Świt rysuje na ścianach bladoszary deseń
gdy pod moim dotykiem co właśnie uciekł snom
przeciągasz się porannie. A za oknem wrzesień.
Za tym oknem, gdzie słońce bezlitosne pnie się
na blednący pomału, niski nieba skłon
a świt bazgrze na ścianach bladoszary deseń
który schodzi na łóżko i przebiega dreszczem
po twojej nagiej skórze. I usta ci drżą
gdy prężysz się porannie. A za oknem wrzesień
miesiąc sennych kochanków przepadłych z kretesem
którzy mają dla siebie tylko jeden port –
świt co rzuca na ściany bladoszary deseń
gdy tulą się do siebie, dotykają piersi,
ud, pleców i pośladków, by daleko stąd
pociągać się porannie. A za oknem wrzesień.
Nie wiemy gdzie się kończy, dokąd nas zaniesie,
(co w nas zmieni, co zniszczy, nie wiemy ni w ząb)
ten świt. Na tle tej ściany w bladoszary deseń
przeciągasz się porannie. A za oknem wrzesień.