypadkowo podobnym do nazwiska Weyland z “Obcego”), który daje im statek kosmiczny, załogę, pół królestwa w gotówce oraz obie ręce swojej córki w roli szefa wyprawy. Lecą tam ponad dwa lata, każdy w swojej własnej lodówce i po obudzeniu wszyscy mają kłopoty z żołądkiem z wyjątkiem owej córki, która zamiast wymiotować jak wszyscy – robi pompki w stroju złożonym, a jakże, z dwóch białych bandaży.

Lądują na księżycu jednej z planet jednej z gwiazd namalowanych na ścianie jaskini (prawdopodobnie na skutek kaprysu, bo nie wiemy czemu akurat tam) i to lądują tak szczęśliwie, że od razu trafiają w samo sedno czyli w bezpośrednie sąsiedztwo obcych budowli, co jest wyjątkowym fuksiarstwem. No ale kapitan statku jest murzynem o imieniu Janek a wiemy, że jak jakiś Janek dajmy na to prowadzi czołg to nie takie cuda się potrafią dziać.

Lądują i wszyscy hurrraaaa! – wskakują do łazików i dalejże penetrować znalezisko. Bez broni (a potem nawet bez kasków) łażą po zabudowaniach obcej cywilizacji, dotykają wszystkiego i naciskają wszystkie możliwe guziki jakie tylko znajdą ani przez chwilę nie zastanawiając się czy nie jest to detonator albo wezwanie straży pożarnej.

A w naciskaniu prowadzi niejaki David, który jest robotem, z oszczędności (przy kręceniu filmu) nieodróżnialnym od człowieka. Ten co tylko zobaczy to naciska. I to naciska tak, że zawsze mu wszystko działa, odpalają się jakieś filmiki, na których widać kosmitów (w 3D), otwierają się drzwi, no wszystko gra śpiewa i buczy. Oglądają te filmiki i znajdują jeden, na którym kosmicie drzwi głowę przytrzasnęły, pewnie też po pijaku. Idą pod te drzwi, Dawid oczywiście je otwiera i oto tadaaam – znajdują salę a w sali ogromna rzeźba prawie ludzkiej głowy i masa słoików. No i ta odcięta kosmicia głowa też tam była. Zupełnie niezamierzenie przypominała zresztą głowę tego martwego kosmity z “Obcego” (tego z taką jakby trąbką i rozwaloną klatką piersiową). A tu przez radio zapowiedzieli burzę, więc każdy łap co było pod ręką – pani naukowiec Elisabeth łapnęła głowę, Dawid zakosił jeden słoik i w nogi.

Z przygodami dojechali do statku i każdy się zaszył w kąciku i dalejże badać znaleziska. Głowa okazała się być w kasku więc Elisabeth ją wyłuskała i okazało się, że w kasku był taki wypisz wymaluj Prometeusz jak ten pijany z samego początku. Ela zaczęła coś przy nim grzebać, włożyła mu do ucha termometr i wtedy głowa zaczęła puchnąć a potem pękła z hukiem. Co potwierdza przypuszczenie, że właściciel głowy zginął pod wpływem solidnej dawki alkoholu i to alkoholu kiepskiego bo tylko po takim głowa może pękać aż tak spektakularnie. Tknięta podejrzeniem, że owa skłonność do pijatyki może wskazywac na wspólne pochodzenie, Elisabeth bada DNA tego co zostało z łba i wychodzi jej, że DNA jest identyczne z naturalnym czyli z naszym. Z czego się bardzo cieszy, bo to znaczy że ten tryliard dolców jednak nie poszedł w błoto.

A tymczasem Dawid dobrał się do słoika jak do konfitur. W słoiku była taka czarna maź (pewnie z jagód) i android, realizując jakiś najwyraźniej diaboliczny plan wlał naukowcowi Charliemu kropelkę tego jagodowego soku do szampana, którym ów świętował odkrycie (nie sposób tu nie wspomnieć, że Dawid był jedynym niepijącym na pokładzie co czyniło go podejrzanym od samego początku). A Charlie w ramach świętowania popił i poszedł odwiedzić Elę. Przyniósł kwiatka no i w rezultacie skończyli w łóżku. Rano Charlie wstaje, zmachany, idzie do lustra i patrzy że oczy ma całe przekrwione. No daliśmy czadu – myśli sobie i patrzy bliżej a tu nagle coś mu ze źrenicy tak wylazło, rozejrzało się i schowało. Nic to – pomyślał – pewnie kurwiki – i poszedł szukać czegoś na kaca.

A Elisabeth była katoliczką i nosiła na szyi krzyżyk, który co i raz ktoś jej chciał zdjąć. A to że go kłuje albo że może być zakażony albo inne takie. Elisabeth co prawda nie była w kościele od ponad dwóch lat ale krzyżyka sobie pilnowała. Potrafiła na obcej planecie latać bez kasku ale z krzyżykiem. A jak się raz obudziła to zakrzyknęła: “Gdzie jest krzyżyk!” – i od razu zrobiło się swojsko.

