Wargą wzdłuż tętnic myślą w poprzek drogi
dłonią przez włosy jak po świeżym śniegu
okiem na refleks w zagłębieniu szyi
biegnę bo łatwiej mi ochłonąć w biegu
Wszystko to znika kiedy zmrużę oczy
jak dekoracja z gwoździków i dykty
- Czy mi to kiedyś mój drogi wybaczysz?
- Nie. Nie wybaczę Ci nigdy.
Ręką pod rękę w nierealny pasaż
gdy świt przystanął przed sklepową szybą
a miejskie stawy odbijają ciebie
idę bo łatwiej jest nie upaść idąc
Jeszcze ten beton, zsyp i jakieś schody
i drzwi stalowe odrapanej windy
- Czy mi to kiedyś mój drogi wybaczysz?
- Nie. Nie wybaczę Ci nigdy.
W cieniu wieszaka nie da się usłyszeć
co moje usta na twych skroniach roją
gdy karminowo śpiewa aksamitka
stoję bo łatwiej się odchodzi stojąc
Jeszcze przegrana, próba i przegrana
i strach przed jękiem sprężyny w tapczanie
- Czy mi to kiedyś mój drogi wybaczysz?
- Nie. Nie wybaczę kochanie.