Leci sobie alpinista
pułap – sześć tysięcy trzysta
Kryształową pruje przestrzeń
(o już sześć tysięcy dwieście)
Leci i rozkłada ręce
(przekraczając pięć dziewięćset)
i wpadając w desperację
w duchu klnie na grawitację
(Grawitację lży on w duchu
będąc w przyspieszonym ruchu)
Nic nie może zrobić więcej
(zszedł poniżej pięciu pięćset)
Cóż właściwie zrobić można?
Grawitacja jest przemożna.
Leci sobie alpinista
ładnie leci – nic nie śwista
Jest prócz zalet swoich licznych
dość aerodynamiczny.
Szybciej leci mógłbym przysiąc
(właśnie minął czwarty tysiąc)
i powietrza niecny opór
się we znaki daje chłopu,
bo się cieplej robi kapkę.
Trzy osiemset. Ściągnął czapkę.
Potem szalik i trzewiczki,
w końcu ciepłe rękawiczki.
Już nie będzie ciepła czuł.
Miły przewiew. Trzy i pół.
Leci sobie alpinista,
śnieg bieleje, woda czysta,
gdzieś w oddali szumi las.
Z alpinistą leci czas.
(rozumiecie moje dzieci:
czas mu bardzo szybko leci)
Jest mu chyba trochę łyso
Tylko trochę
(równy tysiąc)
No bo w sumie żył on z sensem.
Pełnią życia.
(już osiemset)
Mówi w końcu alpinista
(coraz szybciej – już czterysta)
“Wierzcie mi lub mi nie wierzcie
ale powiem (równe dwieście),
że niedobrze leźć na stok
(sto pięćdziesiąt, teraz sto)
wraz z dłużnikiem, który niesie…”
Na tym skończył
Minus dziesięć.