Biuro jest puste. Cicho. Kolega gdzieś sobie poszedł.
Z daleka głos jakiś dobiega. Taką godziną wczesną
najlepiej słychać wysokie oczekiwania co pełzną
w dół nieuchronnie, powoli, zupełnie jak oczko w pończosze
W takie styczniowe poranki sekundy wloką się sennie
i ciut za dużo się myśli i ciut za dużo się wie
i może się jeszcze nie jest na takim zupełnym dnie
ale choć trochę na szczycie pobyć by było przyjemnie
A tutaj kawa z dzbanka i zamiast aktów – akta
i dojmujący brak listów podanych na srebrnej tacy
nikt nie strzela z brauninga, nie wikła się z diabłem w pakta
stateczny tankowiec życia na jotę nie zbacza z trasy.
Więc cóż? Jedynym ratunkiem, nim żałość nam gardło zatka –
obciągnąć sukienkę, westchnąć i zabrać się znowu do pracy.