Przeczytałem gdzieś, że “Anioły i Demony” są lepszym filmem niż “Kod Leonarda da Vinci”. “Kodu..” nie widziałem, więc dzięki wypożyczalni filmów Torrent, zassałem sobie rzeczone “Anioły…” w celu spędzenia wieczoru przy filmie lepszym niż ten o da Vinci. I niestety – jak Albert Einstein dobrze wyszedł na relatywizmie tak ja – nader kiepsko.
Einstein przyszedł mi na myśl nieprzypadkowo, bo film zaczyna się od zdemaskowania faktu, że Wielki Zderzacz Hadronów służy (w ramach lewizny) Watykanowi do tworzenia antymaterii. Nie bardzo wiemy po co, więc możemy się tylko domyślać, że jest to wyraz antymaterialistycznych tendencji kościelnych hierarchów. W tym kontekście naprodukowanie antymaterii zrównoważyłoby nadmiar zgromadzonej przez kościół materii i rachunek na Sądzie Ostatecznym wyszedłby na zero. Sprytne.
Ale póki co, technologia jeszcze raczkuje i wyprodukowano jedynie ze trzy puszki tej antymaterii. W dodatku jedną ktoś ukradł, jak to na budowie. Ktoś niewątpliwie obeznany ze Starym Testamentem bo zgodnie z maksymą “oko za oko…” wyłupił rzeczone oko księdzu profesorowi, żeby otworzyć taki zamek co się otwierał na wzór siatkówki. W dodatku niewątpliwie w trakcie szamotaniny poszedł jakiś ząb. Tak zazębia się akcja filmu.
A tu jeszcze na dokładkę umarł aktualny papież. Filmowa wersja kardynała Dziwisza (w której to roli przystojny jak zwykle Ewan McGregor) popłakuje nad trumną, lud na placu św. Piotra płacze i pokrzykuje swoje “Santo Subito” a kardynałowie zadają sobie w duszy pytanie “Who’s next?”. Może tym razem murzyn? Albo chińczyk, żeby nie było że się jest pod wpływem Stanów Zjednoczonych?
W tym samym czasie ciszę basenu Toma Hanksa (grającego tam profesora, choć wszyscy wiedzą, że jest Forrestem Gumpem) przerywa tajemniczy, ubrany w garnitur mężczyzna. Ponieważ udało mu się wejść na basen bez kąpielówek i czepka, widać od razu że to tajny agent. Jak się okazuje, jest to tajny agent watykańskiej policji, który w krótkich żołnierskich słowach namawia profesora do udania się z nim do Watykanu i rozwikłania Zagadki. Zagadka polega na tym, że tajemnicza organizacja Iluminatów oprócz puszki z antymaterią zwinęła również czterech najfajniejszych kardynałów i wystosowała faksem oraz przy pomocy materiału wideo, stosowne pogróżki.
“Puszki – pogróżki, puszki – pogróżki…” – mruczy pod nosem profesor Hanks ale po chwili porzuca ów trop i koncentruje się na faktach. A właściwie na faksach. I zanim płozy helikoptera dotkną watykańskiego lotniska – Hanks wie już wszystko z racji swojej niebywałej erudycji i intuicji. Z rzeczonego lotniska odbiera go jeszcze wyższy rangą szef tajnej służby i prowadzi do siedziby innej służby – Gwardii Szwajcarskiej (to niebywałe jak na tak małym skrawku ziemi jak Watykan jest się w stanie zmieścić tyle tajnych służb. I jeszcze papież). A u szefa barwnie ubranych chłopaków z Gwardii Szwajcarskiej, Hanks poznaje urodziwą asystentkę księdza od antymaterii (skądinąd bujnie zaopatrzoną w materię tu i ówdzie).
No i się okazuje, że Iluminaci nie dość że transmitują poprzez “bezprzewodową kamerę” wizerunek skradzionej puszki z antymaterią, w której nieubłaganie kończy się bateria (a jak się bateria skończy to będzie ogromne BUM zgodnie ze wzorem erównasięemcekwadrat) to jeszcze deklarują unicestwianie porwanych hierarchów w tempie 1 kardynała/godzinę.
Ale cóż to dla Forresta. Nie dość, że zagina wszystkich obecnych z regulaminów obowiązujących w Watykanie, to jeszcze gdzie spojrzy albo co usłyszy to od razu wie co dalej robić. Zobaczy dajmy na to posąg anioła z wykałaczką i już wie, że ta wykałaczka wskazuje kierunek, w którym trzeba biec. A jak popatrzy na książkę to niechybnie wypatrzy niewidzialny znak na marginesie i już wie gdzie trzeba lecieć ratować kardynała. W związku z tym dalsza część filmu przebiega pod hasłem “Run Forrest! Run!”.
Niestety mimo sprintu, kardynałowie padają jak muchy i dopiero czwartego udaje się jako tako uratować. Ale gdzie jest puszka z antymaterią? (której w międzyczasie zapaliło się światełko “Bettery low”). Być może zwykły człowiek poszedłby na łatwiznę i przy pomocy dwóch samochodów z radiopelengiem namierzył nadającą, bezprzewodową kamerę w pół godziny, ale to zrujnowałoby scenariusz i spowodowało nieuchronną półtoragodzinną dłużyznę. Więc szef gwardii (w międzyczasie podejrzany o sprzyjanie Iluminatom) wyłącza prąd całym dzielnicom, żeby sprawdzić kiedy zgaśnie lampka przy kamerze (skądinąd skoro zaciemnienie działa na glony w akwarium to czemu nie miałoby działać na Iluminatów) a Forrest biega i co dobiegnie to widzi nowe wskazówki.
Zanim czas dobiegnie końca, dobiega zatem do puszki wraz z panią asystent i Iwanem-Dziwiszem McGregorem i tu lipa: okazuje się że za mało prądu w bateryjce zostało i nie da się jej wymienić jeśli nie jest się wyjątkowo odważnym i zdesperowanym saperem bez rodziny i z uporządkowanymi sprawami osobistymi. I tu Iwan dopuszcza się aktu bohaterstwa – bierze puszkę, wsiada do helikoptera i fruuuu wysoko wysoko. W dodatku wyskakuje w połowie lotu na spadochronie (który jak wiadomo każdy klecha ma pod sułtanną) i szczęśliwie (choć w stanie potłuczonym) ląduje. A na niebie odbywają się antymateryjne fajerwerki.
Po czym następuje tzw. scenariuszowy twist – tak głupi, tak bezdennie głupi, że już lepiej by było gdyby Iwan po swoim bohaterskim skoku został tym papieżem. Ale nie zostaje i na domiar złego pali się ze wstydu a my pozostajemy z niedopitym piwem w ręku, ważąc w myślach czy opłaca się nam rzucić nim w nasz własny, w końcu, ekran.