Szafa i Hipokrates

Pisze do nas pan Bogdan Hartbitowicz z Pasłęka (lek.med.):

“U nas na kardiologii czasami bywa nudno. Są takie tygodnie, kiedy na ostrych dyżurach można się po prostu z tych nudów przekręcić. Karty już się sprzykrzyły, w telewizji nic nie ma, sudoku rozwiązane i gdyby nie pielęgniarki – nie byłoby co robić. A jest u nas taka jedna Mariolka, co jak asystuje przy operacji to chłopaki celowo upuszczają narzędzia żeby zobaczyć jak się będzie po nie schylać.

   Więc ja do niej: “Pani Mariolu, wieczór taki jest spokojny i upalny a to za oknem to pewnie słowiki więc o spaniu dzisiaj mowy nie ma, to może przejdźmy się trochę po świeżym powietrzu bo to podobnież bardzo dobrze robi na krwiooobieg”. Mariolka zachichotała, parsknęła, zachichotała jeszcze raz i odparła wreszcie: “Ależ panie doktorze a jak pacjenci zobaczą?”. “A co to pani Mariolu? Okulistyka? To kardiologia jest, więc jakby co to mogą tylko mieć serce i patrzać w serce” – odparowałem podparłszy się wieszczem i wbiłem w pielęgniarkę dwoje moich oczu roznamiętnionych i ostrych jak skalpel.

   Mariola okazała się wobec wieszcza bezsilna i już po chwili spacerowaliśmy czule objęci. A że deszcz zaczął mżyć, koleżanka w trosce o moje górne drogi oddechowe zaproponowała żebyśmy przeczekali u niej bo akurat mieszka tu niedaleko, w bloku a małżonek Zbigniew jak raz przebywa w delegacji więc nie będzie miał nic naprzeciwko.

   Mieszkanko niczego sobie. A że zmokliśmy już co nieco, to w trosce o zdrowie zdjęliśmy mokre rzeczy żeby przeschły. No a potem, żeby nas nie zawiało – weszliśmy do łóżka, pod kołdrę (bo przeziębienia po zawianiu są najgorsze). I tak od słowa do słowa tętno 120, tętno 160, tętno 180… a tu nagle słychać klucz w zamku a pobladła przedstawicielka białego personelu szepcze do mnie ze zgrozą: “To mąż! Wrócił wcześniej! Uciekaj Bogdan do szafy – tej o tu!”.

   Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Wyskoczyłem z miłosnego łoża, dopadłem szafy (jak na ironię był to model PAX z IKEI) wskoczyłem i czekam co dalej. Zza drzwi dochodzą mnie pomruki zdezorientowanego małżonka i wspinający się na coraz wyższe poziomy obłudy mezzosopran Mariolki. Jakieś odgłosy szamotania, westchnienia i nagle światło – drzwi od szafy się otwierają i staję oko w oko z panem Zbigniewem, człowiekiem już grubo po czterdziestce, obdarzonym sporą tuszą, wąsikiem, kapeluszem i teczką, której nie zdołał jeszcze w całym tym zamieszaniu odłożyć.

   Myślałem że już po mnie ale widzę, że pan Zbigniew blednie, chwyta się za okolicę zamostkową, poci jak bóbr i w końcu – rrrrryms! – leży jak długi. Wypadałoby skorzystać z sytuacji i zwiać ale myślę sobie – Hipokrates to jednak Hipokrates. Zawołałem Mariolkę, zrobiłem przedwcześnie przybyłemu małżonkowi masaż na otwartym sercu, dodałem kilka fantazyjnych bajpasów (bo noszę zawsze w kieszeni parę sztuk – przydają się jak kran na oddziale cieknie), zaszyłem a w oczekiwaniu na wybudzenie z narkozy zdążyłem jeszcze wykonać masaż na otwartej Mariolce, pozbierać rzeczy z łazienki, wypisać recepty i wyjść, całując damę we wdzięczną i omdlewającą dłoń.

   Ratownictwo medyczne stoi u nas na naprawdę wysokim poziomie.”

Skomentuj

Kategorie

Instagram