Rano wszyscy znowu pojechali do wykopalisk no i zaczęło się. Dwóch kolesi co tam zostało na noc, bo nie zdążyli przed burzą, znaleźli w stanie nie nadającym się do pochówku a Charlie doszedł do wniosku, że to chyba jednak nie kurwiki, pozieleniał na twarzy i ewidentnie przechodził proces zzombienia. Skończyło się to akcją ratunkową, dość nieudaną bo córka Weylanda nie wpuściła zombie na pokład ale w ramach czystości gatunkowej potraktowała go miotaczem ognia. Taka nowoczesna wersja “Dziewczynki z zapałkami”.

No i jak to w piosence – Oooo! Ela! Straciłaś przyjaciela! – a w dodatku Eli na badaniach wyszło, że jest w ciąży. Pewnie ze ś.p. Charliem po pijaku zaszła ale z nim to nomen omen obcowała kilka godzin temu a Dawid (który pełnił rolę pokładowego ginekologa) mówi że wygląda mu to na trzeci miesiąc i że, hm, można powiedzieć że potencjalny potomek ma dość pokaźną wadę genetyczną. Polegającą na tym, że ma inny genotyp w zasadzie. Oraz macki. I że ze względu na przekonania ten typ androida nie wykonuje niestety zabiegów aborcji.

Tu nastąpił krótki (około półsekundowy) konflikt sumienia u pani naukowiec, która mimo noszenia krzyżyka postanowiła jednak nie donosić ciąży i wbrew nauczaniu kościoła i androidów poleciała do takiego automatu na pokładzie, który co prawda też nie robił aborcji ale miał za to program “usuwanie ciała obcego”. Anglik by powiedział: “How convenient”!

Aborcja odbyła się (a jakże) w stroju z dwóch białych bandaży. Ela samoobsługowo walnęła sobie kilka zastrzyków, wlazła do automatu, odpaliła program (a w międzyczasie nienarodzone dziecię zaczęło się intensywnie rodzić) i automat wykonał rodzaj carskiego cięcia z wyjęciem dziecięcia włącznie. Dziecko nie było podobne do mamy ani do taty. Miało kilka macek i przypominało ośmiornicę. Automat zszywkami pozszywał panią naukowiec a zrobił to tak udatnie, że wspomniana w sekundę po zabiegu uciekła z automatu i jeszcze zdążyła wcisnąć guzik, żeby ukatrupić ośmiorniczkę.

No i potem to się działo i działo. Dawid znalazł jednego żywego Prometeusza (rasę tę nazywano w filmie nie wiadomo czemu Inżynierami) i ze staruszkiem Weylandem (który jak się okazało też przyleciał w takim hibernatorze ukrytym w komórce) poszli go obudzić, żeby mu zadać parę kłopotliwych pytań. Ale wiecie jak to jest jak się budzi inżyniera. Wkurzył się, urwał Dawidowi głowę, przyłożył śmiertelnie Weylandowi po czym odpalił statek kosmiczny, który miał w zanadrzu, i dalejże z tą całą śmiercionośną spiżarką pełną jagodowych słoików startować w kierunku Ziemi (też za bardzo nie wiadomo dlaczego akurat na Ziemię).

No ale co w takiej sytuacji robi nasz pancerny Janek? Otóż bohatersko startuje i taranuje owego gburowatego Inżyniera i to tak udatnie, że jego latający obwarzanek spada, toczy się jeszcze przez chwilę po czym definitywnie jest rozbity. W czasie toczenia się, Ela oraz córka Weylanda uciekają po gruncie według najlepszych zajęczych wzorów, tzn zamiast biec w bok, lecą do przodu. Co niestety kończy ród Weylandów w dość gwałtowny i wizualnie nieatrakcyjny sposób.

Ale Ela przeżywa i wraca do kapsuły, którą Jankowi udało się przed samobójczym rajdem wystrzelić. Ku jej zdziwieniu kapsułę zajmuje jednak jej dosyć udane nienarodzone dziecko z mackami, które w międzyczasie sporo przybrało na wadze. Niestety zamiast chwalić się na forach jak to jej bobo urosło, pani naukowiec przemyśliwa jak by tu się dzieciaka definitywnie pozbyć. Nagle drzwi śluzy się wyginają i wpada wkurzony Inżynier. Rzuca się na bezbronną, która jednak resztką sił otwiera drzwi, za którymi przebywał bobasek i bobasek ma pierwszą w życiu szansę zjeść coś solidnego. Aż mu się macki trzęsą z uciechy.

Natomiast zrozpaczona Ela kładzie się na płask i chce umrzeć bo straciła wszelką nadzieję (a pewnie jest i w depresji poporodowej). Chęć ową przerywa jej głos głowy Dawida, która urwana leżała sobie na podłodze i zaproponowała, żeby Ela wpadła i ją podniosła bo co ma tu tak leżeć i się kurzyć skoro zna sposób jak uruchomić i posterować innym statkiem Inżynierów, których zauważył jeszcze kilka w pobliżu. Pani naukowiec myśli sobie – co dwie głowy to nie jedna – niczym biblijna Judyta bierze główkę Dawida, pakuje (jak do kobieta) do torebki i po chwili widać jak statek odlatuje, unosząc ich oboje, tfu!, ich 1,25, w kosmos na poszukiwanie ojczystej planety Prometeuszy.

