AutorRafał Fagas

Pruderyjna

P

Obserwując statystyki tego bloga zauważyłem ciekawe zjawisko: wiele wejść pochodzi z Googla, z wyszukiwania słowa “pruderyjna”. Akurat tak się składa, że jeden z limeryków opowiada o jednej “pruderyjnej pełnoletniej z Poznania” i jak się okazuje – ten właśnie limeryk jest najczęściej w Googlu znajdowany.

Zjawisko jest dziwne boć przecież “pruderia” oznacza “przesadna i udawana wstydliwość, zwłaszcza gorszenie się sprawami seksu” (za Słownikiem języka polskiego PWN). Czyżby więc wstydliwość stała się nagle towarem poszukiwanym? Czy jesteśmy świadkami rewolucji, która stopniowo zastępuje starych poczciwych, ślęczących po nocach erotomanów poszukiwaczami wstydliwości? Czy czeka nas wkrótce zalew portali, w których za niewielkie pieniądze będziemy mogli sycić oczy widokiem kobiet ubranych po samą szyję i w skromnych rękawiczkach? (że o woalce nie wspomnę)

Oczyma wyobraźni widzę ten spam nowej generacji. “Zobacz jak nic nie widać!”, “Siedem warstw spódnic, gumiaki i kapelusz!”, “Zdystansowana Alicja nie spełni żadnego z Twoich pragnień!”, “Mam zimne usta i w ogóle weź pan tę rękę!”. I tym podobne. Te nowe sekstelefony przez które za 9,90 na minutę plus VAT będzie można porozmawiać o Prouście, Joyce’ie czy Dostojewskim względnie w napadzie szaleńczej śmiałości wyrecytować coś z Puszkina. I nowe brukowce zajmujące się wyłącznie sprawami najwyższej wagi, filozofią względnie uprawą roślin doniczkowych (z wyjątkiem procesu zapylania).

Nadchodzi nowy świat, ubrany po samą szyję. Jedyne co go może zatrzymać to globalne ocieplenie klimatu.

Książka z ilustracjami dla dzieci

K

Musisz być w życiu jak ten wilk
co czerwonego kapturka wsuwa
bo komunistów trzeba łykać w mig
nie śpij dziecino, nie śpij
wróg czuwa

Musisz być jak siostra kopciuszka
podtrzymywać wartości rodzinne
zamiast wskakiwać książętom do łóżka
pamiętaj mała, pamiętaj
nie inne

Bo inaczej na starość wylądujesz
wśród potworów na sezamkowej ulicy
lepiej bądź macochą która truje
dziwkę Śnieżkę z wielką dziurą
w potylicy

Dziwne przepływy finansowe

D

Boli mnie dzisiaj głowa i jestem trochę nieżywy
bo wczoraj z kolegą z wojska śledziliśmy dziwne przepływy.
Kolega przyszedł chmurny i stwierdził że podejrzewa
siebie samego o udział w tych właśnie dziwnych przelewach
albowiem gdy doszedł do siebie w czwartek, w porze kolacji
dostrzegł na drżącym ciele ślady tych operacji.

A ocknął się na podłodze, z Kossakiem w formie chomąta
bo żona stwierdziła że przelał całą zawartość konta
i na nic zdały się płacze że miał intencje czyste
tudzież zrzucanie winy na Waldemara – lobbystę,
bo w ramach walki z układem i zdeterminowania
kolega zmuszony jest szukać nowego kąta do spania.

Boli mnie dzisiaj głowa. Nie lubię takich poranków
bo skutkiem dziwnych przepływów migrenę mam jak w banku.

Ciszej nad tą trumną!

C

… popatrz nowego przynieśli. Tuwim wczoraj mówił
że po tym piątkowym piciu wprost mu pęka czaszka
… a wpadnij może jutro na kości do Staszka?
… znów mi wysmarowali płytę pastą Buwi

… ja za życia na kwiaty byłem uczulony
na śmierć bym się tu zakichał gdybym wciąż miał płuca
… a słyszałeś? Ślimaki znów obsiadły Prusa…
… no i mnie pochowali zaraz obok żony…

… a ponoć zaprosili Komedę na chrzciny…
… inspiracja muzyką późnego baroku…
… pan dzisiaj tak dostojnie i młodzieńczo siny …

… nie wytrzymuję długo tak na jednym boku …
… bo tu chodzi o miłość Jontka do Haliny…
urocze są Powązki o tej porze roku …

Doniesienie w sprawie napisów

D

Droga Policjo uprzejmie donoszę
że sąsiad z góry mój, Jarosław Kokuł
jest amatorskim autorem napisów
i publikuje je u nas na bloku.

