Autoradmin

Linie

L

Przyjdź wtedy ubrana w rzeki, okopy, puszyste zasieki
mury na dwa metry grube, dół wilczy i lisią szubę
i przynieś kolczasty drut
bym na nim zagrał jak z nut.

Pod niebem szarym jak ołów nakop fos, kałuż i dołów
i szminką zaznacz w karminie, cienką czerwoną linię
Bym popadł w bojowy trans
patrząc na Ciebie z mych transz

Niech działom dymią się lonty gdy zetrą się nasze fronty
i niech nas świtu szal skrywa gdy skończy się ofensywa
gdy pośród kwiecia i błoń
przyjdzie zawiesić nam broń

Instrukcja przeciwpożarowa

I

Myśleć należy również o czymś innym
o stopach procentowych, wpływach i podatku
dochodowym. Należy być może oszczędzać
na starość i okoliczność jakiegoś wypadku
i pewnie nie należy nikomu być winnym

i należy zapomnieć gdzie przebywa noc,

gdzie są dachy. Gdzie te posrebrzane rynny
i białe wąskie stopy. Nie uciekniesz bratku
od okien uchylonych na północny pejzaż
i chłodnego powietrza – tej jedynej kładki
przerzuconej przez wonie, przez nieomal płynne

piżma. Więc uważaj – stopisz się jak wosk

na długich piórach Ikara. Choć pustynny
masz zapach późną nocą ale w chwili strachu
myśl właśnie o podatkach i zaległych pensjach
uciekaj w srebrne rynny i goń się po dachu
i przed całopaleniem chowaj za kominy

w tło. Popatrz tylko – znowu siwy włos

a tak palę się tobą. Płonę jak bezdymny
stos – samym tylko ogniem.
Muszę myśleć. Tak.

Pierogi

P

Takiego posklejania zazdroszczę pierogom
że tak trzymają się w sobie, że spinają ciasno
swój pierogowy wszechświat w śnieżnobiałe ciasto
od brzucha rozdętego po figlarne rogi

Tak bez żadnej różnicy: mięso czy kapusta,
wszystko objąć potrafią i wszystkim się nadąć
w dodatku co nie zdarza się nigdy roladom –
nie potrzebują sznurka żeby spętać pustkę

Oskubane anioły, zbielałe diablęta
którym kucharz szalony amputował ogon
żadne się nie rozklei, żadne nie rozpęta

Między ciasta sufitem a ciasta podłogą
śpi mięso i kapusta milczy jak zaklęta.
Tej boskiej równowagi zazdroszczę pierogom

Chryzantemy

C

Idę ulicą. Pod cmentarzem eksplodujące chryzantemy
w cynowych wiadrach rozpostarte jak pióropusze sztucznych ogni.
Zamiast zadumy i krawata, wyprasowanych czarnych spodni,
noszę na sobie pulsujące znaki miłosnej anatemy.

Niewybaczalnie uśmiechnięty drażnię jaskrawy płomień znicza
a on ucieka przestraszony jak pies co nie dość głośno szczekał
Zamiast zadumy i krawata ja bym na trumien tańczył wiekach,
wszystko co we mnie płonie jasno zawył, wyśpiewał i wykrzyczał.

Bo jesteś wszędzie, każdy karmin, każdy cynober i karmazyn
to Twoja jest manifestacja, Twego istnienia słodki przemyt
który przyjmuję jak szalony, w każdy pcham schowek i magazyn

i choć bohema tak mnie śmieszy sam dziś się czuję jak z bohemy
i zrobiłbym coś szalonego gdy w czarnym tłumie wiele razy
widzę w czerwonym Cię szaliku. W ramionach tulisz chryzantemy.

Sezon grzewczy

S

Rogożyn zabił Nastazję Filipowną. Moje okna
wychodzą dziś na Sybir. Mroźne deszcze
tną zieleń przydrożnego drzewa. Trzeba wreszcie
odgrodzić się od lata, zrobić krok na
drodze w siwe zawieje, kiedy trzeszczy
zbielała ziemia pod stopą i nie mieści
futrzana czapa śniegu na dachowych krokwiach.

Ogrzeję się przy Tobie, pozwól.
Dziwnie mnie przygnębiła strata tej Filipownej
więc daj mi o siebie oprzeć posiwiałą głowę
tak jak do stogu siana przytyka się głownię.

