Na tym sznurze od rogu do gwoździa nad drzwiami
(rdza i drewno pokryte cebulą lakieru)
rozwieszam najstaranniej kilka moich wcieleń
wychodząc gaszę światło i wtedy na schodach
czuję za sobą ulgę kraciastą i w paski
swobodnie zwisa rękaw z rozpiętym guzikiem
i wreszcie pełnią pustki oddychają dziurki.
Wysycham w samotności na konopnym sznurze
gdzie przez okienko księżyc i bilet w kieszeni
zupełnie zapomniany nie wiadomo dokąd