Chciałbym nadmienić też że Zofia Zsiadło
przedwczoraj na balkonie po drugim śniadaniu
wspomniane wyżej napisy przeczytała na głos
biorąc tym czynny udział w ich rozpowszechnianiu.

Ponadto zauważyłem że nasz gospodarz domu
wczoraj wczesnym wieczorem gdy wracał z nabożeństwa
naklejał ogłoszenie na kartce z szarego kartonu
dopuszczając się przez to niszczenia dowodów przestępstwa.

Uprzejmie zatem proszę by tę całą szajkę
skierować prędko na dietę z więziennego jadła.
Proszę nie odpisywać bo jestem uczciwy
i napisów nie czytam. Wolę słuchać radia.

Duszoszczipatielność

D

Ucichają z wolna katiusze
i nastaje mglisty październik
w październiku pułkownik Duszew
nadzwyczajnie duszoszczipatielnyj

Patrzy mgliście, gra na bałałajce
i w fotelu bujanym się kiwa
gdzie mu teraz w siwej głowie kitajce
gdzie mu w głowie jakaś ofensywa

Ani w mordę strzeli ordynansa
ani w tyłek pokojówkę klepnie
woli teraz siąść do preferansa
niż prowadzić działania zaczepne

To od zawsze dla białogwardzisty
niebezpieczny miesiąc ten październik
taki jakiś poetyczny i mglisty
i niezmiernie duszoszczipatielnyj…

Kot dyktatora

K

Wsiadając do służbowej Lancii
patrzy w okno – to codzienny schemat
czasem każe kierowcy kwadransik
jeszcze poczekać. A jego nie ma.

On nie patrzy. Na tle białej firanki
nie przeciąga się czarną plamą
a to wszak dla jego oczu ten bankiet
limuzyna i borowcy. Znów to samo.

A w mieszkaniu nastawiony na jedynkę
telewizor gdzie wołają “Wodzu prowadź!”
On nie patrzy. Tylko śpi lub żuje szynkę
i nie można niczym mu zaimponować.

Dyktatorowi łamie się głos. Dyktator nie rozumie
skandując do mas groźne słowa na trybunie ze złota.
Dlaczego on nie patrzy. Dlaczego w tym tłumie
nie ma jego czarnego kota.

Wieniczka

W

Od kilkunastu dni, z krótkimi tylko przerwami towarzyszy mi Wieniczka. Wieniczka Jerofiejew wydobyty z grobu przez Romana Wilhelmiego czytającego “Moskwę-Pietuszki”. “Talita kumi” mówi do niego Wilhelmi i oto Wienia wstaje, otrzepuje się, wypija setkę “Rosyjskiej” odrzucając głowę jak pianista i po raz tysięczny jedzie do Pietuszek, po raz tysięczny jedzie w otchłań i zatracenie.

Ten głos sączący się przez douszne słuchawki do samego mózgu, ten cichy głos, brzmi donośniej niż jazgot na ulicy, ten szept z łatwością pokrywa głośną muzykę i wyostrza zmysły. Chodzę wąskimi ulicami i uśmiecham się pod nosem na myśl o “indywidualnych harmonogramach” i rewolucji w Pietuszkach. Jadę pociągiem i popadam w melancholię kiedy za oknem zapada nieoczekiwana ciemność a kamerdyner Piotr bezdusznie komunikuje, że wszystko zostało wypite. I wierzę w Pietuszki gdzie nie przekwita jaśmin, gdzie nie miał miejsca grzech pierworodny, gdzie nie milkną ptaki.

Twoje zdrowie Wienia.

Piasek na zimnej podłodze

P

Wiktor obudził się tego dnia wyjątkowo wcześnie, w skołtunionej, wymiętej pościeli, skulony i niewyspany. Obudziła go cisza. Zza okna nie dochodziły wesołe i niefrasobliwe terkotania kubłów na śmieci ciągnionych po poniemieckim bruku podwórka. Przysiadł na krawędzi łóżka, przygarbiony i bezradny. W domu panowało milczenie. Tak. To już trzy dni odkąd odeszła pozostawiając za sobą coraz bardziej nieuchwytny zapach Channel 19, pozostawiając za sobą wszystkie świty i zmierzchy, kieliszki wina i wieczorne mycia zębów, wszystkie godziny spędzone przed lustrem w łazience i wszystkie zmarszczki na pościeli. Na tej pościeli, która nadal otulała łóżko Wiktora, na tej pościeli, w której przez trzy noce z rzędu wił sobie gniazdo z kołdrą narzuconą na głowę.