Poziom spaprania tego filmu jako kontynuatora legendy “Obcego” jest porównywalny do poziomu “Mrocznego widma”. Kosztowna ekspedycja naukowa zachowuje się jak banda idiotów, wszystkie wnętrza i pojazdy błyszczą nowością i wyglądają na nóweczki (w “Obcym” wszystko było wiarygodnie podniszczone) a najlepszy poziom sztuki aktorskiej prezentuje android. Co jest chyba trendem w filmach amerykańskich od czasu kiedy Andy Serkis zagrał Golluma. W dodatku sequel prequela (“Przygody Eli oraz głowy androida w krainie Inżynierów”) wydaje się nieunikniony.  No i gdybym był H.R Gigerem to bym umarł, choćby po to żeby móc obracać się w grobie.

Star Trek dla opornych

S

Drodzy Oporni! Opór jest bezcelowy – oto z czeluści lat 60-tych wylatuje statek kosmiczny “Enterprise” – jedyna we wszechświecie konstrukcja złożona z latającego talerza, silnika odrzutowego i dwóch gigantycznych suszarek do włosów – oraz jego barwna i oryginalnie uczesana załoga. Z okazji obejrzenia przeze mnie wreszcie kilku filmów z serii Star Trek, postanowiłem sformułować  listę kilku spostrzeżeń, które pozwolą Wam się poczuć pewniej w świecie 23-go stulecia (to już niedługo):

  1. Rasy istot we wszechświecie różnią się zasadniczo jedynie poziomem fryzjerstwa męskiego i damskiego. Na planecie Vulcan strzygą tylko to co wystaje spod (prawdopodobnie rzymskiego) hełmu. Nomen omen na Romulusie, preferowaną fryzurą jest “na Myszkę Miki”, natomiast Klingoni nie strzygą się wcale – łysieją tylko od czoła co podobno jest oznaką dużej ilości hormonów męskich a tych Klingonom, włączając w to klingońskie kobiety, przecież nie brak.
  2. Każde trafienie jakie zalicza statek kosmiczny powoduje nieodmiennie, że w sterówce wszystko wybucha i iskrzy a załoga malowniczo sie przewraca (nawet jeśli siedziała). Mimo iskrzenia i wybuchania wszystko nadal działa a załoga nie nabija sobie guzów. Najwidoczniej pomieszczenie wyłożone jest czymś miękkim. Żeby astronauci nie wybijali sobie zębów o klamki, drzwi pozbawione są klamek.
  3. Kiedy jednak faktycznie coś się popsuje i sytuacja jest beznadziejna zawsze znajdzie się jakaś rada. Zazwyczaj ktoś przypomina sobie że należy: “odwrócić polaryzację kwantowego pierścienia antymaterii” lub “przełączyć wektor napięcia w atomowym promienniku aktywującym”, względnie “spiąć baterie mezonowe w laserowym bębnie rotacyjnym”. Każde wulkańskie dziecko o tym wie.
  4. Trzeba uważać z romulańskim piwkiem bo nieźle daje w beret.
  5. Mimo sporej załogi, akcje o charakterze bojowym przeprowadza zawsze sam kapitan, ewentualnie w towarzystwie pokładowego lekarza, nawigatora lub oficera naukowego (to ten od “podnoszenia poziomu w gluonowym adapterze strumienia protonowo-fotonowego”). Uzbrojeni strażnicy pojawiają się dopiero wtedy kiedy kapitan już się upora.
  6. Jeśli pojawią się wcześniej – zginą niechybnie. To może tłumaczyć ich niechęć do wychodzenia przed szereg.
  7. Kapitanowie floty Federacji są rekrutowani wyłącznie spośród osób o traumatycznych doświadczeniach damsko-męskich. Z tego powodu zakochują się raczej niechętnie a jeśli już to ich wybranka ma mniej więcej takie same szanse przeżycia jak dziewczyna Jamesa Bonda. Ewidentnie nie są dobrą partią.
  8. Nawigator nazywa się Czechow i wszyscy się z niego śmieją nie wiedząc, że śmieją się z samych siebie.
  9. Mimo wielu prób, nikomu nie udało się pozbyć Spocka. Spock jest jak bumerang i zawsze jakoś tam wraca. Zjawisko to można tłumaczyć faktem, że jest współproducentem filmu. Względnie reżyserem. A jak nie to chociaż pisze scenariusz. Live long and prosper! – jak mawiają na Vulkanie.
  10. Gdyby “zmiana cechowania turboneutronowego kondensatora hiperprzestrzeni” nie dawała pożądanego rezultatu zawsze można się cofnąć w czasie i wszystko odkręcić. Aż dziw, że ten pomysł nie jest szerzej wykorzystywany do rozwiązywania konfliktów w obrębie Federacji.
  11. Najdłuższym okresem w czasie służby kapitana bojowego statku Federacji jest jego przechodzenie na emeryturę.

