KategoriaLiryka

Kamerton

K

Lira mi dziś nie stroi, nie uchwycę tonu
wbiegnę zatem po schodach przydeptując kota
zapukam do jej drzwiczek. Gdy zapyta “Kto tam?”
ja zapytam czy nie ma czasem kamertonu

Ona ma jakiś pewnie (jakżeby nie miała)
więc będziem go szukali w szufladach pod stołem
w bieliźniarce aż w końcu zmorzeni mozołem
zaczniemy szukać tonu w zakamarkach ciała

Tam znajdziemy ce-dury, wioliny, a-mole
aż z zerwanych partytur nuty po pokoju
pogubimy. Na krześle, komodzie, na stole

w hallu koło wieszaka. Nie będzie spokoju
w domu, lesie a choćby nawet i w stodole
gdy lira nastrojona a ona bez stroju

A za oknem wrzesień

A

Świt rysuje na ścianach bladoszary deseń
gdy pod moim dotykiem co właśnie uciekł snom
przeciągasz się porannie. A za oknem wrzesień.

Za tym oknem, gdzie słońce bezlitosne pnie się
na blednący pomału, niski nieba skłon
a świt bazgrze na ścianach bladoszary deseń

który schodzi na łóżko i przebiega dreszczem
po twojej nagiej skórze. I usta ci drżą
gdy prężysz się porannie. A za oknem wrzesień

miesiąc sennych kochanków przepadłych z kretesem
którzy mają dla siebie tylko jeden port –
świt co rzuca na ściany bladoszary deseń

gdy tulą się do siebie, dotykają piersi,
ud, pleców i pośladków, by daleko stąd
pociągać się porannie. A za oknem wrzesień.

Nie wiemy gdzie się kończy, dokąd nas zaniesie,
(co w nas zmieni, co zniszczy, nie wiemy ni w ząb)
ten świt. Na tle tej ściany w bladoszary deseń
przeciągasz się porannie. A za oknem wrzesień.

Beirut

B

Na białym koniu Cię ścigam. Przestrzeń przeszywam jak dratwa
malując palcami smugi na rozmytym wszechświecie obok
i grają mi katarynki kiedy dzielnie pędzę za Tobą.
Uciekasz łodzią przybraną w kolorowe, tętniące światła.

I grają mi werble i trąbki i z pewnością gdybym miał szablę
byłaby ona drewniana w sam raz do ścigania Cię wokół
pasująca do konia zawsze spiętego do skoku
i do machania nad głową. Ścigam Cię. Ścigam ty Diable.

Być może nie przystoi rycerzom nosić szortów w kratę
i nie mieć na podorędziu żadnej z jedwabnych chustek
lecz nawet na koniu drewnianym przystoi mieć myśli kudłate

gdy niczym syrena na dziobie przestrzeń rozcinasz biustem
siedzisz rozparta w łodzi i zjadasz cukrową watę
ty, która jesteś piękna nawet przed krzywym lustrem.

Niełatwo być poetą

N

Na nic niepokojące stroje
całe z koronki i muślinu
kiedy kochanie moje leżysz
niedobrze tak w pozycji rymu

Na nic ta pod księżycem chwila
i boski profil twego noska
gdy się nie zgadza liczba sylab
i z samogłoską samogłoska

Gdy końcówka nie współgra z końcówką
wtedy główka choć śliczną jest główką
nie wystarczy poecie
nie wystarczy a przecież
to powinno się skończyć pomnikiem
a tu góra asonans
nie zostanie nic po nas
żaden Nobel, Pulitzer czy Nike

Ty nawet nie wiesz dla mnie czym
jest dobry i soczysty rym
i jak ja marzę o tym aby
zrymować cię na dwie sylaby

Kołysanka dla bestii

K

Skoro nie możesz umrzeć to przynajmniej śpij
choć zmartwychwstanie świtem może ci się wydać
o wiele gorsze od śmierci. Skoro więc nie możesz
zejść całkowicie zejdź choćby na chwilę
tu na pobocze prostej drogi czasu
na pustą plażę morza niepamięci.

Ty masz tylko powieki i zmarzniętą skórę
w każdy mroźny poranek gdy w tym czasie inni
zamieniają się w popiół, w ciepły ludzki proch.
Masz to swoje milczenie tak bardzo nieszczere
gdy zestawić je z tymi co milczą na wieki
masz udawanie trupa tak bardzo dziecinne
z szarym liściem na piersi jak pośmiertny medal.

