Nocami reflektory wykrawają wyspy
z czarnej materii nocy, małe i bezludne
z piaskiem halogenowym i bez jednej palmy
żyją na nich spłoszone cienie małych zwierząt
Obejmując kolana jestem tak stęskniony
jak naderwana podeszwa, żałosny jak pudel
jakbym w plecy miał wbitą srebrną igłę cyrkla
która wyznacza środek, od której najdalej
do krawędzi ciemności, do granicy którą
mogę przebiec bez cienia i błyszczeć zielono
oczami wpatrzonymi w czarny salon nocy
To chwile bez nadziei
pod zdrętwiałym łokciem mam jednak trochę wiary
na wszelki wypadek
bo gdy staję w ciemności, pod nagim księżycem
co wszystkim migoczącym i niepewnym gwiazdom
dał dziś wieczór na kino, kiedy widzę w górze
pół tej srebrnej monety która właśnie wpada
do automatu nocy – wierzę że potrafię
wierze że ty potrafisz
wierzę tak po prostu