Tak teraz patrzę i widzę, że mógłbym nazwać ten wpis w modny sposób: “11 rzeczy które powinieneś wiedzieć o Star Treku”. Ale oprę się tej pokusie, choć opór jak wiadomo – jest bezcelowy.

Kowboj z Teksasu

K

Pewien kowboj (podobno z Teksasu)
pragnął lasek ale nie miał czasu
więc jak Teksas Teksasem
chwytał sobie je lassem
i zaciągał na lassie do lasu

Ksiądz i 3D

K

W związku z niedawną beatyfikacją JP2 postanowiłem obejrzeć jakiś film religijny a że akurat wszedł na ekrany film o obiecującym tytule “Ksiądz 3D” pomyślałem sobie że zobaczę.

Rzecz się dzieje w przyszłości. W przyszłości jak się okazuje nikt nie pyta “gdzie jest krzyż” bo w zasadzie jest wszędzie. Niektórzy księża mają go nawet w formie czerwonego tatuażu na twarzy, co jest samo w sobie dobrym pomysłem na ograniczenie odpływu z zawodu. Ci z tatuażem to tacy księża z oddziałów specjalnych, takie ichniejsze “Odpuść Dei”. Z tym że nie walczą z szatanem ani nawet z heretykami tylko z wampirami. A konkretnie walczyli. Bo byli tacy dobrzy w tym walczeniu, że wszystkie wybili, resztę zagnali do rezerwatów i w ten sposób sami się, mówiąc slangiem HR-owców – zredukowali.

Mamy tu oczywiste odniesienie do kowbojów, którzy też byli za dobrzy i jak już część indian wybili a resztę zagnali do rezerwatów to też przestali być potrzebni. Zostali tylko szeryfi i ich zastępcy.

Ludzie w tej przyszłości żyją w otoczonych murami miastach (mury są żeby wampiry nie właziły) a w tych miastach, jak u nas – na każdym skrzyżowaniu kościół a co drugą ulicę – konfesjonał. Zredukowani księża palą w kotłowni albo wywożą śmieci więc konfesjonały są automatyczne. Wchodzisz, wysyłasz SMSa, dostajesz zdrowaśki do odmówienia i po sprawie. Poza tym, miasta wyglądają dokładnie tak samo jak to z “Blade Runnera”. Nawet ci sami buddyści przebiegają ulicami co jest o tyle dziwne, że miasto na pierwszy rzut oka – katolickie. Może zresztą dlatego przebiegają a nie idą spokojnie.

A oprócz miast są i wioski. Takie z Dzikiego Zachodu. Nawet szeryfa mają i ten szeryf dobrze strzela. Szeryf i młodociana Lucy (imię również typowo westernowe) mają się ku sobie. Ale pewnej nocy przez wiochę przelatuje sfora wampirów, które turbują tatusia Lucy, konsumują mamusię a samą Lucy zabierają czort wie gdzie. Biedny Szeryf, nie czując się kompetentnym w sprawie wampirów, udaje się do miasta i odszukuje tytułowego księdza, który jak się okazuje jest wujkiem porwanej. Ten z początku traktuje kowboja dość szorstko i bynajmniej nie wita go rubasznym “mów mi wuju!” ale po jakimś czasie, decyduje się porzucić ciepły kąt w kotłowni i wyruszyć na ratunek.

Księża nie jeżdżą w owych czasach żadnym tam Papamobile tylko takimi super-ekstra motocyklami turbo-nitro które wyciągają prawie 300 km/h. Na takich właśnie motorach ksiądz z szeryfem udają się w stronę zachodzącego słońca. Oczywiście zachodzące słońce w kontekście wampirów to nie koniecznie coś z czego człowiek powinien się cieszyć. Ale dla takiego superksiędza, uzbrojonego w ofensywny brewiarz i bojowy krucyfiks, kilka wygłodniałych wampirów nie tworzy większego problemu.

Trzeba tu również dodać, że wampiry tutejsze nie przypominają starego dobrego Draculi. Brak im zupełnie elegancji i postury, latają gołe, bezwłose i w dodatku nie mają hipnotyzujących roznegliżowane kobiety, oczu. W zasadzie w ogóle nie mają oczu i składają się głównie z zebów. Więc o ile walka z nimi może przebiegać na zasadzie “ząb za ząb” to już “oko za oko” w grę nie wchodzi. Dla księży, przyzwyczajonych do litery Pisma, musiał to być spory problem bojowy.

Acha, no i jeszcze jedno. Zamiast rozmnażać się poprzez gryzienie postronnych, wampiry w filmie rozmnażają się jak mrówki. W środku kopca mieszka królowa, składa takie jaja i z nich się nowe wampiry wylęgają. Ale oprócz tego gryzą też postronnych i pogryzieni zamieniają się w takie półwampiry. Z tym że udaje się to tylko wtedy kiedy wampiry gryzą ostrożnie bo w filmie zazwyczaj odgryzają głowę i wtedy o żadnej półwampiryzacji nie ma mowy. Być może sprytny chirurg mógłby jeszcze dokonać frankensteinizacji ale tego elementu do filmu, o dziwo nie wprowadzono.

