AutorRafał Fagas

Dzień czterdziesty pierwszy

D

Na brzuchu oceanu podglądamy płaszczki
śniętym okiem rozbitka wypatrując liści
z Jabłoni Wiadomości. Boscy pejzażyści
malują już wyłącznie błękitne apaszki.

Jutro znowu na obiad pochłoniemy miliard
próżnych lat ewolucji. Z natury nieszczere
fale dłoń załamują nad daremnym sterem
Nad głową szlocha cicho ostatnia Walkiria

Z pokładu patrzy na nas czerwonawym okiem
jak sucha pestka wiśni w szklanej salaterce
ostatnia para szczurów w panicznej rozterce
gdy na brzuchu błękitnym śledzimy obłoki

Bungee

B

Najpierw jesteśmy jastrzębiami
przestrzeń pod nami i za nami
i prawie skrzydła prawie dzioby
chyba ogony i pazury
w dół jak po zdobycz

ale potem
potem co spływa
zimną strugą
krzyczą
w nas
krzyczą
ata
wiz
my

i kiedy wreszcie zawisamy
bladoróżowym nietoperzem
dzieci Ikara i Tantala
gumką zaledwie spięci z życiem

odwrotnie wtedy oddychamy
tracimy skrzydła, dziób i pierze
a włosy sterczą nam ku niebu
rysując kręgi na błękicie

ciut obrażone że nie na nich
wisi obecnie nasze życie

Wydmuszki

W

Za białą wydmą chronioną prawem
ściągają słońca promień i ciuszki
nie licujące ślubnej wyprawie,
nieletnie prawie
panny wydmuszki.

A nam wiaderka tężeją w rękach
i zamek z piasku ciut nam się kruszy
łopatka gnie się i w mękach stęka
kiedy nas nęka
pociąg wydmuszy.

Wiatr białej wydmy miękkie poduszki
rzeźbi uparcie w dzikie zaskrońce
kiedy patrzymy poprzez paluszki
my na wydmuszki
wydmuszki w słońce

A kiedy lata i piwo z puszek
brzuchy jak dumne żagle nam wydmą
będzie nas drażnił niczym okruszek
obraz wydmuszek
za białą wydmą.

Rozanielenie

R

Poobrywać aniołkom skrzydełka
poprzygaszać im nieco aureolki
niech przestaną wyglądać jak reklama mydełka
zamiast walca niech ruszą do polki

Ponadbrudzić im nieco schludne szatki
i sznureczki rozchełstać musowo
po aniołkach też przecież różne chodzą wypadki
więc niech latać przestaną nad głową

Więc niech latać przestaną nad nami
pruć nad czołem tkaninę bezruchu
niechaj ziemi nabiorą obydwiema burtami
i przestaną nam latać przy uchu

Ty aniołku – pamiętaj od dzisiaj
by się w stos nie pakować kłopotów
leć ty sobie do Zdzisia albo lepiej do Krzysia
ja ogłaszam – paszoł! Zakaz lotów!

Droga umorów

D

Strach żyje w naszych piórach co nie dotkną ziemi
Strach mieszka jak pasożyt w wietrze pod skrzydłami
nosimy go jak biały, blady opatrunek
ten strach który pozwala nie spotykać ludzi

pomiędzy ziemią a niebem
nie ma właściwie miejsca

Strach tam jest tylko i droga brukowana gwiazdami
po której nawet nie dudnią nieobecne kopyta
my pracujemy w ciszy wyszywanej strachem
z duszami na ramionach i ze szklanym okiem

pomiędzy niebem a ziemią
jesteśmy my, śmierć i życie

I tylko czasem wznosimy głowy z osiwiałą dumą
na pozszywany wszechświat i pod bladym strachem
rodzi się w nas potrzeba przegryzania nici
ogarnia nas tęsknota do matki nicości

Wirus

W

Motto: “Nie ma żadnej odtrutki, pożera wszystko na twardym”
(o jednym z wirusów komputerowych. Autor nieznany.)

Był sobie raz wirus malutki
nie było na niego odtrutki
poza tym na tyle był hardy
że zżerał wszyściutko na twardym.

Prosili rodzice: “Maleńki,
weź zjedz coś raz chociaż na miękkim!
No chodź, zrób przyjemność mamusi”
A on, że na twardym jeść musi.

Prosiła go babcia staruszka:
“Wnuczusiu nie wstawaj dziś z łóżka
Czy będzie olbrzymia to strata
gdy zeżresz coś raz na piernatach?”