Zaśnij w swoim wulkanie. Pogub się w rachunkach
licząc wszystkie barany. Owiń wokół siebie.
Niech twoim spowiednikiem będzie własny ogon
i trzymaj się za rękę gdy będziesz odchodził.

Śnieg ciąży na powiekach. Czas na przedstawienie.

Linie

L

Przyjdź wtedy ubrana w rzeki, okopy, puszyste zasieki
mury na dwa metry grube, dół wilczy i lisią szubę
i przynieś kolczasty drut
bym na nim zagrał jak z nut.

Pod niebem szarym jak ołów nakop fos, kałuż i dołów
i szminką zaznacz w karminie, cienką czerwoną linię
Bym popadł w bojowy trans
patrząc na Ciebie z mych transz

Niech działom dymią się lonty gdy zetrą się nasze fronty
i niech nas świtu szal skrywa gdy skończy się ofensywa
gdy pośród kwiecia i błoń
przyjdzie zawiesić nam broń

Instrukcja przeciwpożarowa

I

Myśleć należy również o czymś innym
o stopach procentowych, wpływach i podatku
dochodowym. Należy być może oszczędzać
na starość i okoliczność jakiegoś wypadku
i pewnie nie należy nikomu być winnym

i należy zapomnieć gdzie przebywa noc,

gdzie są dachy. Gdzie te posrebrzane rynny
i białe wąskie stopy. Nie uciekniesz bratku
od okien uchylonych na północny pejzaż
i chłodnego powietrza – tej jedynej kładki
przerzuconej przez wonie, przez nieomal płynne

piżma. Więc uważaj – stopisz się jak wosk

na długich piórach Ikara. Choć pustynny
masz zapach późną nocą ale w chwili strachu
myśl właśnie o podatkach i zaległych pensjach
uciekaj w srebrne rynny i goń się po dachu
i przed całopaleniem chowaj za kominy

w tło. Popatrz tylko – znowu siwy włos

a tak palę się tobą. Płonę jak bezdymny
stos – samym tylko ogniem.
Muszę myśleć. Tak.

Pierogi

P

Takiego posklejania zazdroszczę pierogom
że tak trzymają się w sobie, że spinają ciasno
swój pierogowy wszechświat w śnieżnobiałe ciasto
od brzucha rozdętego po figlarne rogi

Tak bez żadnej różnicy: mięso czy kapusta,
wszystko objąć potrafią i wszystkim się nadąć
w dodatku co nie zdarza się nigdy roladom –
nie potrzebują sznurka żeby spętać pustkę

Oskubane anioły, zbielałe diablęta
którym kucharz szalony amputował ogon
żadne się nie rozklei, żadne nie rozpęta

Między ciasta sufitem a ciasta podłogą
śpi mięso i kapusta milczy jak zaklęta.
Tej boskiej równowagi zazdroszczę pierogom

Chryzantemy

C

Idę ulicą. Pod cmentarzem eksplodujące chryzantemy
w cynowych wiadrach rozpostarte jak pióropusze sztucznych ogni.
Zamiast zadumy i krawata, wyprasowanych czarnych spodni,
noszę na sobie pulsujące znaki miłosnej anatemy.

Niewybaczalnie uśmiechnięty drażnię jaskrawy płomień znicza
a on ucieka przestraszony jak pies co nie dość głośno szczekał
Zamiast zadumy i krawata ja bym na trumien tańczył wiekach,
wszystko co we mnie płonie jasno zawył, wyśpiewał i wykrzyczał.

Bo jesteś wszędzie, każdy karmin, każdy cynober i karmazyn
to Twoja jest manifestacja, Twego istnienia słodki przemyt
który przyjmuję jak szalony, w każdy pcham schowek i magazyn

i choć bohema tak mnie śmieszy sam dziś się czuję jak z bohemy
i zrobiłbym coś szalonego gdy w czarnym tłumie wiele razy
widzę w czerwonym Cię szaliku. W ramionach tulisz chryzantemy.

Sezon grzewczy

S

Rogożyn zabił Nastazję Filipowną. Moje okna
wychodzą dziś na Sybir. Mroźne deszcze
tną zieleń przydrożnego drzewa. Trzeba wreszcie
odgrodzić się od lata, zrobić krok na
drodze w siwe zawieje, kiedy trzeszczy
zbielała ziemia pod stopą i nie mieści
futrzana czapa śniegu na dachowych krokwiach.

Ogrzeję się przy Tobie, pozwól.
Dziwnie mnie przygnębiła strata tej Filipownej
więc daj mi o siebie oprzeć posiwiałą głowę
tak jak do stogu siana przytyka się głownię.

Kategorie

Instagram