Jesteście tylko talią kart

J

kiedy wracałem nocą Luna z tylnego lusterka
powiedział mi: ziemia jest płaska
a noc jest jak szapoklak i trzeba w nią uderzyć
żeby nabrała przestrzeni, cienia w którym mieszkają
białe mięciutkie króliki

dopiero wtedy można
postawić noc na głowie
gdy ci opadnie na uszy, gdy ci opadnie na nos
gdy aksamitem otuli piersi, brzuch, uda, do stóp
wtedy dopiero jest magia
wtedy dopiero jest noc

a reszta, mówi mi Luna, to ledwie są domki z kart
w których mieszkają tacy co to jak by nie spojrzeć
tylko namalowani. Namalowane pejzaże, lakierowane dni
i noc w której się odbija
światło wiszącej nad stołem
na drucie gołej żarówki

a ja, mówi mi Luna, nie lubię pływać w lusterkach
dla mnie poproszę ocean pełen trzepotu gołębi
który się pieni przy brzegach białym króliczym futrem
ojczyznę związanych za rogi
stubarwnych jedwabnych chust
twoich zmrużonych oczu
jej półotwartych ust

sahara

s

pokażę ci jak umiem rankiem się uśmiechać
stojąc boso przy oknie w rozcięciu kotary
i jak zwykle zabawnie jestem rozczochrany
gdy we śnie kręcę głową pokażę ci kiedyś
jak tylko przybijemy do brzegów sahary

wiecznozielona saharo pełna płytkich jezior
obmywaj nasze stopy gdy jesteśmy sami
wiecznozielona saharo opiekunko zwierząt
i zagubionych ludzi
zmiłuj się nad nami

pokażę ci wieczorem przymrużone oczy
siedząc zmęczony na sofie w skarpetkach od pary
mam wtedy wyraz twarzy niedźwiedzia koali
z tym całym dniem na karku pokażę ci kiedyś
kiedy słońce już zajdzie za łąki sahary

wiecznozielona saharo pełna płytkich jezior
obmywaj nasze stopy gdy jesteśmy sami
wiecznozielona saharo opiekunko zwierząt
i zagubionych ludzi
zmiłuj się nad nami

W noc

W

Przez każdą szybę widziałem Twoją twarz
to było zupełnie jak w Luwrze przy starej Giocondzie
tylko twarz była twarzą Nike z Samotraki –
nikt jej nigdy nie widział i nie znał naprawdę
może była zbyt piękna by dać się wyrzeźbić

Kto wpadł na taki pomysł by przyciemniać smutkiem
szyby w miejskich lokalach, żeby biel jej włosów
zabarwiała się sepią starych fotografii
Kto lustrzanym neonem wypisuje na nich
że w noc się nie odchodzi w noc trzeba być razem

I nawet zdrajca plecak ciągnie mnie do tyłu
żeby wrócić za szyby przyciemniane smutkiem.

Parapet

P

Teraz do tego okna podchodzę na palcach
choć jeszcze do przedwczoraj traktowałem szorstko
leniwe płachty zasłon. Teraz ich się boję,
bo właśnie wczoraj słońce mi eksplodowało
a francuska żaluzja skroiła nieboskłon
w błękitnoszary makaron. Teraz jest już dobrze
bo mogę myśleć o tym bez zmrużenia oczu.

Kapało na parapet. Przecież to już jesień
więc kapało na biały obojętny lakier,
mały złoty telefon wlewał coś do ucha
słońca eksplodowały i mgliła się szyba

Kapało na parapet. Na dole ulicą
pocięci w małe paski wędrowali ludzie
poszatkowanym chodnikiem a ścinki gołębi
przysiadały na cienkich fragmentach gałęzi.

Naucz się żyć w tym świecie skacząc odtąd zawsze
tylko z paska na pasek, z fragmentu na fragment.
Pod słońcem tykającym jak pękata bomba
z tym telefonem w uchu i zamgloną szybą.

K. Ś.

K

Oto drży ziemia i zamarza wino
i grzbiet wypręża biała śniegu pleśń
sań czterokonną srebrną gilotyną
mknie pod pierzyną
Królowa Ś.

Pobiegnę za nią na sznurze szalika
połyskiwaniem uśmiechniętych podków
patrzeć w jej włosy o zachodzie słońca
czy dalej będą
mieszać śnieg i niebo

Pójdę na kresy ludzkich alfabetów
gdzie iks i igrek, gdzie czarna omega
ponad ostatnią puszką samogłosek
zasnę wdychajac
zapach białych futer

Zagramy wtedy w lśniące kostki lodu
w mroźny spirytus wypity o świcie
o moje palce w jej srebrzystych włosach
o krę co rośnie w przeręblu powieki

Oto drży ziemia i zamarza wino
i grzbiet wypręża biała śniegu pleśń
sań czterokonną srebrną gilotyną
mknie pod pierzyną
Królowa Ś.

Kategorie

Instagram