Lustro nie przyniosło otuchy a uśmiech który rzuciła mu poszarzała nieogolona twarz wydał się sztuczny. Nie było wody. Kran zacharczał tylko i umilkł. Znowu cisza.

Winda też nie działała ale do tego zdążył się już przyzwyczaić. Powlókł się schodami w dół a całe to schodzenie było jak animacja rysowana w dzieciństwie na kolejnych stronach notesu, stopień za stopniem, piętro za piętrem, dzień za dniem – wszystkie podobne i różniące się tylko nieistotnymi szczegółami.

Ale tym razem było inaczej. Sklep na rogu był zamknięty i opuszczony. Wiktor przysiągłby, że kupował tu jeszcze niedawno ale odkąd Ona odeszła nie miał głowy do zakupów. Śniadanie kupił w następnym sklepie – pustawym ale jeszcze czynnym. I jak co dzień, powlókł się długą, wąską ulicą prowadzącą do biura. Osiem godzin automatycznego podliczania słupków, przerywanych westchnieniami i patrzeniem w przybrudzone okno, za którym widać tylko puste, bezkresne dachy.

Następnego dnia woda nie pojawiła się w kranach i Wiktorowi wpadła do głowy zabawna myśl, że ona także go opuściła, że odpłynęła od niego razem z kabiną windy i sklepikarzem. Znalazł ją przecznicę niżej, w bulgoczącej brunatnym mułem dziurze w asfalcie. Przynajmniej woda nie odeszła daleko.

Przechodząc przez skrzyżowanie zauważył, że przystanek, na którym wsiadał do tramwaju jadącego do śródmieścia, zazwyczaj o tej porze pękający w szwach, dziś świeci pustkami. Pustkami i dużą kartką z niedbale namalowanymi mazakiem literami LIKWIDACJA PSZYSTANKU. Więc i przystanek również odszedł. Zabrał się razem z Nią, z windą i sklepikarzem. I ze światłami na skrzyżowaniu… – dodał zdziwiony patrząc w puste oczodoły które jeszcze wczoraj mrugały do niego zielonym i czerwonym światłem. Wyglądały na brutalnie wyłupione a wrażenie potęgowały sterczące ze środka przewody. Oślepiona ulica – pomyślał Wiktor – to nawet lepiej i tak nie ma na co patrzeć.

Wieczorem podszedł do okna i ze smutkiem ogarnął wzrokiem miasto. Przygarnął je do siebie, puste już o tej porze i jak mu się wydało, nie tak jaśniejące światłami jak wtedy kiedy oglądali je oboje, roześmiani, z kieliszkami białego wina w ciepłych dłoniach. W pobliskich ulicach świeciły tylko nieliczne latarnie i Wiktor pomyślał, że miasto uśmiecha się do niego krzywo, szczerbatym, robaczywym uśmiechem.

Następnego dnia obudziły go podniesione głosy za oknem. Kilku dość porządnie wyglądających złomiarzy kłóciło się o dziecięcy wózek na ogromniejącej z dnia na dzień stercie śmieci. Ale rychło doszli widać do porozumienia bo za chwilę do mieszkania Wiktora powróciła cisza. Tego dnia wyłączono prąd w całej dzielnicy i Wiktor zrozumiał że świat, że jego świat się kończy.

Cóż za parszywy koniec – pomyślał – jakaż skarlała Apokalipsa. Zamiast lecących z nieba gwiazd strącanych ogonem Lewiatana, zamiast ogłuszających anielskich trąb i zastępów anielskich przelatujących jak grom ponad domami grzeszników – zepsuta winda i opuszczone sklepy, sterty śmieci i oczodoły okien. Świat zamiast wybuchać rozłazi się w rękach jak mokry papier. Zamiast zginąć w boju – dogorywa we własnym łóżku.

Wieczorem poczuł pod stopami ziarenka piasku. To z wolna kruszyły się ściany. Za oknem wiał ciepły, spokojny wiatr a ginąca w mroku panorama miasta zdawała się rozpływać i oddalać. Wiktor siedział na taborecie w otwartych drzwiach balkonu i patrzył jak oddzielone na początku świata światło i ciemność zlewają się na powrót w szarą, bezkształtną masę. W wieczny i pusty przedświt.

Kardiochirurg z Ciechocinka

K

Kardiochirurg z miasta Ciechocinek
ponad wszystko pragnął Walentynek
gdy z miłości umierał
do pacjentki, pobierał
jakiś fragment, pamiątkę, wycinek.

Kategorie