Kiedy już zmotoryzowani ksiądz i szeryf wyruszają śladem uprowadzonej Lucy, akcja rozwija się na całego. Wszyscy gryzą wszystkich, fruwają bojowe krzyżyki, pastorały wbijają się pod żebro, ksiądz spotyka księdza płci żeńskiej (księdzniczkę?) z którą wcześniej romansował ale celibat ich rozdzielił, wychodzi na jaw, że tytułowy ksiądz ma dziecko ale zupełnie inaczej niż u nas, nie wychowują tego dziecka siostry tylko wychowywał go brat. Znaczy że ta Lucy to córka księdza i od tej pory szeryf nie mówi do niego “wuju” tylko “teściu”.

Na dokładkę okazuje się, że wszystkie wampiry wsiadły do pociągu i pojechały do dużego miasta, żeby sobie popić jak to przy piątku. I że Lucy pojechała razem z nimi. W ten sposób dochodzimy do kulminacji filmu, której Wam już, drodzy czytelnicy, nie zdradzę.

Zastanawia mnie w tym filmie tylko jedno: czy aby ktoś, kto potrafi produkować krew z wina nie powinien być dla wampirów raczej kontrahentem niż wrogiem? Czy nie rozwiązałoby to problemu karmienia ząbkujących wampirzątek? Niestety tego dylematu film nie tylko nie rozwija ale nawet, przezornie, nie dotyka.

Biuro jest puste

B

Biuro jest puste. Cicho. Kolega gdzieś sobie poszedł.
Z daleka głos jakiś dobiega. Taką godziną wczesną
najlepiej słychać wysokie oczekiwania co pełzną
w dół nieuchronnie, powoli, zupełnie jak oczko w pończosze

W takie styczniowe poranki sekundy wloką się sennie
i ciut za dużo się myśli i ciut za dużo się wie
i może się jeszcze nie jest na takim zupełnym dnie
ale choć trochę na szczycie pobyć by było przyjemnie

A tutaj kawa z dzbanka i zamiast aktów – akta
i dojmujący brak listów podanych na srebrnej tacy
nikt nie strzela z brauninga, nie wikła się z diabłem w pakta

stateczny tankowiec życia na jotę nie zbacza z trasy.
Więc cóż? Jedynym ratunkiem, nim żałość nam gardło zatka –
obciągnąć sukienkę, westchnąć i zabrać się znowu do pracy.

Teologia eksperymentalna

T

Teologia była zawsze nauką stricte teoretyczną. Teoretyczną a więc, co tu dużo mówić – nudną. To w końcu żadna frajda do końca życia pisać książki tylko na podstawie jednej księgi (choć oczywiście niebywale upraszcza to konstruowanie bibliografi) i nie móc (wzorem fizyków kwantowych) ogłaszać co i rusz swoich ekscytujących odkryć w ogólnoświatowych mediach. Władze jednego z uniwersytetów, chcąc w jakiś sposób uatrakcyjnić ten kierunek studiów uruchomiły niedawno katedrę Teologii Eksperymentalnej.

   Z dziekanem Teologii Eksperymentalnej, prof. zwycz. dr. hab. mgr. inż. lic. Tomaszem Retortą rozmawia nasz reporter:

R: Czy mógłby Pan opowiedzieć naszym czytelnikom czym zajmuje się Teologia Eksperymentalna?

T. Retorta: Oczywicie panie Redaktorze. Teologia Eksperymentalna, w odróżnieniu od Teologii Teoretycznej, zajmuje się badaniem istnienia i istoty Boga poprzez empiryczne eksperymenty. Postanowiliśmy potraktować klasyczną Teologię jako fundament teoretyczny i na jego podstawie nasi pracownicy naukowi opracowali szereg programów naukowych dzięki którym badać będziemy istnienie Boga oraz jego reakcję na bodźce.

R: Czy mógłby Pan podać jakiś przykład?

T. Retorta: Och nawet kilka! Na przykład Zespół Ofiar Całopalnych pod kierownictwem doktora Izaczyńskiego bada korelacje pomiędzy ilością, gatunkiem i palnością zwierzęcia a jego skutecznością w przebłagiwaniu za grzechy. Wybrany pracownik naukowy popełnia serię możliwie spektakularnych występków (na tyle spektakularnych aby pojawił się u niego mierzalny poziom wyrzutów sumienia) a potem reszta zespołu, paląc zwierzęta w różnych ilościach i obserwując spadki wyrzutów sumienia formułuje wnioski. Zespół ten może pochwalić już się kilkoma pracami naukowymi oraz jednym grantem z Unii Europejskiej (“Wykorzystanie odpadów z rzeźni do wstępnego rozgrzeszania ludności okolicznej jako rozwiązanie społecznych problemów powstających przy budowie spalarni śmieci”).  Pracujemy również nad teologicznym aspektem grilli ogródkowych.

