Nad brzegiem wielkiej rzeki Nil, co wije się obficie
stał nosorożec Wacław i podziwiał swe odbicie
Podziwiał swoją dumną skroń i mruczał: “Mój kolosie..”
ciut pieszczotliwie kiedy wzrok padał na róg na nosie.
Ten róg na nosie to jest coś: wzniesiony ponad chmury
jak znamię dumy, kasty znak, strzelisty akt natury.
I gdy go kontemplował tak, to troszka tuż po troszce
uzasadnioną poczuł chęć by zostać jednorożcem.
Aby sawanny rzucić ruń i puścić się galopem
lekkim i zwiewnym z grzywą ciut rozwianą a’la Chopin.
Tam gdzie zroszone tonie łąk, tam gdzie (o Boże mocny!)
świtem wybiega dziewcząt rój w samych koszulach nocnych.
Gdzie romantycznie pachnie wrzos, kwitnący pod księżycem
gdzie gonią za mną prężąc gors i mrucząc “Ja cię chwycę..”
Tam moje miejsce. Tam mój dom. To nic żem utył trochę,
i bujność włosia już nie ta – niejedną jeszczę Zochę,
Manię czy Basię będę mógł uwieść na kwietnej łące
rogiem niejeden jeszcze ja dziewiczy wianek strącę
(by potem rozkoszować się świeżo nabytym pąsem,
tudzież koszulką kiedy nań popatrzeć się pod słońce)
Nad brzegiem wielkiej rzeki Nil, co wije się obficie
stał nosorożec Wacław i wiódł nosorożcze życie
choć na siłownię poszli już kuzyni, siostry, bracia
on się nie wybrał. Tylko stał i dalej rogowaciał.