Lecz wirus z widelcem i nożem
wciąż tylko na twarde podłoże
i cały słoiczek musztardy
obalił równiutko na twardym.

Pociecha niestety jest kusa
z takiego wrednego wirusa.

Vilanella z akcentem

V

Jest nas niewiele. I tylko są dłonie
niepokojące uchwytnością ruchu
kiedy we dwoje na pustym peronie

z ust megafonu obwieszczany koniec
jak ciepły szalik tulimy przy uchu
Prawie nas nie ma. I tylko są dłonie

niepewne siebie. I krzyki gawronie
milkną w objęciach srebrzystego puchu
co rośnie zimą na pustym peronie

I jest nieważne że w ubrania schronie
w szczelnie zapiętym podróżnym kożuchu
jest nas niewiele. Wciąż jeszcze są dłonie

zdolne rozproszyć świata katatonię
jak stara aria nucona ze słuchu.
Lecz to już pora. Na pustym peronie

ta chwila ciszy. Pocałunek w skronie
wpycha krajobraz w dziedzinę bezruchu
kiedy we dwoje na pustym peronie
Jest nas niewiele. I tylko są dłonie

Hymn ciepło ubranych kosmonautów

H

1.
Błyszczą rakiety
Piszczą kobiety
Dziś wyruszamy ku kresom
znanej przestrzeni
zaopatrzeni
w termos i ciepły kaleson

Ref:
Grubą wełnianą rękawicą
sięgniemy w górę ku księżycom
Czapka ogrzeje nas futrzana
w blasku Urana
A gdy na cumę zbraknie liny
też sobie wtedy poradzimy
w kąt odrzucając cały hi-tech
gumką od barchanoooooowych majtek

2.
Wzywa nas wieczny
Układ Słoneczny
i droga co przygód pełna
Wrócimy cali
starczy nam szalik
termos i ciepła bawełna

3.
Trzeba nam lecieć
choć tęsknie gniecie
serce co bije wśród żeber
Na łydek drżenie
i przeciążenie –
– ciepła bielizna forever!

Pieśń infantylna o słoneczku

P

Ref:
Słoneczko, słoneczko, jak dla kotka mleczko
jak dla pszczółki nektar, dla rolnika hektar
jak dla puszki deczko jesteś ty słoneczko.
Słoneczko, słoneczko, tyś jak Perepeczko
w roli Janosika, jak grunt dla rolnika,
tyś radością przedszko-
laka me słoneczko.

1. Gdy się do mnie uśmiechasz z obrazka
to przechodzi mi wściekłość na Kazka
gdzieś zanika na Kazka gniew wielki
chyba mu podaruje naklejki
Ach słoneczko, ty działasz tak na mnie
że urazy już dłużej nie karmię
i choć Kazek startuje do Helki
do naklejek dołożę mu szelki

2. Gdy tak szczerzysz z obrazka zębiska
to uraza do Józia mi pryska
buzią Józia nie jestem zmęczony
chyba oddam mu swoje żetony
Ach słoneczko, ty tak mnie nastrajasz
że nie grozi Józiowi już haja
choć dobiera mi się do Grażynki
do żetonów dołożę landrynki

Chruśniak zimowy

C

W malinowym chruśniaku przed ciekawych wzrokiem
nic się dzisiaj nie kryje. Tylko białym śniegiem
obsypane są liście. Wyostrzonym ściegiem
obrębiono gałęzie malin nad potokiem.

Tak jak wtedy przyjazny – teraz najeżony
głuchą wspomnień ostrością, obrazem okolic,
tą kłótnią przy kolacji, mozaiką półkoli
malowaną na twarzach przez żółte lampiony.

Zamrożone uśmiechy, oszronione usta
krew na dłoniach zakrzepła i liści seledyn
trwają tu od pokoleń, od zawsze, od wtedy
gdyśmy karmin i zieleń zaplatali w bóstwa.

Teraz tylko biel z czernią. Wielokropki kruków
dają wiotką nadzieję w kolorze rozpaczy
na chruśniak, który może nam się rozchruśniaczy
jeszcze jakiegoś lata, wśród tęczowych łuków.

Okolony bezliściem, w zbitym lustrze rzeki
które w setki okruchów rozbijało głowy
wygląda naszych śladów zmrużywszy powieki
czeka na nas cierpliwie chruśniak malinowy

Kategorie