R: Czyżby one również miały właściwości rozgrzeszające?

T. Retorta: Owszem ale w bardzo niewielkim stopniu. Zajmuje się tym u nas Zespół Mikrokonfesji. Z ich ostatnich badań wynika, że nawet dosyć duży grill na 10 osób jest w stanie rozgrzeszyć na maksymalnie 10-20 pikosodomów. Nie jest to dużo ale pracujemy nad projektem odpowiedniego wzmacniacza.

R: To bardzo ciekawe. A inne obszary badań?

T. Retorta: Bardzo spektakularne są prace prowadzone w Zespole Thorologicznym, zajmującym się wpływem popełnionych uczynków na prawdopodobieństwo trafienia piorunem.

R: Czy to nie ten zespół, w którym, jak informowała ostatnio prasa, doszło do pewnych nadużyć i naciągania wyników badań pod uprzednio sformułowane tezy?

T. Retorta: Niestety mieliśmy taki epizod. Doktorant Ignacy Przewodny osiągał niesamowicie dobre wyniki w ściąganiu piorunów już przy zupełnie niewielkich wykroczeniach przeciw publicznej moralności. Z jego prac wynikała prawie 80 procentowa korelacja pomiędzy uczynkiem a thorologiczną reakcją. Szykowała się naprawde duża publikacja w mediach, rozsyłaliśmy zaproszenia na konferencję prasową kiedy wyszło na jaw, że pan Przewodny w czasie badań nosił pod swetrem wypożyczoną z muzeum średniowieczną kolczugę połączoną izolowanym kablem z sandałami. To był dla nas i dla nauki ogromny cios.

R: Słyszałem, że mimo skandalu Ignacy Przewodny nie stracił pracy tylko został karnie przeniesiony do innego zespołu?

T. Retorta: Ciężko nam było tracić tak doświadczonego pracownika. Rynek pracy teologów eksperymentalnych jest niestety jeszcze bardzo płytki.  Dlatego przenieśliśmy Ignacego do Zespołu Eremitycznego. To taka grupa badająca efekty modlitw w środowisku izolowanym

R: Czyli pustelnicy?

T. Retorta: Owszem. Utworzyliśmy w górach specjalny ośrodek, żeby zapewnić im jak najlepszą izolację. W dzisiejszych czasach ciężko jest znaleźć dobre miejsce na pustelnię. Kilku naszych naukowców bada tam wpływ diety oraz długości brody na efektywność wysłuchiwania modłów. Niestety badania są bardzo kosztowne.

R: Wydawac by się mogło, że pustelnicy są dosyć tani w utrzymaniu?

T. Retorta: To popularny ale zupełnie nieprawdziwy pogląd. Już sam import suszonej szarańczy kosztuje nas krocie. Miód ostatnio również podrożał. No a dzierżawa tej olbrzymiej działki w górach po prostu nas wykańcza. Gdyby nie dofinansowanie z Unii musielibyśmy rozwiązać ten zespół. A byłoby szkoda bo ostatnio zaczął osiągać zupełnie niezłe rezultaty. Nie wiemy jeszcze czy to efekt diety czy tego że brody przekroczyły wartość krytyczną ale żona jednego z pustelników podobno wygrała ostatnio na loterii sportowy samochód. Mówi sie też, że widziano ją w nowym futrze. To już jest coś.

R: Jakie jeszcze badania prowadzone są na pana wydziale?

T. Retorta: Długo by mówić. Pracujemy równocześnie na wielu frontach. Mamy zespół zajmujący się problematyką rozmnażania żywności, współpracujemy w dużymi koncernami farmaceutycznymi w dziedzinie cudownych uzdrowień (są bardzo zainteresowani sprzedażą uzdrawiającej wody) a niedawno powołaliśmy eksperymentalny zespół do spraw wskrzeszeń i wniebowstąpień (niestety jeszcze nie przyniósł żadnych znaczących wyników. Póki co czekamy i co tydzień sprawdzamy trumny). To bardzo rozwojowa dziedzina nauki.

R: Pozostaje mi więc życzyć Państwu powodzenia. Dziękuję bardzo za wywiad. Mam nadzieję że niebawem usłyszymy o jakichś spektakularnych sukcesach.

T. Retorta: Powiem panu w sekrecie, że pracujemy nad wykorzystaniem Armageddonu jako alternatywnego, taniego i ekologicznego źródła energii ale chyba nie będziemy gotowi do 2012 roku. W każdym razie ja również dziękuję za okazane zainteresowanie.

Darmowe minuty

D

Obserwowanie zachowania przedstawicieli gatunku Homo Sapiens w sytuacjach ekstremalnych jest jednym z moich hobby. Lubię przyglądać się metamorfozie osób siadających za kierownicą samochodu, śledzić zachowania kolejkowe, towarzyszyć matce z dzieckiem kiedy życie konfrontuje ją z inną matką z dzieckiem i tym podobne. Nic jednak nie da się porównać z tym co dzieje się z człowiekiem kiedy tylko uda mu się zająć miejsce naprzeciw konsultanta w Salonie Operatora Telefonii Komórkowej.

