Tak.
Nienawidzę światła co nie daje cienia
na porannym suficie. Sny mam jak z kartonu
i blade mam paznokcie gdy patrzę na dłonie
w taki świt rozłażący się jak szary papier.
Tak.
Przyglądam się sobie krzywo odbitemu
w stalowej filiżance z zagęszczoną czernią
która by być kolorem nie musi mieć światła
ani oczu otwartych.
Tak. Otwartych oczu.
Tak. Muszę dziś utopić moje ślepe usta
w tym stalowym przeręblu zimnej, gorzkiej kawy
zostawić je w tej czerni cicho przywiązane
do zaciśniętych zębów, języka jak kołek.
Tak. Język mam dziś z drewna
jest szary jak brzoza.