KategoriaSonet

Dziwaczne kulinarne sny

D

Miałem dziś dziwacznie kulinarne sny
w jakiejś ogromnej kuchni, pustej i wysokiej
z nocą powstrzymywaną przez ciemne przestrzenie okien
i dębowymi stołami. I byłaś tam Ty

ale jeszcze lekko bezcielesna, bardziej pomysł, idea nie człowiek
gdy kroiłem cebulę na paski, wydzierałem serca paprykom
zaczynały błądzić moje myśli, jakby znikąd
ktoś malował mi obrazy pod ciemnymi zasłonami powiek.

Przyrządzanie stało się żądzą i niestałe
stały się smaki i barwy z nieodkrytych zakamarków świata
a nóż brzęczał hipnotycznym chorałem

a świt szary zaczął chodzić po dachach.
To w jego bladym świetle podświadomie szukałem
śladów Twoich paznokci na rozległych dębowych blatach.

Biuro jest puste

B

Biuro jest puste. Cicho. Kolega gdzieś sobie poszedł.
Z daleka głos jakiś dobiega. Taką godziną wczesną
najlepiej słychać wysokie oczekiwania co pełzną
w dół nieuchronnie, powoli, zupełnie jak oczko w pończosze

W takie styczniowe poranki sekundy wloką się sennie
i ciut za dużo się myśli i ciut za dużo się wie
i może się jeszcze nie jest na takim zupełnym dnie
ale choć trochę na szczycie pobyć by było przyjemnie

A tutaj kawa z dzbanka i zamiast aktów – akta
i dojmujący brak listów podanych na srebrnej tacy
nikt nie strzela z brauninga, nie wikła się z diabłem w pakta

stateczny tankowiec życia na jotę nie zbacza z trasy.
Więc cóż? Jedynym ratunkiem, nim żałość nam gardło zatka –
obciągnąć sukienkę, westchnąć i zabrać się znowu do pracy.

Pod ścianą

P

Ujęcie jak z thrillera: ona, ściana i cień
i nie wiadomo co teraz. Lecz ona potrafi chodzić
po ścianach równie łatwo jak inni chodzą po wodzie
jedna rysa wystarczy i znika wysoko hen.

Ujęcie jak ze snu: ona i ślepy kąt
ona i gruby mur. Lecz ona potrafi przechodzić
przez ściany z takim wdziękiem, że budzi to dreszcz i podziw
dotyka spojenia cegieł i już jest daleko stąd.

Wielokroć oglądałem jej strachem wznoszone piersi
kiedy mój cień na murze odprawiał złowieszczy tan
kiedy dźwięczały w mych dłoniach złowróżbne nożyce tercyn

lecz zawsze gdy jestem u celu, kiedy za chwilę mam
zgwałcić ją a zgwałconą pokornie ułożyć w wersy
ucieka mi wzwyż i na wylot, nieziemska Pani Ścian.

Pokaż

P

Pokaż mi co masz w środku. Na zimnej glazurze
rozpięta jak na podziałce, oświetlona białym
niepokojem – brzęk, lancet, prąd zmienny, prąd stały
kropla wody i igła i zaciek na rurze.

pokaż mi co masz w środku. Pod turbanem z tornad
pod śnieżnobiałą skórą, pod drżeniem kącików
ust, pod każdym z cieni i za każdym z mitów
pokaż mi gdzie masz prawdę. Już pora. Tak – pora.

ponoć starzy mistrzowie dociekali piękna
grzebiąc w mrocznych kostnicach i bojąc się podków
na okolicznych brukach. Teraz strach popękał

na kwadraty kafelków, na ciekawość dotknięć.
Pokaż gdzie jesteś twarda, pokaż gdzie jest miękko,
pokaż gdzie trzymasz piękno. Pokaż co masz w środku

Dziewczyna o zamkniętych oczach

D

Patrz na nią. Jeszcze odcięta od świata żyletką powieki
jest sama w sobie. Jej kontur wije się ciemną fosą
i z zewnątrz widać mgliście jak nad murami łopocą
pióra ognistych ptaków, mieszkańców nieb i piekieł.

Szaleństwo tam mieszka teraz. Za podniesionym mostem
jej palec przesuwa ludzi nakręca stroi i tworzy
tam gną się prawa fizyki a tutaj drgnienie nozdrzy
i uśmiech mikroskopijny. Jakie to wszystko proste

gdy oczy jeszcze zamknięte a za oczami bezkresy
poddane jedynowładczym kaprysom pięknej królowej
co kiedy chce – daje rozkosz, gdy chce – ma prawo powiesić

ona – kochanka kosmosu, co całe światy ma w sobie
bogini, nieokiełznana imperatorka wszechrzeczy
trzymanych ściśniętą dłonią za gilotyną powiek.