Oto mężczyzna w sile wieku, prawdopodobnie ojciec rodziny (niewykluczone że wielodzietnej), który co piątek zasila razem ze szwagrem krajowy monopol spirytusowy solidną i stałą kwotą, popada w duchową rozterkę czy wybrać abonament droższy o pięć złotych żeby móc za to  bez ograniczeń rozmawiać z sąsiadką czy też raczej zachować te pięć złotych dla siebie bo w sumie sąsiadka ma skłonności do monologowania i to nie na temat. Po czym tkwi w niej (w rozterce a nie w sąsiadce) przez następne dziesięć minut aż do chwili kiedy konsultant wybije go z dylematu i wtrąci w czarną rozpacz proponując kilka dodatkowych opcji.

Mężczyzna rwie z głowy posiwiałe przedwcześnie włosy, konsultant tłumaczy korzyści i koszty, toczy się wewnętrzna, odwieczna walka między skąpstwem (zwanym w kręgach biznesowych gospodarnością) a epikureizmem. Skaczą cyfry, mnożą się możliwości, synapsy (ile ich tam kto ma) jarzą się od wysiłku. Mijają kolejne daremne minuty. Gęstniejąca za plecami kolejka oczekujących wzbiera niemym protestem…

A oto przy innym stanowisku zasiadła matka z nastoletnią córką. Matka, z wyglądu i deklaracji (“będzie na firmę”) bizneswoman. Córka – skrywająca włosy blond pod modną w tym sezonie czapką stylizowaną na krasnoludka Gapcia z disneyowskiej wersji Królewny Śnieżki. Konsultant już wie, że nie będzie łatwo. Przeczuwa to również czekająca za plecami obu pań kolejka (niektórzy nawet poddają się i wychodzą w gęstniejący za oknem salonu mrok). Rozpoczyna się walka.

I znowu skaczą liczby, marszczą się czoła, czółka i noski. Ogrzane od wysiłku powietrze unosi czapkę krasnoludka Gapcia na zasadzie balonu zwanego montgolfierą. Matka próbuje ogarnąć rzecz biznesowo ale wysiłek to daremny bo ilość opcji zdaje się przekraczać jej możliwości obliczeniowe. Mijają minuty. Noski i czółka są już pomarszczone tak, że wizyta w SPA zdaje się nieuchronna. Czapkę trzeba przytrzymywać żeby nie uleciała. Czy wziąć ten abonament z SMSami bo w sumie to córka dużo pisze czy taki elastyczny bo również dużo gada albo może wziąć ten z minutami i jakiś pakiet dokupić bo to na to samo wyjdzie tylko że jak przekroczy to wtedy będą dodatkowe koszty a tych kosztów to rozumie pan chcielibyśmy uniknąć więc jakby na przykład to połączyć i dodać taki jeszcze jeden pakiet ale to tylko na sześć miesięcy a potem trzeba będzie płacić więcej o trzy złote i żeby było wie pan na firmę to wtedy się VAT odliczy więc może jednak to nie będzie takie drogie a tak właściwie to jakie państwo macie telefony?

Wzmianka o telefonach gasi ostatnie płomyki nadziei tlące się jeszcze w ludziach czekających na swoją kolej. Bo oto konsultant zaczyna model po modelu wyjmować telefony z pudełek i prezentować obu paniom. I wie pan, żeby był taki mały, zgrabny ale miał pełną klawiaturę i aparat żeby miał taki z pięć megapikseli, o ten jest ładny ale nie ma pan w innym kolorze bo ten czarny to taki smutny i żeby nie był Ericcsson bo moja ciotka miała i jej się popsuł a ten po ile? A za złotówkę państwo takich nie macie? Straszna drożyzna, popatrz Jola a ten to taki jak miał ten, no, w tym serialu, straszny buc, nie tego nie weźmiemy to już raczej może ten poprzedni, może go pan jeszcze raz pokazać? No ale ten ma tylko 3 megapiksele, to nie, to może jednak lepiej ta Nokia, no już sama nie wiem, nie ma pan jeszcze jakichś innych? Ale żeby były za złotówkę!

W oczach osób stojących w rzednącej kolejce maluje się wtedy rozmarzenie. Wszyscy jak jeden mąż myślą – oooo niech no ja tylko dojdę do tej lady, niech no się rozsiądę, niech czapkę zdejmę i szalik rozchełstam, zobaczycie wszyscy. Zobaczycie!

Szalenie lubię gatunek Homo Sapiens. Mam jednak obawę, że konsultanci Salonów Operatorów Telefonii Komórkowej nie podzielają tej mojej sympatii. Nie mylę się prawda?

Shakespeare była kobietą!

