chodząc po krawężniku prostym i funkcjonalnym
jak wszystko wszystko tutaj (te domy bez ostrych
i wyrazistych kantów które w razie czego
pomogłyby zdjąć z siebie niewygodną skórę)
w tym miejscu w którym można być tylko przez chwilę
gdzieś między uczciwością rynsztokiem wykroczeniem
czytałem rozkład jazdy te wszystkie odjedzie
przyjedzie przez z wyjątkiem w dni wolne od pracy
szukając choćby jednej choćby nocnej linii
bez początku lub końca
wiesz że nie znalazłem
czas porozpinano
zawsze tylko pomiędzy
dwiema klamerkami jak nazbyt skrupulatna
chuda gospodyni komuś zależy bardzo
aby cud początku zrównoważyć czerwienią ściśniętego kresu
taki dałem się chwycić w spotlight luny w pełni
reload
smak nikotyny jest żółty jak rtęciowe światło
choć pewnie jest przyczyną wielu groźnych metafor
zatrzymam go tu sobie na końcu języka
w miejscu którym podobno odczuwamy słodycz
czas kradnie z papierośnicy kolejne minuty
reload
dziś słuchałem fado idąc długim podcieniem
niewidoczny dla luny dla gwiazd dla nikogo
bez początku i końca na jasnych wystawach
muzyka przestawiała szwajcarskie zegarki
bez nadziei jest łatwiej
ale w takiej chwili
zawsze chodzi przy nodze
zawsze patrzy w oczy
reload
nie zauważyłaś
wtedy na tym parkiecie kreśliłem pentagram
żeby jakoś odegnać pulsującą czerwień
i rytm
rytm jest najgorszy
według takich rytmów
da się policzyć koniec
da się dojść do świtu