Sierpniowe usta

S

Dopiero pola zżęte. W skorupie orzecha
miąższ dopiero się myśli. Gdzieś na polnej ścieżce
gdzie trawa nadal pachnie jakimś letnim deszczem
ona się zatrzymała. Ona się uśmiecha.

Nosi na głowie niebo a na ustach kasztan
co łączy lato z jesienią wyuzdaną kładką
dotknięty tą sierpniową, słoneczną pomadką
nieomal niewidoczną, lekką jak apaszka.

A jest to proszę państwa uśmiech który bada
czy policzek gdy długo go uciskać ścierpnie
To uśmiech na granicy, który moze lada

moment wybuchnąć śmiechem. Ale popatrz – pięknie
jak to wieczorne słońce do snu się układa
na doskonałych ustach co nadal brzmią sierpniem

Dziewczyna z językiem

D

Ona ma dar języka i słowa się do niej garną
elektryzują powietrze skacząc dokoła jak iskry
albo strzelają do góry z fajerwerkowym poświstem
względnie malują po ścianach na biało, czerwono i czarno.

I każde z nich jest kobietą.  Przed szafą pełną znaczeń
staje co rano niepewne co dzisiaj na siebie włoży
czy będzie ostre jak oset czy trawą się będzie płożyć
i żadne z nich, nawet w zdaniu, nie jest ci dane na zawsze.

Ona ma dar języka. Potrafi go owinąć
w mgłę miękką o poranku. Potrafi nim zespolić
wieczór, papieros i wino

Język. W ust aureoli
jest serpentyną.
Poliż.

Dzieci Barona Munchausena

D

Mimo zamkniętych oczu nie potrafią niestety
unieść siebie z podłogi. Choć stają na palcach
i zaciskają myśli – to im nie wystarcza
Ona nie ma mężczyzny. On nie ma kobiety.

On buduje ją w sobie jak mydlaną bańkę
o wyuzdanych kształtach i kolorach tęczy
co pęka niespodzianie na frotowy ręcznik
Ona czuje pod sobą tylko twardy parkiet.

Mimo zamkniętych oczu nie potrafią niestety
unieść siebie wysoko aż po ból i skowyt
Ona nie ma mężczyzny. On nie ma kobiety.

Ona go sobie wymyśla, on ją sobie robi
żeby ponad pościelą, żeby znad parkietu
unieść siebie nawzajem, za włosy, za głowy

Bezkresna biel

B

Dzień dobry. Otwórz oczy. Jak Ci się dzisiaj spało?
Wdycham Twój nocny zapach, wszystko co pośród nocy
wyśniłaś: ciemne zaułki, brzeg morza, równiny Rosji,
deszcz ciepły i demony. Świt dzisiaj zawiało na biało.

Jesteśmy białoskórzy. W bieli wśród białych podwórek
leżymy niedobudzeni, aż do białości blisko
a ja leniwym opuszkiem, gładkim jak lodowisko
przemierzam śnieżne pustynie albinotycznej skóry.

Dzień dobry. Dziś tylko na zewnątrz temperatura nam spadła
poniżej zera o cztery, trzy albo nawet dwie kreski.
Wewnątrz dyszymy z gorąca w duecie na dwa suche gardła

rysując na sobie białe, pięciopalczaste ścieżki
aby na końcu tych ścieżek, na białym tle prześcieradła
odnaleźć białka Twych oczu – wilgotne z rozkoszy śnieżki.

Sylwestrowo (sonet angielski)

S

Długi akapit roku, Czas – wytrawny zecer,
złamie bezduszną środą i nikt nie da rady
niczego już w nim zmienić. A tak wiele przecież
było słów zbyt spłoszonych i gestów zbyt bladych
tyle było zaniechań, ucieczek i smutków,
nocy nie dość gwiaździstych, nie skończonych wątków.
Gdyby móc ten akapit przejrzeć po malutku
można by w jego treści poszukać porządku:
poprawić interpunkcję, zadbać o rytmikę
o płynność przechodzenia z nocy w jasne ranki
można by go uczynić zgrabnym prezencikiem
złożonym w dzień Sylwestra u kostek Wybranki.
Lecz Czas – surowy zecer – choć chęci masz spore
by dokonać korekty – nie uznaje korekt.

Kategorie