S

Julie Taymor, którą uwielbiałem za jej ekranizację “Tytusa Andronikusa” Shakespear’a, przenosi ponoć (lub już przeniosła) na ekran shakespear’owską “Burzę”. Wiadomość ta ucieszyła mnie zrazu ogromnie (bo “Burzę” lubię szczególnie) ale radość moją przyćmiła dołączona do wiadomości informacja, że w ramach (jak rozumiem) parytetu, reżyserka postanowiła zmienić płeć Prospera i uczyniła z niego Prosperę.

Pospiesznie sprawdziłem czy w obsadzie występują również Kalibana i Ariela ale na szczęście tym razem udało im się zachować oryginalną płeć. Obawiam się jednak czy w związku z nadmierną ilością kobiet, które chciałyby zostać aktorkami (zwłaszcza w Hollywood) i pewnym niedoborem zdolnych mężczyzn w tym zawodzie (nie wiem jak Wy ale ja wszędzie widzę tylko Szyca, mlodego Stuhra i Więckiewicza. No i Adamczyka) trend zapoczątkowany przez Julie Taymor nie stanie się obowiązujący.

W związku z feminizacją dziesiątej muzy, przyjdzie nam zatem doświadczać wielu jeszcze adaptacji literatury klasycznej, w których ten i ów okaże się być tą i ową. Aby być na tę zmianę przygotowanym postanowiłem opracować kilka szkiców możliwych genderowych remake’ów:

Siedem wspaniałych – Siedem finalistek konkursu “Miss America”, w swoim tournee odwiedza niewielkie miasteczko na zachodzie Stanów Zjednoczonych. Mieszkanki miasteczka, podczas ploteczek wyznają im, że żyją w ciągłym strachu przed bandą bezlitosnej Calvery, która co jakiś czas najeżdża miasto i zabiera im jedwabne pończochy. Wstrząśnięte okrucieństwem Calvery, finalistki przygotowują się do obrony miasta, przygotowując m.in. pończochy-pułapki…

Rambo – Jennifer Rambo, po rozwodzie ze skąpym i niewiernym Ricardo, udaje się w długą podróż po krajach dalekiego wschodu. Kiedy powraca do rodzinnej Wirginii, nie potrafi na powrót przystosować  się do małomiasteczkowych realiów. Otwiera w mieście salon wietnamskiego masażu ale skorumpowana szeryfa żąda od niej haraczu. W rezultacie Jennifer wstępuje na wojenną ścieżkę i podstępnie podmienia szeryfie lakier do włosów na gumę arabską. Oskarżona o sprzyjanie islamskim terrorystom Jennifer ucieka z miasta i obmyśla zemstę…

Władczyni Pierścienia – młoda hobbitka Froda, udaje się z kilkoma koleżankami oraz wiedźmą Gandalfą, w najeżoną niebezpieczeństwami podróż mającą na celu zniszczenie magicznego pierścionka z błekitnym oczkiem. Pierścionek ten był kiedyś własnością okrutnej matrony Saurony, która teraz pragnie go za wszelką cenę odzyskać jako że był to prezent zaręczynowy od pięknego księcia, który teraz ma jej za złe fakt, że go zgubiła i uzywa tego argumentu do przesuwania daty ślubu. W drodze nasze bohaterki spotykają wysportowaną Aragornę, która pokazuje im kilka skutecznych ćwiczeń na zgrabne uda. Spędzają również noc w zamku królowej elfów, gdzie zaopatrują się w nowe, podróżne suknie. Nie wiedzą, że ich tropem podąża złowieszcza Golluma, pożądająca pierścionka jako ostatniej szansy na zamążpójście. Czy uda im się pokonać wrodzoną skłonność do biżuterii i zniszczyć pierścionek?

Quo vadis? – młoda rzymianka Winnie ma problem z mężem Neronem, który zaczął wychodzić wieczorami i nie chce jej powiedzieć dokąd własciwie chodzi. Konflikt w małżeństwie narasta i znajduje apogeum kiedy Winnie pewnego wieczora przypala pieczeń po rzymsku. Wściekły Neron opuszcza dom i znajduje pracę w cyrku jako treser dzikich zwierząt. Winnie próbuje popełnić samobójstwo ale zamiast odkręcić kurki z gazem, odkęca omyłkowo kurki z wodą i tylko zalewa sąsiadów. Sytuację ratuje doświadczony hydraulik Piotr.

Słabość

S

W takich chwilach jak ta
mojej ręki
nie stać na najlżejszy gest
kiedy nie ma Twej dłoni miękkiej
a puste miejsce
jest

i wszystko właściwie wiadomo
lecz z rzetelności dziennikarskiej
dodam że ręka leży poziomo
i śni
Twoje białe nadgarstki

I kiedy myślę o wszystkich twych cudach
zawsze ktoś dzwoni, do drzwi się kolebię
okiem ciekawym spoglądam przez judasz
To przyszła Słabość
moja słabość do Ciebie

W takich chwilach jak ta
mój policzek
poległ zupełnie bez tchu
bez tych twoich niedługich spódniczek
i nóg do samych
stóp

I właściwie wszystko wiadomo
lecz w poczuciu społecznej troski
wiedz że policzek leży poziomo
i śni
Twoje smukłe kostki

Kategorie

Instagram