W śluzie jak zwykle nerwowo. Betonowy prostokąt
zdaje się składać wyłącznie z fałów, relingów i masztów
położonych płochliwie na płask jakby ze strachu
przed obcą im drogą w górę (wszak wysokość
nie jest domeną żeglarzy). Wszyscy zatem
pilnujemy by się nie zaplątać, by przypadkiem
przestrzeń ponad pokładem nie została naruszona
niepożądaną linką. I jest Ona.
Ma na sobie czerwone bikini i niechcący dokonuje gwałtu
na zasadzie, że nie zdarza się w przyrodzie
na raz smukłość i bujność kształtu.
Ma też profil elfa, gładką skórę
i nieznaną wcześniej portrecistom
proporcję oczu i podbródka.
Ma wszystko.
W śluzie jak zwykle nerwowo. Białe brzuchy
wciągamy mimochodem wybierając cumy
kiedy woda przybiera. Nagle umilkł
gwar pokładowych rozmów, spękał kruchy
lód którym się pokrywamy żeby w kolegach na łajbie
nie zauważać rywali, więc ruchy
mamy miękkie i czujne.
Słońce pali.
Dwa i pół metra w górę. Wypływamy.
Wiercąc wściekle korbą w srebrzystym kabestanie
stawiamy maszty i czekamy zanim
Ona nie stanie się tylko zamgloną czerwoną kropką
by móc ją wreszcie wyrzucić
za chwiejny mazurski widnokrąg.